sobota, 7 lipca 2007

Krzysztof Zanussi i "Stan posiadania"

Dwie kobiety, już nie młode, a między nimi bardzo młody mężczyzna – Tomek (Artur Żmijewski). Zofia (Maja Komorowska) to matka Tomka, Julia (Krystyna Janda) – hm, jakby to powiedzieć – początkowo przyjaciółka, później jego kochanka. Pewnego dnia, w przychodni lekarskiej, Tomek, w dość specyficznej sytuacji, poznaje Julię. Jest ona zagubioną, niezrównoważoną emocjonalnie kobietą w średnim wieku, wydaje się, bardzo potrzebującą pomocy, z którą to Tomek postanawia jej pospieszyć. Ten młody męzczyzna jest nie tylko wrażliwym na krzywdę ludzką chrześcijaninem, jest także kochającym swą matkę synem, bardzo do niej przywiązanym, nie mającym przed nią żadnych tajemnic. Postanawia poznać obie kobiety i tym samym wciągnąć matkę w kłopoty Julii, które później staną się wspólnymi ich wszystkich.

Jedna warstwa filmu to uwikłanie się Tomasza w związek z kobietą od siebie znacznie starszą, rozchwianą psychicznie i po jakichś przejściach. „Jakichś”, bo do końca nie dowiadujemy się prawdy, nie tylko o Julii, ale także i o Zofii i jej przejściach mężem, z którym się rozwiodła.
A druga warstwa, jak to u Zanussiego bywa – mnóstwo ważnych pytań, z gatunku tych, które ludzie zadają sobie prawie od zawsze, nie znajdując na nie jednoznacznej odpowiedzi, typu: czym jest wiara, prawda – jeśli w ogóle istnieje.

Tomasz to w gruncie rzeczy zadowolony z siebie naiwny dzieciak, wierzący w Boga i bezkrytycznie we wszystko co mu się powie, stosujący się pedantycznie do wyuczonych przykazań. Matka – też osoba głeboko wierząca, ale z racji wieku, przebytych doświadczeń – już jednak bardziej refleksyjna, ale ciągle opanowana i spokojna, bowiem wiara to opoka czlowieka – wszystko co los przynosi ma przecież swój cel, mówiąc trywialnie – „Bóg tego chce i on dobrze wie co robi”.
Julia, wygląda na to, że z całej trójki jest osobą najbardziej nieszczęśliwą, rozdygotaną, wątpiącą we wszystko (nawet w to, czy aby Zanzibar na pewno leży w Afryce :) ), skłóconą z Bogiem i całym światem. Próbuje walczyć ze wszystkim i wszystkimi, ale brak jej spokoju i siły, jakie trwoni na utarczki z Bogiem.

Wierzyć, oddać się w pokorze Bogu i prosić oraz dziękować jemu za wszystko, siedząc martwo w nawie pogrążonego w mroku kościoła (scena modlitwy). Czy spróbować zwątpić, żyć wg swoich prawd i zasad, śmiejąc radośnie w głos (kapitalna scena z jabłkiem ze straganu), po to by w końcu popaść w destrukcyjne zwątpienie.

Taki jest Zanussi, u niego nie ma czarno-białych barw. On nie ocenia, nie wartościuje, szuka "za i przeciw" dla każdej opcji życia (podobnie jak w „Strukturze kryształu”). Stan posiadania każdy ma taki jaki ma, jest on bowiem wypadkową wielu czynników, które ludzi spotykają, z jakimi się rodzą itp. Ważne, by prócz Boga zauważać także człowieka, który żyje obok nas, tu i teraz.

Kocham Zanussiego. (stara miłość nie rdzewieje, wracam z przyjemnością do jego starych dzieł). Jego filmy są tak niepretensjonalne, a jednocześnie tak głębokie, mądre. Są przykladem, że można robić wielkie rzeczy bez wielkich pieniędzy. Bowiem najistotniejsze jest to, czy reżyser ma nam coś do przekazania. „Stan posiadania” – trzy osoby, ale koniecznie najlepsze w polskim kinie, dwa mieszkania, kawałek ulicy, dobrze napisane, przemyślane co do jednego słowa dialogi i gotowe! Tylko tyle. Czy może jednak "aż tyle".
Ten reżyser jest dla mnie prawdziwym, jednym z ostatnich chodzących po tej Ziemi, autorytetem. Jest on bardzo ważnym elementem w moim stanie posiadania. I niech mi zazdroszczą ci, którzy takich ludzi nie potrzebują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz