Jestem ostatnią osobą, która podejrzewała by siebie, że będzie prawie
szlochać nad losem jakiegoś skinheada z zapyziałego miasteczka Wysp
Brytyjskich. A jednak tak się stało. Za sprawą reżysera Shane Meadowsa,
Stephena Grahama i kompozytora – Ludovico Einaudi, którego muzyka wprost
"znęcała się" nad widzem, szarpiąc jego serce, podczas dramatycznej
finałowej sceny. Film niemal perfekcyjny, jeśli chodzi o dotarcie do
uczuć widza. Scenariusz reżysera wprost modelowy – bohaterowie jednego
miejsca, środowiska, ale jednak mocno zróżnicowani. Ich charaktery, z
których żaden nie jest zdecydowanie czarny ani biały, zmieniają się
ciągle pod wpływem następujących po sobie wydarzeń, niczym szkiełka w
kalejdoskopie, tworząc barwną opowieść o odwiecznych ludzkich tęsknotach
za akceptacją, przyjaźnią, miłością, rodziną i stabilizacją. Dialogi
wartkie, błyskotliwe, wyważone, przekonywujące. Gra aktorów znakomita.
Humor, dowcip, ale również prawdziwa troska autora „co z tą Anglią”? Za
dużo w niej biedy, szarości, nijakości, braku celu w życiu prostych
ludzi, brutalności, gniewu, w końcu rasizmu. A wszystko to na tle
imperialistycznych zapędów (wojna o Falklandy) i mieszania się w
konflikty zbrojne. Czyż nie lepiej, by politycy zajęli się własnym
narodem, tu i teraz, gdzie obecnie żyje? Mało im jeszcze trosk i
zmartwień, muszą szukać nowych?
Głównym bohaterem jest kilkunastoletni, osierocony przez ojca zabitego na wojnie z Argentyną o dalekie wyspy, Shaun (bardzo dobra rola, nagrodzona zresztą BIFA, Thomasa Turgoose’a). Shaun to dobry, porządny chłopiec, ale trochę samotny –nosi dziwne spodnie, nie ma ojca, musi więc w niektórych momentach życia liczyć tylko na siebie. W takiej sytuacji przyjąłby zaproszenie do towarzystwa od samego diabła, a co dopiero od grupy skinheadów, w której na dodatek są piękne i chętne dziewczyny. Istna sielanka zostaje zakłócona, gdy z więzienia wychodzi ich prawdziwy przywódca, Combo (Stephen Graham – rewelacyjny!!!). Grupa zmienia zupełnie swój charakter – z rozrabiackiej bandy staje się gangiem o profilu rasistowskim. A między starym wygą Combo i młodziutkim żółtodziobem Shaunem rodzi się coś na kształt przyjaźni, opartej na zauroczeniu (Combo widzi w Shaunie siebie, gdy był dzieckiem, Shaun widzi w Combo utraconego ojca) i imponowaniu sobie nawzajem. Niestety, nieodwzajemniona miłość, nuda, wewnętrzna pustka, bezradność, brak zajęcia, chęci by je sobie znaleźć i co tu dużo mówić – głupota, no – może: niezbyt wysoka inteligencja, powodują narastanie frustracji Combo i jego kolesiów, a tę najlepiej przecież wyładować na cudzoziemcach, zajmującej wg nich miejsca, które należą się Anglikom. Robi się coraz mniej przyjemnie, katastrofa wisi w powietrzu.
Shane Meadows koncertowo przedstawia proces rodzenia się agresywnych, nacjonalistycznych ruchów młodzieżowych. To nie są z gruntu źli ludzie. Takimi się stają wskutek różnych okoliczności. Nie wszyscy potrafią znaleźć sensowne ujście dla swoich frustracji, wynikających z poczucia krzywdy, opuszczenia, kompleksów, samotności, pozostawienia ich bez pomocy. Radzą więc sobie ze swoimi problemami, z niedostosowaniem tak jak umieją, jak jest najłatwiej, czyli spuszczaniem lania bogu ducha winnym i najlepiej słabszym . Do tego świetnie nadają się „inni”. Czyli jak nie ma pod ręką homoseksualistów (bo miasteczko jest małe, kto się do tego przyzna?), to mogą to być obcokrajowcy – których można przecież śmiało obijać w imię miłości do ojczyzny i czystości rasy.
„To jest Anglia” świetny film ze społeczno-politycznymi realiami tytułowej Anglii lat 80-tych w tle, zrodzony, jak się można domyślić, z elementów biografii samego reżysera (nawet imiona maja z Shaunem podobne: Shaun - Shane). Historia jakich wiele, dziejąca się co rusz pod różnymi szerokościami geograficznymi, ale opowiedziana wyjątkowo sprawnie i poruszająco. Jeden z najlepszych filmów tegorocznego ENH. Jeśli wejdzie na ekrany kin – polecam i uprzedzam – skinhead też człowiek, chusteczki trzymać w pogotowiu.
Głównym bohaterem jest kilkunastoletni, osierocony przez ojca zabitego na wojnie z Argentyną o dalekie wyspy, Shaun (bardzo dobra rola, nagrodzona zresztą BIFA, Thomasa Turgoose’a). Shaun to dobry, porządny chłopiec, ale trochę samotny –nosi dziwne spodnie, nie ma ojca, musi więc w niektórych momentach życia liczyć tylko na siebie. W takiej sytuacji przyjąłby zaproszenie do towarzystwa od samego diabła, a co dopiero od grupy skinheadów, w której na dodatek są piękne i chętne dziewczyny. Istna sielanka zostaje zakłócona, gdy z więzienia wychodzi ich prawdziwy przywódca, Combo (Stephen Graham – rewelacyjny!!!). Grupa zmienia zupełnie swój charakter – z rozrabiackiej bandy staje się gangiem o profilu rasistowskim. A między starym wygą Combo i młodziutkim żółtodziobem Shaunem rodzi się coś na kształt przyjaźni, opartej na zauroczeniu (Combo widzi w Shaunie siebie, gdy był dzieckiem, Shaun widzi w Combo utraconego ojca) i imponowaniu sobie nawzajem. Niestety, nieodwzajemniona miłość, nuda, wewnętrzna pustka, bezradność, brak zajęcia, chęci by je sobie znaleźć i co tu dużo mówić – głupota, no – może: niezbyt wysoka inteligencja, powodują narastanie frustracji Combo i jego kolesiów, a tę najlepiej przecież wyładować na cudzoziemcach, zajmującej wg nich miejsca, które należą się Anglikom. Robi się coraz mniej przyjemnie, katastrofa wisi w powietrzu.
Shane Meadows koncertowo przedstawia proces rodzenia się agresywnych, nacjonalistycznych ruchów młodzieżowych. To nie są z gruntu źli ludzie. Takimi się stają wskutek różnych okoliczności. Nie wszyscy potrafią znaleźć sensowne ujście dla swoich frustracji, wynikających z poczucia krzywdy, opuszczenia, kompleksów, samotności, pozostawienia ich bez pomocy. Radzą więc sobie ze swoimi problemami, z niedostosowaniem tak jak umieją, jak jest najłatwiej, czyli spuszczaniem lania bogu ducha winnym i najlepiej słabszym . Do tego świetnie nadają się „inni”. Czyli jak nie ma pod ręką homoseksualistów (bo miasteczko jest małe, kto się do tego przyzna?), to mogą to być obcokrajowcy – których można przecież śmiało obijać w imię miłości do ojczyzny i czystości rasy.
„To jest Anglia” świetny film ze społeczno-politycznymi realiami tytułowej Anglii lat 80-tych w tle, zrodzony, jak się można domyślić, z elementów biografii samego reżysera (nawet imiona maja z Shaunem podobne: Shaun - Shane). Historia jakich wiele, dziejąca się co rusz pod różnymi szerokościami geograficznymi, ale opowiedziana wyjątkowo sprawnie i poruszająco. Jeden z najlepszych filmów tegorocznego ENH. Jeśli wejdzie na ekrany kin – polecam i uprzedzam – skinhead też człowiek, chusteczki trzymać w pogotowiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz