„KIEDY WIATR UNIESIE PIASEK” – reż. Marion Hansel (ta od „Między złem a
głębokim błękitnym oceanem”). Zapowiadało się dosyć ciekawie. Gdzieś w
Afryce, na pustyni, w małej wiosce, zanika ostatnie źródło wody.Jedna z
nielicznych rodzin, postanawia opuścić swe domostwa i poszukać innego
miejsca do życia. Jak się można domyślić, będzie ciężko, niebezpiecznie –
tereny na ich szlaku często są dotknięte wojną, co niesie czasem
tragiczne konsekwencje. Niestety, jest jakoś mało autentycznie.
Nieszczęściem tego filmu, jest to, że twórcy chcą bardzo pięknie pokazać
Afrykę i jej mieszkańców, tak żeby wzruszyć do głębi serca ewentualnych
sponsorów budowania nowych studni. Ogląda się to jak kolorową pocztówkę
z pozdrowieniami od wędrowców szukających wody na pustyni. Owszem, nie
szczędzi się nam nieszczęść po drodze, to prawda, ale jakoś mi to
wszystko za czysto wygląda, dosłownie i w przenośni. Mąż i żona wraz z
trójką dzieci, są piękni, mają czyste, kolorowe szaty, mimo, że nie myją
się ani razu, krajobrazy są urocze, a uczynki złych ludzi spotykanych
po drodze są okrutne, ale jakieś takie.... za „eleganckie”, nie
przerażają. Właśnie, cały film jest za „elegancki”, zbyt „wymuskany”, to
chyba dobre słowo. Ogólnie – idea szczytna, ale jakoś mało poruszająca.
A szkoda. Na szczęście film ratuje i nadaje mu zupełnie inny wymiar,
taki bardziej ludzki, dość wątle zaznaczony, ujawniający się z większą
siłą dopiero pod koniec filmu, wątek specyficznej, afrykańskiej
hierarchii wartości, wyznawanej w przeciętnej wiejskiej rodzinie, którą
to wymuszają ciężkie warunki bytowe. Porażające jest, gdy kolejny raz
dowiadujemy się, że zwierzę hodowlane jest bardziej cenne od dziecka. I
dzieci o tym wiedzą. I kochają swych rodziców.
A skoro już jestem przy egzotycznym temacie. Bardzo, ale to bardzo
urzekł mnie film turecki"CZASY i WICHRY". Misternie, subtelnie
skonstruowana, podzielona wg pór dnia (i nocy), opowieść o rodzinie. O
tym jak dzieci na pewnym etapie swego życia nienawidzą swoich rodziców,
bojąc się, że mogą być do nich podobne. Tak samo jak oni zacofani,
zachowawczy, bez szerszych horyzontów, żyjący w kołowrocie dnia
codziennego. I co gorsze, oni, czyli chłopcy – dwójka bohaterów filmu,
widzą, że są już na dobrej drodze by powielać ojcowskie schematy. Są
przerażenie do tego do tego stopnia, że pragną śmierci swych ojców. Jest
to pewna metafora uwarunkowania rozwoju, postępu: by narodziło się
nowe, musi umrzeć stare.
Przepiękna historia, osadzona w XXI wieku w górskiej tureckiej wiosce,
gdzie życie płynie leniwie, tradycyjnie, niczym w kilkaset lat temu.
Życie, którego każdy dzień wyznacza rytm modlitewnego rytuału – choćby
się świat walił, w godzinę modłów duch we wsi zamiera. I dobrze – w tym
czasie wszelkie burze ustają i życie toczy się, chwała Bogu, dalej. Nowe
trzeba budować na pewnej, trwałej opoce.
Choćby wiały wichry, życie ludzkie toczy się tak samo, pewne rzeczy są
niezmienne i powtarzalne, także owe trudne relacje "dzieci - rodzice",
bez względu na upływający czas.
Jeden ze ścisłej czołówki festiwalowych filmów. A reżyser nazywa się
Reha Erdem. A "Czasy i wichry" to jego czwarty film. Aż się chce
zobaczyć poprzednie. Może się uda.
Słowa zaklęcia, wypowiadane niemal codziennie: "nie będę taka..., nie
będę tak żyć, jak...., nie dam się zrobić tak, jak..., nie pozwolę,
by... jak moja matka. Już ich nie wypowiadam, ale nie daję się i ciągle
walczę, by się spełniały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz