Odchodząc pomaleńku od
działalności
forumowej, postanawiając skupić materializowanie przymusu pisania o
filmach (na
szczęście nie wszystkich), które widziałam) głównie na blogach
(niniejszym oraz www.baba-o-filmach.blog.p)) nawiążę do filmu produkcji
francuskiej pod tym samym tytułem (oryg.
"Partir").
Małżeństwo ok.37-40 lat, on (Samuel) lekarz, ona (Susan)
niepracująca zawodowo przez kilkanaście
lat fizjoterapeutka. Mają dwójkę nastoletnich dzieci, dla których wychowania oraz podmaszczania na co dzień pracującemu i
dobrze zarabiającemu mężowi ona
zrezygnowała ze swej pracy. Celowo nie piszę "poświęciła się",
"poświęciła karierę zawodową dla dzieci ", bo to byłoby nie fair
wobec dzieci. Skoro zostały powołane na świat bez swej woli, rodzice mają
obowiązek, by je karmić, wychować, wyuczyć przez początkowe kilkanaście lat ich
życia. A że kobieta porzuciła pracę w tym celu - widać tak chciała. W każdym
razie, Susan czuje, że dzieci są już na tyle duże i samodzielne, że może już
teraz zająć się pracą, dla satysfakcji
ale i dla pieniedzy, bo mąż raczej należy do oszczędnych. I to z tej jego
oszczędności bierze się pośrednio dramat jaki go czeka. Facet żałuje
kasy na remont gabinetu przeznaczonego na praktykę zawodową małżonki, zwalnia
robotników, pozostawiając tylko jednego - Ivana. A roboty pozostał jeszcze huk,
między innymi mnóstwo ciężkich gratów do
wynoszenia. Susan nie mogła pozostać obojętna wobec tak przytłaczających
ciężarów, jakie spadły na niewątłe barki Ivana - postanowiła mu pomóc. No i się zaczęło. Szalony romans gospodyni z przystojnym
robotnikiem budowlanym. Ech, czy jest tak, że jakaś kobieta, a już tym bardziej gospodyni domowa, wykształcenie
nie gra roli, która by nie marzyła o takim incydencie w swoim życiu? Susan się
udało! Co to był za romans! Niestety, nie skończył się ślubem, ani żadnym happy endem i to z bardzo prozaicznego powodu - pan
domu, pan i władca, zablokował swej małżonce konto bankowe. Kobieta pozostała
bez środków do życia. A jej kochanka, za
poleceniem męża, wyrzucono z pracy. Zakochani próbowali sobie radzić na różne
sposoby, żeby tylko mogli mieszkać razem, niestety, mąż jako osoba
ustosunkowana w miasteczku, zawsze był górą, pod każdym względem. Nie zdawał sobie sprawy, biedaczek, że
kobieta żyjąca pod presją, a w dodatku zakochana kobieta, może być zdolna do
niebezpiecznych niespodzianek.
To tyle na temat treści. Oceniając film, powiem, że nie jest
to z pewnością wielkie dzieło na miarę Anny Kareniny , na przykład. Ale w
wolnej chwili można zerknąć. Kristin Scott Thomas jako Susanne ma bardzo duży
wkład we wzmocnieniu tego filmu, jej
filmowy mąż, czyli Yvan Attal (bardzo dobry francuski aktor, mąż Charlotty
Gainsburg) również. Najsłabiej może w tym trójkącie prezentuje się jego trzeci e
ramię - hiszpański (robotnik jest emigrantem) kochanek, grany przez Sergi Lopeza. Ale
podejrzewam, że on miał być taki trochę niemrawy w tym romansie. Chodziło o
pokazanie głownie namiętności kobiety, wzmocnionej przez ową presję,
jakiej zostaje kobieta - żona poddawana, żyjąc ileś lat na koszt męża. Na
koszt takiego męża, jakim jest Samuel, który w sposób niegodny prawdziwego
(honorowego) mężczyzny wykorzystuję swą materialną i statusową przewagę, przywiązując
na siłę i wbrew jej woli niekochającą już żonę do siebie. Samuel traktuje żonę jak własność. Wcześniej
może nawet nie miała okazji się o tym przekonać. Póki była cichą i pokornego
serca, poslusznie i bez zgrzytów wykonującą swe posługi domowe i małżeńskie,
było ok. Najsmutniejsze jest to, że nie możemy być pewni, czy Samuel wszystkie
niegodne postępki, by zatrzymać żonę w domu, uczynił z powodu jego miłośći
do żony, czy raczej z powodu urażonej dumy
właściciela, któremu ukradziono drogocenną własność. Tak,
czy tak, przykro, bo finał tej historii mógł być zupełnie inny. Namietności
wszak tak jak szybko przychodzą, tak samo szybko odchodzą. A jeśliby nawet ta prawda nie sprawdziła się tym razem,
to trudno, lepiej mieć żonę przyjaciółkę, niż żonę wroga.
A ileż to kobiet, słyszy od swoich rzekomo kochających je
mężów "jeśli mnie zdradzisz, to cię, albo was (tzn. żonę i kochanka)
zabiję". Mam pytanie, kogo bardziej kocha
mąż wypowiadający te groźby - żonę czy siebie?