Dlaczego dystrybutorzy zmieniają oryginalne
tytuły filmów? Ten film ma tytuł „Molier”, a nie „Zakochany Molier”. Owszem, poniekąd jest to film o miłości, ale
przede wszystkim o narodzinach Moliera jako komediopisarza. A jeszcze dokładniej
o inspiracji, dzięki której nieznany Francji i światu Jean Baptiste Poquelin
stał się Molierem. A inspiracja owa
związana była, a jakże, z pewną piękną, acz dojrzałą kobietą. Otóż bardzo
młodziutki Jean-Baptiste, prawnik z wykształcenia, wraz z Magdaleną Bejart
założył wędrowną trupę teatralną, z którą przemierzał drogi i bezdroża
francuskiej prowincji. Niestety, praca artysty nigdy nie była wdzieczną, jeśli
chodzi o łaskę Fortuny. Któregoś dnia, wskutek długów pan Poquelin prosto ze
sceny trafia do więzienia. Na szczęście zza krat wyciąga go niejaki pan Jourdain
(wspaniały Fabrice Luchini – ostanio widziany przeze mnie, i także chwalony na babie -o-filmach w
„Niebie nad Paryżem). Człowiek bardzo bogaty, lecz niezbyt szlachetnie
urodzony, żonaty, ojciec córki na wydaniu, zaniedbujący swe małżeńsko-ojcowskie
obowiązki, bo podkochujący się niczym chłoptaś w markizie z sąsiedztwa.
Jourdain przelewa swe gorące uczucia na papier i pragnie fachowej oceny swych
wypocin, by w końcu przekonać się, że mówi prozą. Robi więc przysługę Molierowi,
wprowadzając go wprost z więziennej celi do swego domu, dla niepoznaki przed rodziną, przebranego w
strój księdza. I tak oto spotykają i zakochują w sobie oni: on - przyszła duma Francji i ona - pani Jourdain, żona wybawiciela Moliera, która potrafiła te przyszłe zaszczyty przewidzieć....
Chyba nie mamy pewności, że filmowe fakty
tyczące tych dwojga są autentyczne. Ale to w niczym nie umniejsza wartości tego
słodkiego dzieła o latach durnych i chmurnych tytułowego bohatera. Jest to
obraz nadzwyczaj przyjemny dla oka i ucha. A dla wytrawnych znawców dorobku
Moliera może być dodatkowo zabawą znajdowanie bezpośrednich odniesień w
scenariuszowych dialogach do scen z wielu komedii sławnego Francuza.
Dla mnie dodatkową wartością filmu jest Romain
Duris, odtwórca głównej roli. Aktora owego lubię, cenię oraz patrzę nań z
wielką przyjemnością od pierwszego wejrzenia, a było nim... chyba film
Exils, albo Gadjo Dilo, już nie pamiętam. Pomijam, że z szelmowskim
wąsikiem i długimi
włosami, poza tym obutym w stylowe "kozaczki" z szerokim mankietem,
tudzież odziany w coś a la szarawary weń wpuszczone,
wygląda nadzwyczaj zachęcająco i atrakcyjnie, to poza tym jeszcze
świetnie gra! Tak jak trzeba, jego młody pan Poquelin jest zabawny,
inteligentny, czasem jeszcze zbyt małej wiary w siebie, zakochany,
spłoszony,
pociągający, fascynujący, utalentowany jako pisarz i jako aktor –
świetna scena,
gdy uczy pana Jourdaina przeistaczać się w konia, a nawet w rasy koni,
podsumowując swą krótką lekcję sentencją będącą kwintesencją istoty
sztuki
aktorskiej – "aktorstwo nie jest udawaniem lecz wczuwaniem się i
przeżywaniem".
Ale co najważniejsze – „Zakochany Molier” to
film o nagłych i niespodziewanych spotkaniach , które mogą wpłynąć na całe nasze przyszłe
życie. To film o ludziach i inspiracji, jaką nam spotkania z nimi niosą. Czasem nie
zdajemy sobie sprawy, jak ważne jest byśmy pewnych spotkań nie przegapili, jak
potrzebni nam są ludzie, którzy by nas pchnęli na odpowiednią
ścieżkę, dali znak, odrobine wiary w siebie, aby można rozwinąc skrzydła. Nie każdemu jest dane spotkać w swoim życiu mądrych,
bezinteresownych, właściwych ludzi. Często musimy sami błądzić, potykać się, wstawać bez pomocnej
dłoni, czy palca wskazującego „tam jest twoje miejsce”. „Zakochany Molier” to wreszcie film o miłości,
o jednej z jej odmian, tej najszlachetniejszej, nieegoistycznej, dla której ważne jest dobro osoby kochanej
bardziej od dobra kochającej. Czy taka miłość jest możliwa? „Niczym są łzy
wylane z tęsknoty za tobą wobec łez szczęścia z powodu twego sukcesu” mówi pani
Jourdain po latach. Być
może jest możliwa, szczególnie gdy kobieta kocha mężczyznę, szczególnie,
gdy dojrzała kobieta kocha młodego mężczyznę. Szczególnie w XVII
wieku.... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz