poniedziałek, 10 stycznia 2005

Hiroszima moja miłość

Coś wspanialego. Alain Resnais, 1959 r. Kilkanaście, może kilkadziesiąt, godzin z życia francuskiej aktorki Elle (E. Riva) będącej „na zdjęciach” w Hiroszimie, która niespodziewanie zaczyna czuć po raz drugi w życiu, że kocha znowu młodzieńczą miłością. Dzieje się tak za sprawą pewnego Japończyka Lui (E. Okada), mieszkańca tego miasta. Pierwszą miłość przeżyła w czasie wojny we Francji w rodzinnym miasteczku Nevers. Miała wtedy 18 lat i zakochała się w o 5 lat starszym Niemcu.
Teraz, w czasie akcji filmu, jest już kobietą w pełni dojrzałą, ma pracę, ma męża. O tamtym pierwszym, szalonym, zakończonym tragicznie uczuciu prawie zapomniała. Dopiero spotkanie z Japonczykiem sprawiło, ze wspomnienie i miłość zaczyna się odradzać. Przeżywa chwile szczęścia, ale jednocześnie strachu. Przeraża ją myśl, że znowu, tak jak kiedyś, to uczucie z góry skazane jest na zapomnienie. Że z czasem, wszystko po kolei, każdy szczegól związany z obecną wielką namietnością będzie zacierał się w pamieci. A przecież o prawdziwej miłości, tak jak i o wojnie, na której ślady potyka się w Hiroszimie, nie można, i nie wolno zapomnieć.

Bardzo ciekawy jest sposób przedstawienia miłości w oparciu o temat wojny. Mimo, ze akcja filmu dzieje się jak najbardziej w czasach pokoju, II wojna światowa jest jednak cały czas obecna. Po pierwsze – w retrospekcjach z francuskiego Nevers nad Loarą, których kadry uporczywie powracają w powojenną japońską teraźniejszość podczas zwierzeń miłosnych Francuzki. . I po drugie – w zapisach dokumentalnych o Hiroszimie (filmy, fotografie) oraz eksponatach muzealnych będących tragiczną pamiątką skutków ataku i przestrogą przed kolejnym wybuchem bomby atomowej. Bardzo zręczne połączenie fabuły z dokumentem.
Tak się sklada, że wojna w tym filmie jest silnie powiązana z miłością. Być może dlatego, że jej wspomnienie jest cały czas jeszcze żywe zarówno u twórców filmu i bohaterów jakich oni stworzyli. Tak się stało, ze ich młodość, pierwsze uniesienia przypadły akurat na taki czas. I trudno wyprzeć ten fakt z pamięci. A może dlatego, ze miłość i wojna – to takie przeciwne stany uczuciowe, ale mocą i zamętem do siebie jakby podobne? .
Na pożegnanie kochankowie nadaja sobie imiona swoich miast – ona zostaje dla niego Nevers, on dla niej – Hiroszimą. Teraz ona już wie na pewno – ta miłość, pamięć o niej, zostanie ocalona na zawsze, tak jak pamięc o Hiroszimie.

Interesujacy film, może nie ze względu na sam temat, ale na sposób w jaki został on pokazany. Nie ma tu ciągłej fabuły. Teraźniejszośc przeplata się z przeszłością, ale nie za pomocą scen o wartkiej akcji, mocnych słów. Są to spokojne, wyciszone obrazy na których tle snuje się piekna opowieść o miłości, o cierpieniu, szaleństwie, porażce.
Poza tym bardzo oszczędna gra aktorska. O tym, że dwoje ludzi się kocha, wiemy ze zblizeń ich twarzy, spojrzeń, grymasów, czułych gestów dłoni. Film bardzo ascetyczny, ale bardzo sugestywny, w wyrażaniu zarówno uczucia miłości, jak i niezgody i buntu na to, co stało się w Hiroszimie w wyniku braku miłości jednego narodu do drugiego. I może dlatego, ze ten obraz tak cicho i subtelnie przemawia, słychać go tak głośno?
Polecam – warto ten film poznać. Nie tylko ze względu że jest pierwszym filmem fabularnym A. Resnaisa, jednego z prekursorów tzw. Nowej Fali kina francuskiego. Także dlatego, ze jest całkiem inny od rozbuhanych, widowiskowych, kiczowatych, bogatych wizualnie, ale biednych w treści obecnych filmów, szczególnie amerykańskich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz