Pewna pani, z magazynu dla kobiet
"Elle", ma za zadanie napisać artykuł na temat sponsoringu, czyli,
nie owijając w bawełnę, prostytuowania się studentek. "Mam dosyć tego smrodu" tak, mniej więcej, zwierza się dziennikarce, jedna z dwóch wybranych respondentek, rodowita
Francuzka, pseudonim Lola. Dziennikarka, zaniepokojona o kondycję
psychiczną swojej rozmówczyni, z troską pochyla się nad zniesmaczoną
dziewczyną (właśnie przed chwilą skończyła swoją opowieść o blaskach i cieniach
praktyki fellatio). Ta zaś kończy: "mam dość smrodu blokowisk, tanich
swetrów, perfum, taniej kuchni". Uff! Można z ulgą odetchnąć! Problemem
dla ambitnych inaczej studentek nie jest samo przeżycie kolejnego dnia w wielkim
mieście, ale standard tego przeżycia, który wyraża się nie tylko marką nowego ciucha, ale nawet
rodzajem tworzywa, z jakiego wykonany jest wibrator.
"Sponsoring" - "prostytucja". Brzmi różnie, a znaczy samo, z tym, że to pierwsze brzmi lepiej. Bardziej godnie, czysto, nowocześnie, jak towar z wyższej półki. Sponsoring działa pod płaszczykiem kamuflażu wzajemnej pomocy, o pieniądzach mówi się, i daje, jakby mimochodem, jakby nie były celem samym w sobie. Bogaty pan pomaga ubogiej studentce zapłacić czesne, ona zaś ukoi jego tęsknotę za czułością i seksem, jakich nie daje mu żona. Nie ma to jak dobre samopoczucie. Gdy się chce, zawsze można o nie zadbać.
"Sponsoring" - "prostytucja". Brzmi różnie, a znaczy samo, z tym, że to pierwsze brzmi lepiej. Bardziej godnie, czysto, nowocześnie, jak towar z wyższej półki. Sponsoring działa pod płaszczykiem kamuflażu wzajemnej pomocy, o pieniądzach mówi się, i daje, jakby mimochodem, jakby nie były celem samym w sobie. Bogaty pan pomaga ubogiej studentce zapłacić czesne, ona zaś ukoi jego tęsknotę za czułością i seksem, jakich nie daje mu żona. Nie ma to jak dobre samopoczucie. Gdy się chce, zawsze można o nie zadbać.
Ze szczególnym rodzajem
sponsoringu mamy także w rodzinie, na przykładzie małżeństwa Anny (naprawdę
świetna Juliette Binoche, sceny z jej udziałem zaliczam do najlepszych w
filmie) i Patricka Jest mąż i ojciec rodziny, którego zadaniem jest pojawianie się od czasu do czasu w domu i dostarczanie kasy na zaspokajanie potrzeb dzieci. Żona można powiedzieć, w tym
przypadku, zarabia na siebie. Ich wychowanie
go kompletnie nie interesuje. W zamian
za sponsoring mają się dobrze uczyć i opowiadać dokąd wychodzą z domu i
kiedy wrócą. A żona ma przygotować wykwintną kolację dla szefa męża i ładnie
podczas niej wyglądać.
Film przeraźliwie smutny, z
ekranu zionie pustką, czasem trochę zaiskrzy seksualne napięcie, a
przynajmniej jest taki zamiar. Nie ma głębokich prawdziwych więzi między
kobietami i mężczyznami. Jedyne prawdziwe co między nimi istnieje to kłamstwo i
oszustwo. Wszyscy coś lub kogoś udają.
Grają role porządnych studentek, namiętnych kochanek, zagubionych
mężczyzn, ojców, żon i matek. Nie udają tylko dzieci, do czasu... A
najpowszechniejszą relacją między ludźmi nie jest miłość, a świadczenie sobie
wzajemnie usług, takich jak na przykład:
usługi gastronomiczne, pokojowych, sprzątaczek, praczek, usługi
seksualne, o! Te są zarezerwowane raczej
dla kobiet młodych. Mężczyźni co bardziej nieśmiali, czy ubożsi, od lat 12 do
102, zawsze, o każdej porze dnia i nocy, mogą polegać na usługach pań w
internecie, oferujących przebogaty repertuar filmów porno. Czy kobiety i
mężczyźni potrzebują jeszcze instytucji małżeństwa? Powoływać na świat
dzieci, wspólnie jadać posiłki i rozchodzić się po nich do swoich zajęć, można
bez ślubu. A seks każdy i tak załatwia sobie na własną rękę (czasem dosłownie). A związki uczuciowe, może coraz częściej, i łatwiej,
jest organizować w ramach swojej płci, bo łatwiej się porozumieć na płaszczyźnie
emocjonalnej kobiecie z kobietą niż z mężczyzną (ten sam aspekt w omawianym
przeze mnie na blogu filmie „80 dni” – polecam), i na odwrót.
A teraz pytanie, czy
"Sponsoring" mi się podobał. Jak do tej pory filmy
Małgorzaty Szumowskiej przyjmowałam z dość dużą aprobatą. Do filmu Małgośki
Szumowskiej miałam spory dystans. Już ta kumplowska forma imienia jakie nagle przybrała, nowy image reżyserki - na Jima Morrisona - no super,
bardzo mi się to spodobało, serio, odmłodniała o jakieś 13 lat :), ale wzbudziło
trochę nieufności, sygnalizowało zbyt duże pobudzenie, a to nie zawsze dobrze
robi w każdej sprawie, usypia czujność i samokrytycyzm. Ale ok., wiadomo, że coś się dzieje w życiu reżyserki.
Może wyrwie się z kręgu śmierci i zacznie kręcić o miłości, myślałam sobie.
Choć te o śmierci, przypadły mi do gustu.
Z zasady staram się nie czytać
recenzji przed zobaczeniem filmu. Tym razem było to bardzo trudne. Już
przed premierą rozgorzała powszechna dyskusja, nie tylko na temat filmu. Kwestie
etyczne (sprzedaż ciała) o które film zahacza, okazały się jak zawsze żywe i
poruszające. Nie mogłam sie powstrzymać, by nie zerkać i wiele słów dezaprobaty
wobec najnowszego filmu Małgośki do mnie przeciekło. Na przykład, że scena z
jedzeniem makaronu niesmaczna. A tu się okazuje, że makaronowa konsumpcja w
wykonaniu dwóch pań Binoche i Kulig (grającą Polkę w Paryżu, drugą respondentkę
wywiadu na rzecz artykułu), to niezła gra wstępna. Może się nie podobać jej
obserwatorom, bo panie plują i prychają tym makaronem na prawo i lewo. Bawią
się jedzeniem jak małe dziewczynki – takie wyzwolenie się z grzecznościowych konwenansów
czasem dobrze robi. Jak wiadomo -
jedzenie, tak jak zaspokojenie każdej fizjologii, może być sferą intymną i
podniecającą, może być seksy (że wspomnę nieodżałowaną, wyciętą przez Wajdę,
scenę Kaliny Jędrusik i Daniela Olbrychskiego w salonce w „Ziemi Obiecanej”), a
wszystkim orgiom seksualnym zazwyczaj towarzyszy wielkie żarcie. W ogóle warto zauważyć, że cała fabuła
„Sponsoringu” kręci się wokół seksu i jedzenia. Tak jak całe
nasze życie. Pani redaktor równolegle przygotowuje artykuł o sponsoringu i
kolację dla szefa męża. Jakże wymowna i zmysłowa druga, oprócz makaronu, scena
z artykułami żywnościowymi, tym razem z małżami, wykrawanymi z muszel. Oj, Małgośka! ty świntuszko! :)
Pisano, że Szumowska nie osądza nikogo z bohaterów, nie stoi jasno
za żadną ze stron, czy to męską czy kobiecą. Ale wyczuwam jednak nutkę żalu, iż
niestety, mężczyznom i kobietom nie za bardzo jest razem po drodze. Spotykają
się na krócej, lub dłużej, w łóżku czy przy stole, po czym idą każde w swoją
stronę. Ani to dobrze, ani źle, tak jest, smutnawo jest. A ile każdy wyciągnie z
tej sytuacji dla siebie, to już sprawa indywidualna, zależy od zdolności
przystosowawczych osobnika, czyli inteligencji.
Film ma także dwa inne tory, życie intymne
studentek i życie intymne kobiety zamężnej w średnim wieku. Te pierwsze są
wolne, młode, niezależne, mają bogate i urozmaicone życie seksualne. Życie
intymne kobiety zamężnej na ich tle wypada bardzo blado. Właściwie go nie ma. Wszystkie panie, wszytko jedno ile razy i na jaki sposób współżyją z mężczyzną spotykają się w tej samej próżni. Nie ma w tym filmie także miłości,
czasem odzywają się jakieś jej stare resztki. Czasem pojawi się coś na kształt jej pragnienia. Wszyscy żyją w jakiejś martwocie,
gdzie siłą napędową są głównie pieniądze i seks. Było? Było! Setki razy. Ale
nigdy w polskim filmie z udziałem gwiazdy naprawdę światowego formatu, taką jak
Juliette Binoche. Wielkie szczęście
miała Małgośka, że udało się namówić Julkę do zagrania w „Sponsoringu”. Mlode aktorki Kulig i Demoustier także
zebrały sporo pochwał, ale prawdziwą głębię nadali filmowi prawdziwi wyjadacze,
aktorzy ze sporym doświadczeniem, zarówno zawodowym jak i życiowym.
Sceny erotyczne z udziałem wymienionych pań, o mniej znanych nazwiskach, są,
owszem, urocze, nawet te nieco bulwersujące, zrobione są w taki sposób, że bardziej
jej uczestnikom współczujemy, niż się gorszymy. Studentki mają kwitnące ciała, ale mentalnie
wydają się martwe. Życie zaczyna się, gdy w kadr wchodzi, szara i
zwiędnięta Binoche. Brawa dla aktorki, za to, że większą część filmu gra bez
makijażu.
Uważam, że było nieźle. Pierwsza połowa filmu z lekka nudnawa, do tego stopnia, że zaczęłam podejrzewać, że Małgośce odbiło i zaczęła na siłę odreagowywać wcześniejsze filmy o śmierci, robiąc pusty film o seksie. Na szczęście, druga połowa okazała się znacznie ciekawsza, oferująca wachlarz bogatszych odcieni ludzkich doznań. Jeśli po filmie zostaną w głowie na dłużej choćby dwie trzy sceny, które uważa się albo za piękne, albo za dojmujące, dające do myślenia, powód do zachwytu, jakiegokolwiek, to warto było dany film zobaczyć. „Sponsoring” na pewno takie ma.
6/10