Film wpisuje się ulubioną przez większość widzów konwencję kina drogi. Opowiada o losach Eliasa - być może Turka, Algierczyka, Marokańczyka (nie jest to uściślone), ktory w poszukiwaniu raju wybrał się, za ciężkie pieniądze zapłacone przemytnikom współczesnych niewolników, w podróż przez Morze Śródziemne do Francji. Niestety, jak to najczęściej bywa, wskutek łotrostwa wspomnianych przewożników, nie obywa się bez dramatycznych przygód. Pomijając warunki transportu, które śmiało można by nazwać bydlęcymi, przemytnicy, aby pozbyć się kłopotliwego bagażu, zabierają wszystkim wszelkie dokumenty, zdjęcia, czyli to, co mogłoby służyć do identyfikacji przewożonych nielegalnie osób, i opuszczają chyłkiem łódź, zostawiając wszystkich na pastwę losu, a raczej na pastwę niechybnej i szybkiej deportacji. Prawdopodobnie wcześniej dali cynk odpowiednim służbom, o nadpływajacym ładunku. Ale Elias to stosunkowo bystry chłopak, zauważa co się święci i, aby nie dostać się w ręce zbliżającego się nabrzeżnego francuskiego patrolu policji, ratuje się ucieczką, skacze do wody. I tak zamiast w Paryżu, który obrał sobie za cel podróży, ląduje na francuskiej Riwierze, wprost na plaży eksluzywnego klubu dla bogaczy o nazwie „Eden”. Odtąd jesteśmy świadkami dalszej części jego wędrówki, już na własną rękę, ku ziemi obiecanej, jaką jawi mu się tylko i wyłącznie stolica Francji.
Na szczęście, Elias jest przystojnym młodym mężczyzną (można sprawdzić - wystarczy tylko wyklikać "Riccardo Scamarcio", odtwórcę głównej roli), podoba się kobietom (a nawet mężczyznom, o ile trafi na geja), bywa, że spotyka się z ich strony z sympatią i pomocą. Czasem jest to kłopotliwe, ale umożliwia mu podróż, co nie jest łatwe, zważywszy, że chłopak stracił wszystko, ubranie, pieniądze, dokumenty. Niestety, przyjemna aparycja to jednak za mało, by można było liczyć na bardziej konkretną pomoc, w postaci zatrudnienia, mieszkania etc.
Film stanowi świetny przegląd rozmaitych sylwetek, postaw ludzkich, ich stosunek do obcego, a w konsekwencji w ogóle do człowieka. Daje się zauważyć, że kobiety jednak wykazują się bardziej humanitarnym podejściem, a może po prostu próbują w tej grze ugrać także coś dla siebie? Odrobinę ciepła, oparcia o męskie ramię, jakieś wspomnienia dawnych uczuć? Mężczyźni raczej nie patyczkują się z bezbronnym, wydanym na ich łaskę lub niełaskę imigrantem – oszukują go na wszystkie sposoby, wykorzystują bez skrupułów jego naiwność, brak obycia, nieznajomość języka, okradają go z czego tylko się da, czyli z ostatnich groszy, ze zdobycznego ubrania itp., wyśmiewają, zabawiają się jego kosztem, szczują, angażują do niewolniczej pracy. Oczywiście, są pojedyncze wyjątki, należy do nich tylko wspomniany gej (po wcześniejszym wykorzystaniu seksualnym Eliasa przymyka oko na jego cichą rejteradę z klubu Eden) i... obcokrajowiec, Niemiec - kierowca tira. Czyli mamy niezłą krytykę współczesnego francuskiego społeczeństwa, choć trzeba przyznać, że Costa-Gavras nie ukazuje zdecydowanie żadnych aktów nienawiści. Raczej brak zrozumienia i empatii, obojętność, chłód, zainteresowanie tylko wtedy, jeśli można takiego imigranta wykorzystać, czy to w obozie pracy, czy po prostu okradając niecnie.
Smutne wnioski ... chlubimy się rozwojem naszych (naszych, bo rzecz tyczy nie tylko Zachodniej - i to w tym filmie też jest zaznaczone) cywilizacji, najnowszymi technologiami pomocnymi do wytwarzania niezmierzonych i często zupełnie niepotrzebnych dóbr materialnych, lecz duchowo nadal stoimy w miejscu - czcząc od tysiącleci niezmiennie i namiętnie swoich bogów, godność ludzką ciągle mamy za nic.
Na szczęście, Elias jest przystojnym młodym mężczyzną (można sprawdzić - wystarczy tylko wyklikać "Riccardo Scamarcio", odtwórcę głównej roli), podoba się kobietom (a nawet mężczyznom, o ile trafi na geja), bywa, że spotyka się z ich strony z sympatią i pomocą. Czasem jest to kłopotliwe, ale umożliwia mu podróż, co nie jest łatwe, zważywszy, że chłopak stracił wszystko, ubranie, pieniądze, dokumenty. Niestety, przyjemna aparycja to jednak za mało, by można było liczyć na bardziej konkretną pomoc, w postaci zatrudnienia, mieszkania etc.
Film stanowi świetny przegląd rozmaitych sylwetek, postaw ludzkich, ich stosunek do obcego, a w konsekwencji w ogóle do człowieka. Daje się zauważyć, że kobiety jednak wykazują się bardziej humanitarnym podejściem, a może po prostu próbują w tej grze ugrać także coś dla siebie? Odrobinę ciepła, oparcia o męskie ramię, jakieś wspomnienia dawnych uczuć? Mężczyźni raczej nie patyczkują się z bezbronnym, wydanym na ich łaskę lub niełaskę imigrantem – oszukują go na wszystkie sposoby, wykorzystują bez skrupułów jego naiwność, brak obycia, nieznajomość języka, okradają go z czego tylko się da, czyli z ostatnich groszy, ze zdobycznego ubrania itp., wyśmiewają, zabawiają się jego kosztem, szczują, angażują do niewolniczej pracy. Oczywiście, są pojedyncze wyjątki, należy do nich tylko wspomniany gej (po wcześniejszym wykorzystaniu seksualnym Eliasa przymyka oko na jego cichą rejteradę z klubu Eden) i... obcokrajowiec, Niemiec - kierowca tira. Czyli mamy niezłą krytykę współczesnego francuskiego społeczeństwa, choć trzeba przyznać, że Costa-Gavras nie ukazuje zdecydowanie żadnych aktów nienawiści. Raczej brak zrozumienia i empatii, obojętność, chłód, zainteresowanie tylko wtedy, jeśli można takiego imigranta wykorzystać, czy to w obozie pracy, czy po prostu okradając niecnie.
Smutne wnioski ... chlubimy się rozwojem naszych (naszych, bo rzecz tyczy nie tylko Zachodniej - i to w tym filmie też jest zaznaczone) cywilizacji, najnowszymi technologiami pomocnymi do wytwarzania niezmierzonych i często zupełnie niepotrzebnych dóbr materialnych, lecz duchowo nadal stoimy w miejscu - czcząc od tysiącleci niezmiennie i namiętnie swoich bogów, godność ludzką ciągle mamy za nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz