niedziela, 26 lutego 2012

Wstyd - reż. Steve McQueen

Wyolbrzymiony wstyd z powodu jakiejś  naszej niedoskonałości, jaką odczuwamy, może być toksyczny, może hamować, zaburzać nasze funkcjonowanie w społeczeństwie, rodzić poczucie izolacji, wyobcowania, prowadzić do całkowitego osamotnienia. Można wpaść w zaklęty krąg – uzależnienia z powodu  wstydu,  a później wstyd z powodu tego, co robimy będąc uzależnionym (alkohol, objadanie się, narkotyki, hazard, seks itd.) uzależnia coraz bardziej. I tak w koło, aż do znienawidzenia samego siebie,  a wtedy już jedynym wyjściem z tego kręgu wydaje się być  samozagłada.  Do czego właśnie dąży dwójka filmowych bohaterów, rodzeństwo,  Brandon i  jego słodka siostrzyczka Sissy. On wierząc, że orgazm jest dobry na wszystko, popada w seksoholizm. Ona chorobliwie  poszukuje miłości, dokonując, pomiędzy kolejnymi zerwania z nią przez przygodnych partnerów,  samookaleczeń i aktów samobójczych.

Tak naprawdę nie wiemy nic bliższego o tej parze.  „Nie jesteśmy źli, pochodzimy tylko ze złych miejsc” – tymi słowami siostra pociesza brata, gdy ten wyrzuca ją ze swego domu (do którego wtargnęła wbrew jego woli), bo nakryła go na samozaspokojaniu się. Możemy się domyślać, że ich dzieciństwo nie było łatwe, ale nic poza tym.   Najlepiej znamy ich imiona – Brandon,  który jak twierdzi reżyser w jednym z wywiadów,  imię zawdzięcza Marlonowi Brando, grającemu  główną, legendarną już rolę, w skandalizującym 40 lat temu  „Ostatnim tangu w Paryżu".  Bratnie dusze, jeśli chodzi o zatracenie się w seksie. Jednak przyczyny i techniki zatracenia się obu panów różnią się nieco.  XXI wiecznemu Brandonowi jakże jest łatwiej, zalewająca naszą codzienność pornografia, dostępna na wyciągnięcie ręki (nie tylko dla dorosłych),  internet i cyberseks, rozluźnienie obyczajów, dostarczają zaspokojenie na pstrykniecie palcem. Zgnębiony Amerykanin, błąkający się po Paryżu, musi włożyć zdecydowanie więcej wysiłku i własnej twórczej inwencji, by znaleźć ukojenie w seksie.

 Brandon z Nowego Jorku to mężczyzna, któremu nic na pozór nie brakuje do szczęścia – jest przystojny, zdrowy, jeszcze młody i bogaty. Na dodatek emanuje urokiem, który sprawia, że każda dziewczynę może mieć na kiwniecie palcem, z czego zresztą skwapliwie korzysta.
Sissy, to piękna blondynka o słodkim głosie, śpiewająca po knajpach, która pewnego wieczoru swą interpretacją piosenki „New York, New York"  z filmu o tym samym tytule (M. Scorsese) doprowadza brata do łez.
Steve McQueen,  nie dba o to, żebyśmy się z nimi  zżyli, polubili ich czy znienawidzili.  Nie. Mamy ich  obserwować chłodnym okiem, może czasem coś poczuć i zastanowić się nad tym co to jest, czy aby nie święte oburzenie,  a może obojętność, może ciekawość, zastanowienie, może współczucie, albo współodczucie, zrozumienie, obrzydzenie, strach,  zgorszenie, a może wstyd?  Brandon z ekranu może być jedenym z wielu przechodniów jakich mijamy codziennie na ulicy. Tu chciałabym pochwalić za świetny kostium w jaki ubierano Fassbendera na planie – kompletnie kryjący, szary  nie wyróżniający go w żaden sposób.  Szara marynarka, szare spodnie, szary szetlandowy sweter, wszystko w świetnym gatunku i doskonałym kroju (stać go na to). Jedynie wełniany gruby szalik okręcony wokół szyi nadaje mu jakiś koloryt,  rys indywidualności, a jednocześnie... to opatulenie może dawać mu poczucie jeszcze większego schowania się  do środka, swego wnętrza.   W mieszkaniu zrzuca z siebie wszystko i porusza się w bieliźnie, albo nago, tym bardziej, że przychodzi tu raczej tylko na szybkie cybser/seks/randki i na spanie.

Ale jego codzienne rytuały zostają zaburzone, gdy niespodziewanie wprowadza się do niego siostra. Jest wtedy w rozpaczy, czuje się zagrożony, obserwowany, kontrolowany, wstydzi się swych obyczajów, które przez siostrę zostają odkryte. Nie potrafi z nią rozmawiać,  zwierzyć się, mimo jej wielkiej przychylności i otwartości, ucieka ze swego domu,  przyobleka jeszcze bardziej maskujący strój (dresowe spodnie, bluza z kapturem) i wyrusza do najpodlejszych dzielnic Nowego Jorku, chcąc jak to zwykle, odreagować, znaleźć pocieszenie, a może zatracenie, w jednym wielkim orgaźmie.  Próbuje rzeczy które były mu do tej pory obce (seks homoseksualny). Mamy wrażenie, jakby zstąpił do piekła.  Czerwona pulsująca kolorystyka przybytków cielesnych rozkoszy, ma przywodzić takie skojarzenia – nieustająca grzeszna przyjemność i nieustające cierpienie.  Bo czymże jest seks bez drgnień serca, bez miłości? Jest tylko zaspokojeniem pożądania,  nie bez racji byłoby dodanie przymiotnika „zwierzęcego”, zaspokojeniem wyrzutów sumienia, rekompensatą albo nawet zemstą  za jakieś  doznane krzywdy (może czasem urojone). Taki seks na pewno nie jest ukojeniem. Co najlepiej widzimy patrząc na twarz Brandona podczas kolejnej  seksualnej orgii.  Jego rysy nie są wygładzone, twarz nie jest piękna, jest  pełna napięcia, wykrzywiona grymasem bólu i nienawiści na przemian. Taki seks, mechaniczny, orgiastyczny, obliczony tylko na orgazm, a nie na miłosne połączenie, działa tylko na moment,  jest jak tabletka przeciwibólowa o szybkim działaniu, na dłuższą metę uzależnia i niszczy,

A przecież Brandon jest zdolny do miłości i autentycznych uniesień . Ech, gdybyż tylko nie ten WSTYD! Gdyby potrafił go olać. Mamy tego dowody w dwóch scenach, gdy wzrusza się słuchając śpiewajacej siostry i w drugiej, gdy nawiązuje bliższą znajomość z koleżanką z pracy, z piekną ciemnoskórą Marianne.  Marianne jest gotowa na dłuższy zaangażowany z nim związek. W odróżnieniu od Brandona lubi siebie, taką jaka jest, tu i teraz.  I wszystko mogłoby się może i dobrze ułożyć, wyglądała na mądrą kobietę, gdyby tylko nie ten WSTYD, który znowu zawładnął Brandonem, tym razem z powodu jego niemocy. O paradoksie i  złośliwości fizjologii męskiej! Dlaczego byłaś tak okrutna. Zamiast mu pomóc,  popchnęłaś Brandona, znowu, na drogę zatracenia. A miłość była tak blisko....


No właśnie, czy dlatego mężczyźni tak bardzo boją się, bo wstydzą, rozmawiać o swoich uczuciach i emocjach? Co jest zauważalne na każdym kroku, w internecie czy w realnym życiu (te twarde, cyniczne,brutalne męskie rozmowy). Boją się oceny, opinii, kontroli, słabości? Może dlatego, uciekając ze strachu, od głębszych i długotrwałych związków, są głównymi, masowymi klientami wszelkich usług pornograficznych czy seksualnych.  Szukając gorączkowo bliskości znajdując jej erzac jedynie w bliskości ciał, a konkretnie okolic płciowych, bez krzty erotyki czy drgnień serca.  Pornografia i prostytutka profesjonalistka jest bezpieczna, bezkrytyczna, na każde zawołanie, bez zbędnych ceregieli, zaspokajająca  wg aktulanych potrzeb i z pełną ich akceptacją . Niestety, cały ten pornograficzny „dobrobyt” nie eliminuje u klientów potrzeby miłości,  tęsknoty za bliskością, lecz potęgują jeszcze bardziej strach przed prawdziwymi uczuciami i zaangażowaniem, bo te niosą wstyd przed  obnażeniem  słabości, słabości określanych jakże niesłusznie, od wczesnej młodości przez modele wychowania, stereotypy kulturowe, głupie obyczaje (to słynne „chłopaki nie płaczą” na przykład, czy tyczące magicznej długości penisa, albo jak najwcześniejszej inicjacji seksualnej).
 Bo przecież łez wzruszenia, jakie pojawiają się w oczach Brandona podczas występu siostry Sissy, nikt rozsądny, a już na pewno nie kobieta, nie potraktuje jako powód do wstydu. Gdyby Brandon zdobył się na zatrzymanie Marianne po nieudanym pierwszym zbliżeniu, spojrzał odważnie w jej zatroskaną twarz, porozmawiał z nią, może  byłby to pierwszy krok do wyzwolenia?  Ale on wybrał najkrótszą i najprostszą drogę – ostry seks z prostytutką na szybie okna pokoju hotelowego. Taki sam,  jaki wcześniej podpatrzył podczas nocnego spaceru – jakże poczuł się wtedy zadziwiony, zafascynowany  – tego jeszcze nie próbował. No to spróbował. Czy to nie smutne? O ileż łatwiej żyło by się niektórym panom, gdyby nie czuli przymusu bycia na każdym kroku herosami zdolnym do podboju całego świata na czele z całym jego żeńskim gatunkiem.

 Ciekawym zabiegiem formalnym, mającym znaczenie w ocenie czy raczej obserwacji Brandona, jest taka sam scena - klamra, otwierająca i zamykająca „Wstyd”.  Metro, Brandon i młoda ładna blondynka (Lucy Walters – może warto zapamietać to nazwisko?) wymieniają przez całą drogę spojrzenia, widać, jak narasta nich napięcie seksualne. Finał sceny otwierającej znamy, a zamykającej film nie... Otrzymujemy pewne sugestie, ale to my sami wymyślimy jej zakończenie, określając w ten sposób  wybór życiowy Brandona, sposób  zagospodarowania jego sił witalnych, czy przetrwoni to co mu z nich jeszcze zostało, na tysiącach mechanicznych orgazmów, czy ofiaruje te siły i całego siebie,  pozbywając się wcześniej wstydu, strachu i samoobrzydzenia, ukochanej kobiecie.

 Co tu dużo gadać, film bardzo dobry, choć, jak dla mnie, od pierwszego „Głodu” McQueena nie lepszy.  Obraz tamtego głodu,  jego plastyka, zaskakujaca estetyzacja fizjologii równie „wstydliwej’ (kwestia umowna – co dla kogo jest wstydem), jak głód seksu i uczuć,  czy umierania (bo tu i tu Fassbender kona powolną śmiercią z jakiegoś głodu), ujęła mnie, a może właśnie zaskoczyła,  bardziej.
 Fassbender oczywiście doskonały, odważnie realizujący  renesansową maksymę „nic co ludzkie nie jest nam obce”. Ale bez przesady, nie ma gorszących scen, niczego czego byśmy wcześniej już na ekranie, albo na obrazkach (także z podręczników), czy w życiu,  nie widzieli.  Żadnego skandalu, nie obawiajcie się, gdzież tam „Wstydowi” do „Ostatniego tanga w Paryżu”. Owszem, ten film opowiada o niszczącej sile uzależnienia  od pornografii, jak zresztą każdego uzależnienia, ale nie jest filmem pornograficznym, czy ocierającym się o pornografię,  jakby to niektórzy spece od reklamy sobie życzyli. Można by jeszcze wiele o zdjęciach, ujęciach, kolorystyce, muzyce, grze pozostałych aktorów, klimacie, ale o tym przekonajcie się sami.

Nie wstydzić się, oglądać!

24 komentarze:

  1. A jak tam Carey Mulligan? Dała radę? Czy może Fassbender ukradł ten film dla siebie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Carey dała radę, ale jej rola była jednak podrzędna wobec roli Fassbendera. Fassbender nie miał czegoś kraść, on był na pierwszym planie od początku do końca z założenia, a także wykonania. Świetny aktor, przydałoby się, żeby miał okazję zmierzyć się z kimś na swoją miarę, taki aktorski pojedynek na planie w czymś mocnym, o, np. Fassbender i Hardy, a może z Goslingiem?
    Mariusz, zdecydujesz się może jednak na ten "Wstyd"? Fassbender wstający z łóżka i robiący siku, to nic strasznego, żaden wstyd. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Wstyd" mimo pewnych obaw chciałbym obejrzeć, ostatnio jak byłem w kinie na "Artyście" to przed filmem pokazywali trailer "Wstydu" i film wydał mi się intrygujący. Ale jednak do kina wolę iść na coś mniej ryzykownego, żeby się nie rozczarować :) Być może byłbym bardziej chętny do obejrzenia tego filmu, gdyby podobał mi się "Głód" McQueena, ale mnie ten film nie zaangażował.
    Skoro mówisz o aktorskich pojedynkach to zapytam, czy oglądałaś "pojedynek" Fassbendera z Mortensenem w "Niebezpiecznej metodzie". Jak na takich aktorów nie był to raczej zbyt porywający pojedynek, ale moim zdaniem to jednak Mortensen go wygrał :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż, Mariusz, nasze drogi czasem tak okrutnie się rozmijają; Keira Knightly, Essential Killing, a teraz "Głód". Dobrze, że choć w kwestii westernów się rozumiemy.
    Niestety, "Niebezpiecznej metody" jeszcze nie widziałam, para Mortensen i Fassbender - też wymarzona. Hm, Mortensen wygrał, powiadasz, no to pogratulować, cieszę się tak samo, jakby wygrał Fassbender, bo też tego aktora bardzo lubię i poważam (dodatkowy punkt za dziurkę w brodzie ma). Jakoś mnie ta "Niebezpieczna metoda" nie pociąga, ciekawe, czy wiesz dlaczego? :)
    Masz rację, poczekaj na "Wstyd" na dvd. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem dlaczego "Niebezpieczna metoda" Cię nie pociąga :) Czyżby niechęć do pewnej aktorki była silniejsza niż poważanie dla dwóch znakomitych aktorów? :)
    Wspomniałaś o westernach, więc przyszła mi do głowy taka myśl, że chciałbym zobaczyć Fassbendera w westernie. Trochę mam za złe Quentinowi Tarantino, że do filmu "Django Unchained" zatrudnił DiCaprio zamiast Fassbendera, bo DiCaprio mi nie pasuje za bardzo do westernu, a Fassbender byłby idealny do tego gatunku :)
    Właśnie się dowiedziałem, że w kolejnym filmie McQueena "Twelve Years a Slave" obok Fassbendera zagra Brad Pitt - to będzie dopiero wymarzony duet, szczególnie dla Ciebie, bo wiem, że Pitta cenisz wysoko :) Obaj wprawdzie zagrali już razem w "Bękartach wojny", ale w tym filmie Fassbender nie mógł się za bardzo wykazać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zawstydziłeś mnie, milość powinna być górą, powinnam być ponad niechęć do PEWNEJ :) aktorki i jednak zobaczyć "Niebezpieczną Metodę", jest już chyba na dvd, więc może niebawem.
    Nie śledzę poczynań Tarantino, co nie znaczy, że są mi one obojętne, ale sprawdziłam obsadę tego filmu i widze tam Fassbendera. Więc może jednak go zobaczymy. Zresztą Waltz też tam jest (niemiecki dentysta na dzikim zachodzie - to dopiero będą jaja).

    Rzeczywiście, Pitt i Fassebender, na dodatek pod reką MCQuenna, to może być coś. I podobno żadnych podobieństw do poprzednich filmów. Już czekam. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Cóż, Twoja recenzja "Wstydu" jest analityczna jak się patrzy i właściwie nie stwarza dla mnie większego pola do dyskusji, bo z niemal wszystkimi Twoimi spostrzeżeniami się identyfikuje (zgadzam). Poza tym, uświadomiłaś mi kilka aspektów tego filmu. Np. sposób filmowania scen erotycznych. Na pewno wielka w tym zasługa nie tylko operatora, ale i reżysera oraz aktorów: mianowicie to, że sceny te nie miały w sobie krzty... pornograficznej... nie wiem jak to nazwać... lubieżności, prostactwa - chęci epatowania erotyzmem dla samego efektu wzbudzenia podniecenia u widza. A już scena orgii, w której bierze udział Brandon razem z dwiema (bodajże) kobietami, to doprawdy majstersztyk, jeśli chodzi o sztukę fotografowania i montażu. To, że Fassbender zagrał to tak a nie inaczej (czyli bez żadnej asekuracji i "na całego") świadczy tylko o jego klasie i o tym, że jest aktorem "rasowym", który nie boi się żadnego wyzwania - gotów nawet poświęcić swój narcyzm.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A więc.... bijemy wielkie bravo! dla Michaela! Oby miał jak najwięcej takich wyjątkowych ról, by nie popadł w rutynę, by nas mógł nieustannie zadziwiać, byśmy mogli go z zachwytem, takim jak dziś, przez lata podziwiać. :)

      Usuń
  8. Cytat: "...sprawdziłam obsadę tego filmu i widzę tam Fassbendera. Więc może jednak go zobaczymy."

    Ja sprawdziłem na imdb i tam go nie ma w obsadzie, ale na filmwebie jest. Wydaje mi się, że imdb jest bardziej wiarygodną stroną pod tym względem, ale mogę się mylić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pożyjemy, zobaczymy... Nie kwestionuję wyższości imdb nad filmwebem, na filmweb wchodzę z przyzwyczajenia oraz dlatego, że jestem prawdziwą Polką - patriotką :)

      Usuń
    2. też wychodzę z takiego założenia ;)

      Usuń
  9. nie chciałam czytać przed obejrzeniem filmu, więc jestem dopiero teraz ;)

    zaraz po seansie moje wrażenia były bardzo pozytywne, po filmie zastałam w fotelu i zastanawiałam się nad niedopisanym zakończeniem; teraz jednak pare dni po obejrzeniu nie jestem już tak wniebowzięta, czegoś mi w tym filmie brakowało, spodziewałam się podobnego jak w przypadku "Głodu" emocjonalnego poruszenia a nie dostałam go, teraz jedyne o czym myślę i co wyniosłam ze "Wstydu" to ostatnie scena Brandona wsiadającego do pociągu bez wspomnianego przez ciebie szalika, ta scena jako jedyna zrobiła na mnie tak wielkie wrażenie, było w niej coś niepokojącego dla tej historii, jakiś symboliczny koniec, może osiągnięcie jakiegoś dna?

    mnie jakoś dzieło McQeena nie skojarzyło się z "Ostatnim tangiem w Paryżu", ale może dlatego że tamten film był dla mnie dość traumatycznym przeżyciem, budził we mnie nieuzasadnione obrzydzenie, "Wstyd" w porównaniu z tamtym dziełem jest delikatny, zdjęcia faktycznie świetne, zobojętniające wobec pokazywanych sytuacji

    Fassbender- tutaj pochwały są zbędne, klasa sama w sobie, ale w pojedynku z moim ukochanym Bradem Pittem z chęcią bym go zobaczyła

    zaskoczyła mnie tylko Mulligan, naprawdę świetna rola aktorki za którą do tej pory nie przepadałam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, "Wstyd" chyba "Głodu" nie przebija, też mam takie wrażenie.

      "ostatnie scena Brandona wsiadającego do pociągu bez wspomnianego przez ciebie szalika, ta scena jako jedyna zrobiła na mnie tak wielkie wrażenie, było w niej coś niepokojącego dla tej historii, jakiś symboliczny koniec, może osiągnięcie jakiegoś dna?" - dlaczego aż tak pesymistycznie? A może jednak, Brandon, doznawszy szoku,wskutek czynu siostry, coś jednak poczuł? Może miłość i więź z siostrą, kobietą, która znała go lepiej od wszystkich, której nie musiał nic, ani się, tłumaczyć. Zakończenie nie było jednoznaczne, to znaczy niby takie samo jak scena otwierająca, ale spojrzenia Brandona i i tej pani blondynki są zupełnie inne. Na początku, to Brandon czuje się pewnie, czuje się zdobywcą, a ona spłoszona, z czasem nie wie, gdzie oczy podziać. W końcowej scenie - widac, że to ona nabrała pewności, można przypuszczać, że już nie będzie uciekać po wyjściu z wagonu. Ale spojrzenie Brandona już nie jest takie pewne, widać, że bije się z myslami, może ze swoim popędem, nie wie co zrobi, gdy kolejka się zatrzyma. I my też w takiej niepewności zostajemy. Ja jestem optymistką i wierzę, że pojedzie dalej.

      Mulligan, Mulligan - mój pierwszy z nia to chyba "Driver" - ok. Bez szału, ale dobrze. Tutaj też wypada dobrze, ale ma pecha, że gra u boku Fassbendera. :)

      Usuń
    2. po seansie siedzący obok mnie pan spytał czy moim zdaniem wyszedł z metra, odpowiedziałam że nie wiem, na co on że raczej tak

      do dzisiaj nie potrafię zdecydować, czy wyszedł i co ten "diabelny szalik" znaczył ;))

      Usuń
  10. bardzo ciekaw jestem tego filmu, Twoja recenzja tylko pobudziła mój apetyt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że twój apetyt będzie rósł w miarę oglądania ... :)

      Usuń
  11. @ Ania - ale ten pan miał na myśli, że wyszedł z metra, by pobiec za blondynką? Czy, że wyszedł nie pobiegnąwszy za blondynką. Bo ja mam nadzieje, że Brandon dał sobie spokój, mimo, że ona już chyba nie miała obrączki na palcu (o ile dobrze zauważyłam)>

    Ten diabelny szalik, ja nawet nie zwróciłam uwagi na końcu, że Brandon sie z niego wyzwolił, no właśnie "wyzwolił" - może właśnie to to słowo miało nam przyjść na myśl w związku z nim, a raczej z jego brakiem na szyi Brandona? :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Widzę , że Pani gustuję w świetnych produkcjach filmowych. Bardzo dobry film !

    OdpowiedzUsuń
  13. Tak, Pani gustuje w dobrych filmach i rzadko, bo dokonuje ścisłej selekcji w wyborze repertuaru, ogląda słabe. No, chyba, że ma ochotę czasem na odmóżdżenie, jak ostatnio, kiedy popatrzyłam sobie w imieniu męża, o tym jak wykończyć swego szefa, czyli na "SZefowie wrogowie", i nawet się pośmiałam! :)Farrell wyglądał przeobleśnie :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Zabrzmiało tak, jakby babka filmowa uważała, że komedie to z reguły słabe filmy :) Patrząc na listę recenzji widzę, że fantastyka i horror to też filmy nie w guście autorki tego bloga.
    Dodam jeszcze, że Fassbendera cenię nie tylko za jego talent aktorski, ale także dlatego, że nie lekceważy kina rozrywkowego i obok ambitnych produkcji występuje też w takich filmach jak "X-Men: Pierwsza klasa", "Eden Lake", "Centurion" itp. :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Mylisz się Mariuszu, lubię komedie i to bardzo (szczególnie w kinie) i rozróżniam słabsze, znaczy prostsze, ale też niegłupie, mimo pozornej głupowatości, od tych trochę "głębszych". Patrzyłeś na listę recenzji i nie zauważyłeś np. "Co nas kręci, co nas podnieca"? albo "Funny People" z Sandlerem, albo "Kocha, lubi, szanuje", "80 dni", "Piękność w opałach" i może jeszcze coś... przecież nie będę pisała o takich filmach jak "Straszny film", który bardzo lubię, zwłaszcza początkowe. :) Widziałam mnóstwo komedii, "Nie zadzieraj z fryzjerem" albo "Jaja w tropikach", ktore lubię mimo ich nazwijmy to 'głupowatości" ale nie sposób pisać o wszystkim co się zobaczyło na ekranie. Tak że spokojnie, spokojnie, nie gardzę żadnym gatunkiem, nawet horrorem, jeśli osiąga poziom przynajmniej "Eden Lake", tak, tak, z Fassbenderem, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za chwile zostanie on moim ulubionym aktorem.
    Natomiast faktem jest, że nie przepadam i nie oglądam filmów typu X-Men, "Iron Man" czy inne meny, albo "Transformersy" "predatory" czy inne "diabły". Ale serię Terminatora też widziałam i na niej skończyłam.
    Ja również cenię sobie szerokie umiejętności u aktora, kiedy potrafi mistrzowsko zagrać wszystko, nawet stół, ale to chyba nic nadzwyczajnego, każdy widz tak ma. :) Na przykład bardzo cenie sobie Adama Sandlera, aktora przypisanego głównie do gatunku komedii, który jednak świetnie wypada w rolach nieco dramatycznych, np. "Spanglish". I Stillera też lubię, dużo by jeszcze wymieniać, bo wymieniac Chaplina czy Allena, to gadać truizmy.

    OdpowiedzUsuń
  16. Hehe, wygląda na to, że widziałaś więcej komedii niż ja :) Nie podejrzewałem Cię, że możesz lubić "Straszny film" :) Ja ostatnio się przyłapałem, że podobał mi się film "Mamma Mia!". Byłem pewien, że to będzie kiepski film, ale jednak przyznaję, że bawiłem się na nim całkiem nieźle. Ja też oczywiście nie piszę o wszystkich filmach, które widziałem, staram się wybierać tylko te najbardziej godne uwagi.
    Zwykle unikam filmów, które są wyróżniane przez jurorów Złotych Malin, więc rzadko oglądam filmy z Sandlerem czy Eddie'em Murphym, ale "Spanglish" z Sandlerem mi się podobał.
    Co do fantastyki to mam podobne zdanie, wprawdzie filmy Camerona i Verhoevena cenię wysoko to nie przepadam za "Iron Manem" i "Transformersami" (widziałem tylko pierwsze części i na więcej nie miałem ochoty). Tego typu filmy są dla mnie "idiotyczną wydmuszką" :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie martw się, gdy będziesz miał tyle wiosen co ja, też będziesz miał sporo komedii na swoim koncie. Tak nie jestem smutasem, choć czasem może tak to wyglądać, sądząc po opisywanych filmach. Lubię się pośmiać, a nawet porechotać z niewybrednych dowcipów, gdzieś w środku mam kawałek zołnierskiej natury, odziedziczonej po przodkach. :) Dlatego patrzę z dużą dozą tolerancji na takie coś jak "straszny film" (jaka fajna zabawa ze znajdowaniem skojarzeń filmowych) czy "Jaja w tropikach", nie wsppominając o "Poznaj moich rodziców", gdzie ulubionym wątkiem (ku zgorszeniu mojej córki) jest kolacja z rodzicami pana młodego (żydzi) i wypadający z albumu pamiątkowego zasuszony napletek Stillera wprost do talerza DeNiro :)

    "Robocop" byl super! W ogóle te pierwszy filmy w tym gatunku były ok.

    OdpowiedzUsuń
  18. Te dwa filmy ze Stillerem mnie rozbawiły, szczególnie ten drugi jest godny uwagi ze względu na zabawną konfrontację De Niro - Hoffman :) Ja ogólnie nie przepadam za parodiami, bo czasami potrafią "zabić" pierwotną wersję, np. "Robin Hooda" z Costnerem uważałem za bardzo dobry film przygodowy, ale po obejrzeniu "Facetów w rajtuzach" Mela Brooksa wersję z Costnerem oglądało mi się jak parodię, film już stracił ten klasyczny przygodowy klimat :)
    "RoboCop" był super, ale lubię również "Pamięć absolutną" i "Żołnierzy kosmosu" - te filmy Verhoevena są bezkompromisowe, brutalne, pełne genialnych pomysłów i efektów, prawdziwa jazda bez trzymanki :) Podobały mi się także wszystkie filmy s-f Jamesa Camerona, od "Terminatora" do "Avatara".

    OdpowiedzUsuń