niedziela, 7 czerwca 2009

Himalaya - dzieciństwo wodza - reż. Eric Valli

Po „Antychryście”  L. Von Triera, tak dla kontrastu, żeby nie dać się pogrążyć w ciemnościach szatańskiej aury, zaserwowałam sobie piękną, prostą opowieść, tym razem o pełni akceptacji natury, jej ukochaniu, podporządkowaniu się jej prawom i życiu zgodnym z jej rytmem. Mówię o filmie „Himalaya”.
To obraz egzystencji ludzi z bardzo wysokich partii Himalajów. Trudy z jakimi borykają się oni na co dzień, wynagradza im w pewnym stopniu niesamowita uroda krajobrazu, z którym obcują od świtu do nocy. Piękna natura, lecz jakże surowa, nierozpieszczająca swych mieszkańców, wzbudzająca respekt swą potęgą, ale jednocześnie wdzięczność, że bywa też czasem dla człowieka łaskawa. Tereny te pozbawione są na dobrą sprawę roślinności, która mogłaby się przysłużyć tamtejszym mieszkańcom. Maleńkie poletka, przynoszą za mało plonów, by mogli oni z nich wyżyć. Jedynie co tam można zbierać w większej ilości, to kryształy soli. Hodowla jaków zaspokaja w jakimś stopniu zapotrzebowanie na pokarm (mleko), ale to wszystko za mało. Ludzie, by zaopatrzyć się w coś do jedzenia, muszą wędrować co jakiś czas górskimi szczytami, w położone niżej i bardziej zaludnione doliny, w celu wymiany soli na zboże.
Ale myliłby się ten, kto by przypuszczał, że życie na dachu świata jest nudne. W świecie, gdzie główną troską jest zapewnienie pożywienia, czasu na na miłość, na marzenia, na zabawę, na spory i kłotnie nie brakuje tym bardziej. I tu, jak wszędzie, człowiek nie jest wolny od namiętności.

Fabuła filmu jest niewymyślna, co nie znaczy, ze nie budująca napięcie. Oto z dolin powraca karawana jaków z workami wyczekiwanego zboża Niestety, okazuje się, że jej przewodnik, nie żyje. Jego ojciec, Tinle, nie wierzy w przypadkową śmierć syna, uważa, że przyczynił się do niej Karma, który w trakcie wędrówki objął przywództwo karawany. Tinle nie chce, by Karma był teraz najważniejszy w wiosce, nie może pogodzić się z utratą całkowitych wpływów na jej los. Nadchodzi czas kolejnej wyprawy, już pod dowództwem młodego Karmy. Starszyzna, wg starych zapisów, map nieba, ustala termin wyprawy.
Lecz stary Tinle, pewny swego doświadczenia i znajomości gór, nie ustępuje, organizuje swoją, niezależną, z udziałem tych, którzy na pozór się do niej zupełnie nie nadają. Angażuje do niebezpiecznej wędrówki swego drugiego syna - mnicha, o dłoniach malarza artysty, nie opuszczającego od lat klasztoru, a także owdowiałą synową i kilkuletniego wnuka oraz garstkę najstarszych mężczyzn z wioski. Rozpoczyna się rywalizacja, walka o pierwszeństwo, a w końcu o przetrwanie.
Przepiekny film także o starości, o tym jak trudno pogodzić się mężczyźnie z przemijaniem, z faktem nadejsśia momentu ustąpienia miejsca młodości, gdy ciało już zmęczone, a duch jeszcze tak silny. I z drugiej strony, to opowieść o wielkim szacunku wobec starości, z jej pełnym rozumieniem i pełną akceptacją.

Aż chciałoby się przenieść w ten świat, gdzie emocje są tak czyste, proste, a życie może i wyczerpujące fizycznie, ale za to nie tak zajebiste, jak nasze stara się być. Tam, gdzie tak naprawdę człowiek ma tylko jednego pana, a raczej panią, naturę, czuje jej władzę, ale mimo wszystko, jak to człowiek, buntuje się, po czym skarcony, dziękując za naukę, wraca na swoje miejsce.

Wartość filmu mocno podbudowuje aktorstwo czyli występ w przeważąjącej części naturszczyków, albo aktorów z tych rejonów, czyli wszystko co za tym faktem dalej idzie - oryginalna, piękna uroda tubylców, stroje, biżuteria (zawsze mnie fascynuje niesamowite zamiłowanie do estetyzmu, wrodzone wyczucie piekna u ludów żyjących w tak "mało cywilizowanych" miejscach). No i muzyka! muzyka - kompozycje rodaka reżysera (Erica Valli - wielkiego entuzjastę i fotografika Himalajów) filmu, Francuza Bruno Coulaisa, inspirowane nepalskimi motywami - zapierajace dech w piersiach.
Ten film chłonie się jak zimną wodę w upalny dzień.

A notkę o filmie dedykuję panu Jackowi, który zainspirował mnie, by wreszcie ten film zobaczyć. "Himalaya" - czekał na swój dzień w moich przepastnych pudłach, nagrany jakiś czas temu, w przeczuciu, że kiedyś będę chciała po niego sięgnąć. Właśnie nadszedł ten czas.  Czas przypomnienia, że tak jak dla Tinle szlak solnych karawan, tak i dla mnie pewne obszary życia są już bezpwrotnie zamknięte.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz