poniedziałek, 18 czerwca 2007

Na tym świecie

To paradokumentalna opowieść, mocno dramatyczna, o dwóch młodych afgańskich uchodźcach, którzy próbują znaleźć dla siebie lepsze miejsce na tym świecie, od tego które przypadło im w udziale z racji ich pochodzenia. Jamal i Enayat na skutek ponad dwudziestoletnich radziecko-amerykańskich działań wojskowych znaleźli się wraz 53.000 rodaków w jednym z obozów dla uchodźców na terenie Pakistanu. Pierwsi Afgańczycy pojawili się tu już w roku 1979 w wyniku inwazji ZSRR, najnowszych wygnały z kraju amerykańskie naloty bombowe z października 2001 roku. I tak sobie ludzie wegetują latami, dostając na starcie na rodzinę: jeden namiot, płachtę brezentu, 3 koce i piecyk. Dzienna racja żywnościowa wynosi zaś: 480 g mąki, 25 gr tłuszczu roślinnego i 60 g nasion strączkowych. Ale to nic nie znaczy w porównaniu z amerykańskimi kosztami bombardowań z roku 2001, które wyniosły 8 mld dolarów. Czegóż się nie robi w imię pokoju Made in USA? A tak nawiasem, teraz mamy rok 2007 a działania nadal trwają.

A my tymczasem, z pomocą M. Winterbottoma, śledzimy drogę, urodzonych już w obozie Jamala i Enayata, do Anglii, którą rozpoczeli w lutym 2002. Czy możemy sobie wyobrazić jak strasznie źle musi być człowiekowi, skoro decyduje się oddać wszystkie swoje ciężko zarobione oszczędności w ręce przemytników i różnej maści szmuglerów, narażając się dodatkowo na poniżenie, niepewny los, a nawet śmierć? Ci kilkunastoletni chłopcy zaryzykowali, dostając na drogę błogosławieństwo swych krewnych, mających tak jak oni nadzieje, że się uda.

Droga do ich wymarzonego raju jest długa i mało ciekawa, choć prowadzi przez wiele ineteresujących miejsc. Ale my widzimy tyle ile widzą chłopcy przez szpary w brezencie powlekającym rusztowania cieżarówek, czasem bywa, że nie widzimy nic, gdy siedzą zamknięci w ciemnych, zapełnionych towarem tirach. Na szczęście od czasu do czasu zdarzają się postoje, przesiadki, noclegi, wtedy możemy wraz z nimi odetchnąć pełną piersią, choć nie zawsze świeżym powietrzem; przejść się po biedniejszych ulicach Teheranu, Ankary, czy włoskiego Triestu.
Film spina klamra jednej scenerii – codziennej zabawy i pracy dzieci w obozie uchodźców, z tym, że w końcowej części wszystko toczy się tak samo – te same zabawy, śmiechy, te same sukienki, ubrania, tylko Jamala i Enayata brak. To robi wrażenie.

Ten szczególny obraz, przepięknie sfilmowany przez Marcelego Zyskinda, mimo swej surowości, oszczędności jeśli chodzi o narrację, dialogi oraz znajomości tematu mniej lub bardziej udanych ucieczek ze Wschodu na Zachód, wciąga, przykuwa uwagę, sprawia, że obserwujemy tę swoistą drogę przez mękę młodych niczemu winnych ludzi, z uwagą i troską, bojąc się o nich jak o własne dzieci, pytając się w imię czego ludzie skazują innych ludzi na taki los.
I pewnie takich filmów powstanie jeszcze więcej, i ciągle z tym samym pytaniem, bo tak to już jest na tym świecie, że mimo, iż znamy na nie odpowiedź, nie potrafimy wiele zrobić, by nie trzeba go było zadawać.

W pewnym momencie, dzieło Winterbottoma, przywodzi na myśl polski film „300 mil do nieba” W. Dzikiego. Na szczęście są to skojarzenia wyłącznie pod względem technik nielegalnego przemieszczania się młodych ludzi, a kontekst polskiej ucieczki do Szwecji odbiega znacznie od afgańskiego. Jest jeszcze jedna różnica – z chłopców z „300 mil do nieba” zrobiono niemal bohaterów narodowych, natomiast Jamal i Enayat są jednymi z wielu, o których nikt, oprócz krewnych, nie będzie pamiętał. Niemniej, wszystkich czterech chłopców łączy niesamowita odwaga poparta determinacją.

Scenariusz do „Na tym świecie” napisał Tony Grisoni, współpracujący często z Terry'm Gilliamem, jest autorem m.in. „Krainy traw”. Muzyka Włocha Dario Marianelli, oparta na wschodnich rytmach i instrumentalizaji oraz śpiewie - wprost urzeka. A modlitwa Jamala, jego jedyna nadzieja, odmawiana gorliwie w tajemniczym dla nas jego języku ojczystym, w meczecie gdzieś w Londynie, wieńcząca dzieło jego wyprawy, szeptana podczas napisów końcowych, pojawiających się na jaskrawokolorowych ścianach, przywodzących na myśl pozostawione domy w dalekim Afganistanie – przyprawia o dreszcze.
Polecam, tym, którzy nie chcą mieć świętego spokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz