Xawery Żuławski, debiutując niecałe trzy lata swoim "Chaosem" (recenzja na tym blogu), dał się już poznać nielicznym, jako całkiem dobrze rokujący reżyser. Teraz, "Wojną polsko-ruską", udowodnił całej Polsce, że jest reżyserem nadzwyczajnym , z "wizją w oku" - przenieść bowiem na ekran tak niezwykłą, chaotyczną, jak życie postaci zaludniająch tę opowieść i uczynić z niej całkiem zgrabnie ułożony film, a na dodatek soczystą komedię, no... może komediodramat, to naprawdę sztuka. Pytanie, jak to się mogło udać, mając na uwadze fakt, że film nie odbiega zbytnio od pierwowzoru literackiego. To wielka zagadkę, albo... raczej wielka pochwałę dla aktorów, którzy potrafili zagrać, wypowiedzieć wszystkie zakręcone kwestie w specyficznym języku jakże specyficznych bohaterów. I co ważne - przy całej ich komiczności, komiksowości, groteskowości nie czuje się żadnego lekceważenia postaci. Wręcz przeciwnie, każda nawet najzabawniejsza osoba (Natasza - Soni Bohosiewicz), mimo swego kuriozalnego często zachowania, budzi pewną sympatię, a nawet szacunek - szczerość, szukanie miłości, prawdy i sensu życiu (Andżela - Maria Strzelecka), choćby nieumiejętne, zawsze wzrusza i sprawia, że ludzie stają nam się bliżsi. A poza tym, nikt tu nie jest zły, co najwyżej nieporadny, zagubiony, nierozgarnięty.
Ci młodzi na ekranie są jacy są, nie tylko ze swej winy, także z winy kraju, jego historii, w którym się urodzili i wychowywali, oni, a kiedyś ich rodzice. Dzieciom, w przeciwieństwie do "starych", przyszło żyć w kapitalistycznej wolnej Polsce. Ale czy to ma jakiś lepszy wpływ na ich los, czy to ich czegoś nowego uczy, czyni ich życie bardziej wolnym, urosły im jakieś skrzydła? Wątpię. Nie zauważyłam. Nadal powtarzają kwestie, którymi nasiąknęli w swych rodzinnych domach - o "parszywych ruskich", o korupcji i łapówkach, otwierających wszystkie drzwi. Tak jak ich rodzice kiedyś z nadmiaru i nieposzanowania pracy, tak oni dziś, z jej braku, pogrążają się w inercji. Manipuluje się nimi tak samo jak podówczas ich rodzicami. Za PRL-u robiła to miłościwie im panująca, pod flagą czerwoną ze złotym młotem i sierpem, partia robotnicza, teraz ich życiem steruje kapitał, często również obcy, który możni tego świata chcą zgromadzić na swoich kontach. Tak mało się zmieniło. Dlatego, myślę, ten tytuł - "wojna polsko-ruska", "ruskich" już dawno u nas nie ma, lecz mentalność "polskich"rodem z tamtych lat nadal się dobrze ma.
Zmieniły się (albo w ogóle pojawiły) jedynie gadżety - komórki, foliowe kolorowe reklamówki, grill co niedzielę w przydomowym ogródku, albo na balkonie; łatwiejszy dostęp do narkotyków zgrabnie opakowanych w jednoporcjowe zamykane foliówki itp. Masłowska nie doszła jeszcze do etapu powszechnej komputeryzacji, dostępu do internetu a za nim do pornografii oraz gier. Teraz to ogólnie wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Lecz w głowach, mimo powszechnej edukacji już w stopniu co najmniej średnim, ciągle to samo siano. Obecnie każdy, za przeproszeniem, matoł kończy technikum, liceum, jak nie profilowane to prywatne . Tego nawet za komuny, głoszącej równość wszystkim, nie było. Gdzie się ma podziać prawdziwa inteligencja, jak ma się ona odrodzić, zniszczona przez kolejne wojny? Edukacja się szerzy, ale nijak się to nie przekłada na wzrost świadomości tych, którzy ją pobierają. Żadne zmiany ustrojowe, żadna Europa ani tym bardziej Ameryka, tego nie zmieni, totalna mentalna pauperyzacja, czego zresztą mamy przykład w "elitach" rządzących.
Życie Silnego, bo o tym opowiada fabuła filmu, i jego kobiet, jest, co tu dużo mówić, niezbyt ciekawe. Jego główna troska, to w miarę płynne zaopatrzenie w towar do nosa i posiadanie kogoś do pary. Tak więc nie dziwmy się, że ich rozmowy, a raczej wyrzucane z siebie monologi, będące też pewną formą rozrywki, obracają się tylko wokół tych tematów. Czasem na horyzoncie pojawi się ktoś taki jak Andżela, dziewczę heavymetalowe, wątpiące w Boga, poszukujące sensu życia, marzące o karierze artystki, stanowiące jakże miły i egzotyczny przerywnik w życiorysie i poszukiwaniach Silnego.
Owszem, wizerunki bohaterów "Wojny polsko-ruskiej" wydają się nieco przerysowane, ale czy na pewno? Czy takie mroczne Andżele, Magdy z kręgu określanego powszechnie "blacharami", Natasze - kobiety obcujące z mężczyznami do tego stopnia, że nabrały ich męskich cech i w wyglądzie i zachowaniu, nie mijają nas na ulicy, jeśli tylko się dobrze przyjrzeć i wsłuchać? A Silny? Facet z rodzaju tych, którym na wszelki wypadek, tak jak psu, nie patrzymy w oczy, by ich nie zdenerwować i nie sprowokować do zaczepki. Myślę, że twórcy nie przesadzili w portretowaniu swych postaci. Co nie przeszkadza reżyserowi zaserwować widzom sporej dawki groteski z ich udziałem, a wszystko po to, czemu groteska służy - by rozśmieszyć, przerazić, przejaskrawić, jednym słowem by widz nie zasnął, a może nawet poczuł coś co skłoniłoby go do refleksji.
Myślę, że "Wojna polsko-ruska"należy do gatunku tych filmów, które będzie chciało się oglądać wielokrotnie. Być może zostanie nawet okrzyknięty filmem kultowym, tak bardzo ich ostatnio ich brakuje (a właśćiwie, to wcale ich nie ma) w naszej najświeższej kinematografii. Wpisuje się w modny postmodernizm jak ulał. Być może będziemy cytować z pamięci, ku uciesze wtajemniczonych, niektóre kwestie Ja już mam jedną ulubioną na początek, czyli zrozpaczone Silnego: "tyle dobrych reklamówek skazanych na całkowitą marnację!" - toż to gotowe ekologiczne hasło reklamowe, które można, wraz z Szycem, wykorzystać w walce z ich nadmiernym kupowaniem i rozrzucaniem po łonie natury. Być może już niedługo co bardziej odważni założą gustowne wzorzyste szlafroczki z futerkiem i wyjdą w nich do baru na piwko. A zamiast zwyczajowego "hallo" do telefonu komórkowego zaczniemy pytać o hasło. Być może. I niech tak będzie! Polacy nie gęsi swojego Tarantino, ups! Żuławskiego mają. Tak tak, Żuławski o niebo lepszy, bo swój i wiemy z czego się śmiejemy.... A wszystko to dzięki dużej zasłudze aktorów z Borysem Szycem na czele, który otrzymał od losu swoje kolejne 5 minut. Niech ich tylko nie zmarnuje. Ale czymże byłby Szyc bez zastępu swych wspaniałych, przecudnych koleżanek - Marysi Strzeleckiej (która już od pierwszego wejrzenia zauroczyła mnie w "Chaosie"), Romy Gąsiorowskiej, którą teraz zacznę pilnie śledzić, albo znanej nam już z "Rezerwatu" Soni Bohosiewicz , czy Anny Prus, Magdy Czerwińskiej. Wszyscy zachowują się i mówią, jakby od urodzenia wychowywali się przed blokiem z ferajną Silnego.
Na ekranie nie zabrakło też samej autorki "Wojny..." Doroty Masłowskiej we własnej osobie. Żuławski, autor scenariusza, uczynił ją, tak jak to było w oryginale literackim, odpowiedzialną za świat, który sama wykreowała. Jesteśmy tego świadomi, od samego początku, że to ona, "Masłoska", jest tu Bogiem, to ona powołuje do życia, uczy mówić, sprawia, że ścieżki bohaterów splatają się ze sobą, albo się rozbiegają, to ona buduje, albo rujnuje dekoracje. Jesteśmy świadomi, że nasi bohaterowie, tak jak w życiu, są manipulowani, że tak naprawdę to nie oni decydują o sobie, bo od tego są ci, gdzieś wyżej. Silny, Magda i reszta, wypełniają tylko narzucone im role.
Jednym słowem, Xawery Żuławski rewelacyjnie przysłużył się Masłowskiej (i vice versa) oraz jej debiutowi literackiemu. W wywiadach przyznaje uczciwie, że miał trudności z przebrnięciem przez książkę, kiedy się ona ukazała na rynku. Dopiero propozycja producenta Jacka Samojłowicza zmobilizowała go, by się w nią wgryźć, przeczytać jeszcze raz i raz i zrobić film - adaptację, która być może będzie zaliczana do nielicznych, przewyższających swój pierwowzór - dzieło literackie. Przewyższa, nie przewyższa, prawdopodobnie jest to kwestia dyskusyjna, ale na pewno je przybliża. Wersja filmowa "Wojny polsko-ruskiej" jest bardziej komunikatywna i przystępna, a przy tym zachowuje oryginalną materię książki, jest świetną, lekką, a jednocześnie niegłupią wizję świata, którego być może wielu nie byłoby w stanie bez Żuławskiego sobie wyobrazić, a niektórzy, śmiem twierdzić, nawet zdać sobie sprawę, że taki istnieje.
Ci młodzi na ekranie są jacy są, nie tylko ze swej winy, także z winy kraju, jego historii, w którym się urodzili i wychowywali, oni, a kiedyś ich rodzice. Dzieciom, w przeciwieństwie do "starych", przyszło żyć w kapitalistycznej wolnej Polsce. Ale czy to ma jakiś lepszy wpływ na ich los, czy to ich czegoś nowego uczy, czyni ich życie bardziej wolnym, urosły im jakieś skrzydła? Wątpię. Nie zauważyłam. Nadal powtarzają kwestie, którymi nasiąknęli w swych rodzinnych domach - o "parszywych ruskich", o korupcji i łapówkach, otwierających wszystkie drzwi. Tak jak ich rodzice kiedyś z nadmiaru i nieposzanowania pracy, tak oni dziś, z jej braku, pogrążają się w inercji. Manipuluje się nimi tak samo jak podówczas ich rodzicami. Za PRL-u robiła to miłościwie im panująca, pod flagą czerwoną ze złotym młotem i sierpem, partia robotnicza, teraz ich życiem steruje kapitał, często również obcy, który możni tego świata chcą zgromadzić na swoich kontach. Tak mało się zmieniło. Dlatego, myślę, ten tytuł - "wojna polsko-ruska", "ruskich" już dawno u nas nie ma, lecz mentalność "polskich"rodem z tamtych lat nadal się dobrze ma.
Zmieniły się (albo w ogóle pojawiły) jedynie gadżety - komórki, foliowe kolorowe reklamówki, grill co niedzielę w przydomowym ogródku, albo na balkonie; łatwiejszy dostęp do narkotyków zgrabnie opakowanych w jednoporcjowe zamykane foliówki itp. Masłowska nie doszła jeszcze do etapu powszechnej komputeryzacji, dostępu do internetu a za nim do pornografii oraz gier. Teraz to ogólnie wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Lecz w głowach, mimo powszechnej edukacji już w stopniu co najmniej średnim, ciągle to samo siano. Obecnie każdy, za przeproszeniem, matoł kończy technikum, liceum, jak nie profilowane to prywatne . Tego nawet za komuny, głoszącej równość wszystkim, nie było. Gdzie się ma podziać prawdziwa inteligencja, jak ma się ona odrodzić, zniszczona przez kolejne wojny? Edukacja się szerzy, ale nijak się to nie przekłada na wzrost świadomości tych, którzy ją pobierają. Żadne zmiany ustrojowe, żadna Europa ani tym bardziej Ameryka, tego nie zmieni, totalna mentalna pauperyzacja, czego zresztą mamy przykład w "elitach" rządzących.
Życie Silnego, bo o tym opowiada fabuła filmu, i jego kobiet, jest, co tu dużo mówić, niezbyt ciekawe. Jego główna troska, to w miarę płynne zaopatrzenie w towar do nosa i posiadanie kogoś do pary. Tak więc nie dziwmy się, że ich rozmowy, a raczej wyrzucane z siebie monologi, będące też pewną formą rozrywki, obracają się tylko wokół tych tematów. Czasem na horyzoncie pojawi się ktoś taki jak Andżela, dziewczę heavymetalowe, wątpiące w Boga, poszukujące sensu życia, marzące o karierze artystki, stanowiące jakże miły i egzotyczny przerywnik w życiorysie i poszukiwaniach Silnego.
Owszem, wizerunki bohaterów "Wojny polsko-ruskiej" wydają się nieco przerysowane, ale czy na pewno? Czy takie mroczne Andżele, Magdy z kręgu określanego powszechnie "blacharami", Natasze - kobiety obcujące z mężczyznami do tego stopnia, że nabrały ich męskich cech i w wyglądzie i zachowaniu, nie mijają nas na ulicy, jeśli tylko się dobrze przyjrzeć i wsłuchać? A Silny? Facet z rodzaju tych, którym na wszelki wypadek, tak jak psu, nie patrzymy w oczy, by ich nie zdenerwować i nie sprowokować do zaczepki. Myślę, że twórcy nie przesadzili w portretowaniu swych postaci. Co nie przeszkadza reżyserowi zaserwować widzom sporej dawki groteski z ich udziałem, a wszystko po to, czemu groteska służy - by rozśmieszyć, przerazić, przejaskrawić, jednym słowem by widz nie zasnął, a może nawet poczuł coś co skłoniłoby go do refleksji.
Myślę, że "Wojna polsko-ruska"należy do gatunku tych filmów, które będzie chciało się oglądać wielokrotnie. Być może zostanie nawet okrzyknięty filmem kultowym, tak bardzo ich ostatnio ich brakuje (a właśćiwie, to wcale ich nie ma) w naszej najświeższej kinematografii. Wpisuje się w modny postmodernizm jak ulał. Być może będziemy cytować z pamięci, ku uciesze wtajemniczonych, niektóre kwestie Ja już mam jedną ulubioną na początek, czyli zrozpaczone Silnego: "tyle dobrych reklamówek skazanych na całkowitą marnację!" - toż to gotowe ekologiczne hasło reklamowe, które można, wraz z Szycem, wykorzystać w walce z ich nadmiernym kupowaniem i rozrzucaniem po łonie natury. Być może już niedługo co bardziej odważni założą gustowne wzorzyste szlafroczki z futerkiem i wyjdą w nich do baru na piwko. A zamiast zwyczajowego "hallo" do telefonu komórkowego zaczniemy pytać o hasło. Być może. I niech tak będzie! Polacy nie gęsi swojego Tarantino, ups! Żuławskiego mają. Tak tak, Żuławski o niebo lepszy, bo swój i wiemy z czego się śmiejemy.... A wszystko to dzięki dużej zasłudze aktorów z Borysem Szycem na czele, który otrzymał od losu swoje kolejne 5 minut. Niech ich tylko nie zmarnuje. Ale czymże byłby Szyc bez zastępu swych wspaniałych, przecudnych koleżanek - Marysi Strzeleckiej (która już od pierwszego wejrzenia zauroczyła mnie w "Chaosie"), Romy Gąsiorowskiej, którą teraz zacznę pilnie śledzić, albo znanej nam już z "Rezerwatu" Soni Bohosiewicz , czy Anny Prus, Magdy Czerwińskiej. Wszyscy zachowują się i mówią, jakby od urodzenia wychowywali się przed blokiem z ferajną Silnego.
Na ekranie nie zabrakło też samej autorki "Wojny..." Doroty Masłowskiej we własnej osobie. Żuławski, autor scenariusza, uczynił ją, tak jak to było w oryginale literackim, odpowiedzialną za świat, który sama wykreowała. Jesteśmy tego świadomi, od samego początku, że to ona, "Masłoska", jest tu Bogiem, to ona powołuje do życia, uczy mówić, sprawia, że ścieżki bohaterów splatają się ze sobą, albo się rozbiegają, to ona buduje, albo rujnuje dekoracje. Jesteśmy świadomi, że nasi bohaterowie, tak jak w życiu, są manipulowani, że tak naprawdę to nie oni decydują o sobie, bo od tego są ci, gdzieś wyżej. Silny, Magda i reszta, wypełniają tylko narzucone im role.
Jednym słowem, Xawery Żuławski rewelacyjnie przysłużył się Masłowskiej (i vice versa) oraz jej debiutowi literackiemu. W wywiadach przyznaje uczciwie, że miał trudności z przebrnięciem przez książkę, kiedy się ona ukazała na rynku. Dopiero propozycja producenta Jacka Samojłowicza zmobilizowała go, by się w nią wgryźć, przeczytać jeszcze raz i raz i zrobić film - adaptację, która być może będzie zaliczana do nielicznych, przewyższających swój pierwowzór - dzieło literackie. Przewyższa, nie przewyższa, prawdopodobnie jest to kwestia dyskusyjna, ale na pewno je przybliża. Wersja filmowa "Wojny polsko-ruskiej" jest bardziej komunikatywna i przystępna, a przy tym zachowuje oryginalną materię książki, jest świetną, lekką, a jednocześnie niegłupią wizję świata, którego być może wielu nie byłoby w stanie bez Żuławskiego sobie wyobrazić, a niektórzy, śmiem twierdzić, nawet zdać sobie sprawę, że taki istnieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz