Czas na
krótkie wspomnienia z festiwalu "Prowincjonalia 2009". W tym roku,
niestety, widziałam bardzo niewiele filmów. O, może wymienię, zajmie to
naprawdę bardzo mało miejsca: "Luksus" (krótki metraż), dokumenty:
"Afrykański sen" Władysława Jurkowa, "Fabryka wolności" Macieja Walczaka i fabuły, te bardziej
znane czyli: "Rysa" Michała Rosy, "Drzazgi" Macieja Pieprzycy i mniej - "Kup
teraz", Piotra Matwiejczuka "11 nie uciekaj" Roberta Wrzoska. Inne albo już znałam, albo musiałam
zrezygnować ze smutkiem z ich projekcji - z przyczyn obiektywnych. Spróbuję co
nieco opowiedzieć o każdym z wymienionych tytułów. Zaczynam od "Luksusa" (tak, tak "Luksusa" nie
"luksusu").
"Luksus", czyli
krótkometrażowy film fabularny, etiuda filmowa, bardziej poetycko rzecz
ujmując. Zrealizowany przez Jarosława Sztanderę (reżyseria, scenariusz,
montaż), mającego na koncie już dwa filmy krótkometrażowe po około 15 minut
każdy. „Luksus” ma tych minut już prawie 40, a więc reżyser być może
wkrótce zmierzy się z filmem pełnometrażowym. I być może z sukcesem, jako, że
na tegorocznych Prowincjonaliach za „Luskusa” otrzymał Nagrodę Publiczności -
„Jańcio Wodnik” za najlepszy krótkometrażowy film fabularny . Początkowo
myślałam, że jest to dokument fabularyzowany, z naturszczykiem w roli głównej
grającego samego siebie. Niestety, chyba się myliłam. Jest to historia z półki z
tematami, do których polscy filmowcy zaglądają rzadko, z racji ich niewygody,
dla twórców jak i narodu-odbiorcy, który w dużej części nie ma odwagi spojrzeć
na siebie krytycznie i przyjąć do wiadomości, że jest nękany wszystkimi
chorobami i nieszczęściami jakie tylko na świecie istnieją, z prostytuującą
się homo-pedofilią na czele. „Luksus” – to ksywa uroczego blondaska,
urzędującego na warszawskim Dworcu Głównym, który niestety, mimo swych około
18-19 wiosen, musi wypaść z gry, jako że w branży, w której pracuje osiągnął
już wiek emerytalny. Przyjmuje to z niedowierzaniem, smutkiem i trwogą, gdyż
teraz jedyną formą jego zarobku będzie dostarczanie chętnym podtatusiałym
klientom innych „luksusów’, czyli chłopców w okolicy 12-13 lat. No
niestety, wymagania klientów wraz z ich wiekiem rosną, Luksus, aby przeżyć musi
im sprostać. Koniec już z wyjazdami do Egiptu, do kilkugwiazdkowych zacisznych
hotelików, pozostają tylko wspomnienia i ciężka harówa naganiacza. Przypadek
styka go z uroczym żebrzącym na dworcu blondynkiem, z prześlicznym psem,
który umie i lubi jeść paluszki. Finał historii jest mocno przewidywalny.
Tu przypominam pewną starą sceanariuszową prawdę o broni, która nigdy nie
pojawia się w filmie bez powodu. No tak. Niby temat bardzo bulwersujący,
poruszający, obnażający etc., potrzebny w kinie, szczególnie polskim, ale tak
jakoś, wg moich odczuć, zrobiony bardziej ze względu na to właśnie
zapotrzebowanie, na jego specyficzną atrakcyjność, na chwytliwość niż z
potrzeby serca. Nie przejął mnie los tych dzieci, choć powinien, i nie pomógł
nawet świetny zazwyczaj Zbigniew Zamachowski, którego udało się reżyserowi
namówić do współpracy. Po filmie pozostałam z wrażeniem, że nakręcono go,
nie tylko dlatego, żeby ujawnić problem, potrząsnąć tymi co przed ekranem, ale
także z przekonania, że nic tak nie działa na widza, jak krzywda małego
blondynka z fajnym pieskiem, wrabianego w seksualny biznes przez
niewiele starszego blondynka (choć tlenionego).
„Luksus”
zdobył kilka nagród na krajowych i zagranicznych festiwalach filmów
krótkometrażowych. Z pewnością więc ma zalety, które dostrzegli
oceniający go fachowcy. Moje kryteria, którymi są dreszcze na plecach podczas
seansu, mówiły temu filmowi „nie”, to znaczy w ogóle się nie odzywały. Historia
ma potencjał, to oczywiste, ale moim zdaniem, jak na 38 minut została
efekciarsko przeszarżowana. Oczekiwałam bardziej czegoś w rodzaju małej
psychodramy, a otrzymałam spory, ale średniej jakości, kryminał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz