środa, 25 listopada 2009

Grizzly Man - reż. W. Herzog

Jeśli do tej pory nie wiedziałeś, kto kryje się pod nazwiskiem Timothy Treadwell, to dzięki Wernerowi Herzogowi poznasz człowieka, który postanowił żyć i umrzeć inaczej. Polska Wikipedia lakonicznie informuje, iż TT: „ urodzil się w Nowym Jorku 29 kwietnia 1957 roku a zmarł 5 października 2003. 46 lat życia. W tym kilka miesięcy z ostatnich 13 lat nasz bohater spędził w surowym  klimacie Parku Narodowego Katmazi na Alasce.  Stał się sławny w całych Stanach Zjednoczonych, chętnie dzielił się swoimi odkryciami, udzielał wywiadów, robił też wykłady w wielu szkołach. Pod koniec trzynastego sezonu, w nocy z piątego na szóstego października, niedźwiedź grizzly podszedł do obozowiska Treadwella. On i jego dziewczyna, Amie Huguenard, zostali przez niego zabici i częściowo pożarci. Podczas ataku włączona była kamera Timothy'ego, która zarejestrowała dźwięki.Wraz z Jewel Palovak napisał książkę Among Grizzlies: Living with Wild Bears in Alaska. Razem z nią i Jonathanem Byrnem założył organizację Grizzly People.W 2005 roku Werner Herzog, wykorzystując obszerne fragmenty nagrań Timothy'ego, nakręcił film Grizzly Man.” Ot, i wszystko.

13 jesiennych sezonów w niedźwiedzim labiryncie zakończonych tragiczną śmiercią. Na szczęście, powstał wspomniany film Herzoga, wielkiego entuzjasty ludzi z pasją, kochających dziką przyrodę, który przybliża tę tragiczną, bądź co postać, pozwala go zroumieć, ale czy polubić, docenić, zafascynowac się (?).  Wątpię, wypowiedzi i zachowanie bohatera przed kamerą obnażają jego infantylizm, brak autentyzmu, niedojrzałość emocjonalną, skazanie się na życie w ułudzie, w przeświadczeniu, że świat drapieżników można obłaskawić i dostosować do swoich marzeń. Nie potrafił dostosować się do świata drapieżników w Nowym Jorku, spróbował w leśnej tajdze?  Również poniósł klęskę?

Timothy Treadwell postanowił na pewnym etapie życia zainteresować sie niedźwiedziami grizzly, uczynić z tego swoją pasję, poświęcić się jej... bezgranicznie? Może, chyba, ale raczej wątpię. Bardziej, wydaje mi się,  postanowił uczynić z tego sposób na życie, by wypełnić pustkę, w jakiej być może spostrzegł, że się znalazł, by uciec do bezludnej krainy i na nowo budować tam swoje marzenia i zamki z piasków.  Nie dowiadujemy się bowiem, skąd się nagle wzięła jego miłość do niedźwiedzi, facet nie potrafi o nich nic interesującego powiedzieć, jedyne co potrafi, to płakać nad ich losem, wzruszać się ich odchodami, wołać je po imieniu i biegać w zachwycie i sprawnie po ścieżkach (może stąd to przybrane nazwisko, bo prawdziwe brzmi inaczej), wydeptanych przez zwierzęta.
Na szczęście, Tim potrafił także filmować. I tej oto czynności, mam wrażenie, oddał się bezgranicznie. Co zaowocowało blisko 100 godzinami filmu z życia niedźwiedzi na tle pięknej dzikiej przyrody. Nie są to jednak zdjęcia jakoś dogłębnie analizujace zwyczaje tych zwierząt, które wymagałyby jakichś specjalnych przedsięwzięć czy poświeceń ze strony operatora. Ot, filmy odważnego człowieka, zauroczonego ogromem, surowością przyrody. Trzeba przyznać, odwagi mu nie brakowało, a może to była jakaś rozpaczliwa desperacja? Ale i pokorą również się nie wykazał.

Dokument Herzoga ma także tę zaletę, iż ukazując tak dziwaczną postać, jak Timothy Treadewell, stara się być w miarę obiektywny.  Nie ocenia tego człowieka, choć przytacza różne, czesto skrajne opinie przyjaciół, współpracowników i bliskich z rodziny oraz przyjaciół. Co ciekawe, mężczyźni na ogól wypowiadają się na jego temt sceptycznie i dość krytycznie, kobiety są zachwycone.  Film opatrzony jest także komentarzem reżysera, pełniącego jednocześnie rolę narratora, łączacego fragmenty filmów Treadwella, składających się w wiekszej części na filmową opowieść  Herzoga. Reżyser co rusz podkreśla zasługi Treadewella w zakresie sfilmowania pięknej dzikiej przyrody. Niestety, bardzo często, za często, na pierwszym planie tych filmów pojawia się jęczący albo płaczący nad losem niedźwiedzi /lub lisów/Timothy, z obwiązaną malowniczo głową kolorową bandaną., twarzowymi ciemnymi okularami na nosie i zastanawiący się od czasu do czasu, jaki kolor okrycia lepiej wyjdzie na zdjęciu. Ale w momencie przybycia na zamieszkane przez niego tereny ludzi fotografujących jakiś obiekt (on ich nazywa kłusownikami), ktorzy obrzucają zbliżającego sie do nich niedźwiedzia kamieniami, ich dzielny obrońca w ogóle nie reaguje, tylko bierze nogi za pas.

Przerażający brak pokory i świadomości swego miejsca, granic, ktorych w przyrodzie nie można przekraczać. Są obszary, gdzie rządzą zwierzęta, oczywiście za zgodą czlowieka, ale jednak. I tu należy się szacunek dla Timothy’ego, że nie korzystał z przywileju bycia cywilizowanym człowiekiem, nie miał broni.  A popularonośc jaką zdobył, dzięki rozlicznym programom, wywiadom w telewizji, służyła mu bardziej dla satysfakcji, zaspokojenia jakichś psychicznych potrzeb, niż do budowania dobrobytu.
Mimo wszystko, trudno mi było wykrzesać, dla tego bądź co bądź miło wyglądającego lecz naiwnego, mężczyzny choćby iskierkę podziwu, fascynacji. Wbudzał raczej zdziwienie,  zniecierpliwinie, litość. Nie chcę go oceniać na podstawie tego filmu. Mogę jedynie zrozumieć, że z jakichś powodów, postanowił porzucać na parę miesięcy w roku cywilizację, by później do niej wrócić i robić za gwiazdę w mediach czy gdzieś tam. Jak sam mówił, nie potrafił utrzymać przy sobie dziewczyny, żałował, że nie jest gejem (bo oni, jak twierdził nie mają potrzeby miłości, co komplikuje życie), opuścił dom rodzinny, wyrzekł się swego nazwiska, pochodzenia.  Może miał jakieś zaburzenia emocjonalne, osobowości, czort wie jeszcze czego, czuł się niedoceniony, odrzucony, ale dlaczego akurat musiał szukać przyjaciół wśród jednych z najbardziej niebezpiecznych zwierząt na ziemi? Niechby sobie nawet i szukał, jeśli to mu dawało szczęście, czy potrzebną do funkcjonowania ekscytację, ale po co zwał się obrońcą tych zwierząt, jeśli one tak naprawdę nie były na tych bezludnych terenach aż tak zagrożone? Z filmu wynika, że nie był ani obrońcą ani badaczem, może co najwyżej entuzjastą, nie był nawet samotnikiem, raczej zagubionym samotnym człowiekiem, poszukującym rozpaczliwie pasji, nadającej sens życiu. Tragiczna postać.

Żal, że czasy prawdziwych podróżników, badaczy dzikich ostępów przyrody już dawno minęły. Glob ziemski został zjechany wzdłuż i wszerz.  Teraz świat objeżdżają jedynie ludzie mediów, przykladający się bardziej do swego wizerunku, niż do wizerunku obiektów, które wzięli na tapetę (dosłownie, tapetę - tło ich wasnej prezentacj) masowych produkcji telewizyjnych.

3 komentarze:

  1. Przed laty napisałem o filmie Herzoga parę słów.
    Pozwól, że część z nich przytoczę tutaj jako komentarz do Twojego wpisu:

    "Zbyt łatwe wydaje mi się skwitowanie postawy Treadwella słowami: naiwny szaleniec, który igrając z dzikimi bestiami zasłużył na to, co go spotkało.
    A taka opinia spotykana jest najczęściej.
    Jego casus sięga jednak głębiej.
    Zaryzykowałbym stwierdzenie, że jest wyrazem pewnego archetypu, który rodzi się właśnie na styku natura - człowiek - cywilizacja.

    Tylko tym mogę sobie tłumaczyć moje wielkie poruszenie, jakiego kilkakrotnie doświadczyłem oglądając ten dokument.
    Jaki to archetyp?
    Jest on, według mnie, wyrazem naszych czasów, choć z jego przejawami spotykamy się raz po raz na przestrzeni dziejów - w procesie tworzenia się naszej kultury.

    I jak każdy archetyp, jest prosty i potrafi mieć moc objawienia: Timothy Treadwell jest człowiekiem, który ucieka od współczesnej ludzkiej cywilizacji, jednakże - wbrew swoim wysiłkom - nie może już wrócić do świata natury.

    Nie jest w stanie żyć wśród ludzi i ich kulturowych gadżetów, łudzi się więc, że przygarnie go do siebie dzika przyroda, że znajdzie tam azyl.

    Ale jest to już niemożliwe: światy te, wbrew wzajemnemu przenikaniu się, na zawsze się już rozdzieliły.
    Tim żyje więc w rozdarciu.
    Tak naprawdę żyje on w próżni, oszukując się, że jest ona pełnią.
    Próżnia zaś jest nieznośna, stąd jego nieuświadomione - moim zdaniem - pragnienie śmierci.

    Pragnienie, któremu stało się zadość."

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, to na pewno była tragiczna postać, masz rację, zresztą, ja przy całym moim braku akceptacji do jego poczynań, także widzę jego tragizm. Tak, zgadzam się, pustka w jakiej żył przerażała go bardziej od grizzly. Nie mógł znaleźć miejsca dla siebie w żadnym ze światów, masz rację, a że nie miał odwagi, by własnoręcznie zadać sobie śmierć, zdał się na niedźwiedzia. Tylko szkoda, że wziął sobie do towarzystwa dziewczynę i ją naraził na śmierć. No i ta włączona kamera, do końca robił show. Tak... robienie z życia show to znamię naszych czasów. Jakby go nie oceniać, archetyp nie archetyp (wiele ludzi jednak potrafi żyć z daleka od cywilizacji, co prawda niekoneicznie w niedźwiedziej gawrze, ale jednak, gdzieś tam, gdzie diabeł mówi dobranoc, byle łącze z internetem było:) - a może jednak masz rację, że się nie da?, w każdym razie jest to dość nieimponująca postać.
    To już bardziej imponuje mi chłopak z "Into the wild", jest bardziej wiarygodny i szczery w swym dążeniu do życia za pan brat z naturą. Nie wraca tak jak Treadewell co rusz, by robić pokazówki w telewizji po czym, odpocząwszy, samolocikiem udać sie z powrotem na Alaskę i filmować się kamerą, wystroiwszy się uprzednio jak panienka do zdjęć. Nie, on konsekwentnie idzie do celu, dzień po dniu, na dobre i na złe, niestety, jak wiemy i on zostanie pokonany, jak każdy z nas.

    OdpowiedzUsuń
  3. A oto co napisała Zadie Smith w swym "Jak zmieniałam zdanie" o Herzogu i Treadewellu, które jakże miłym trafem, akurat czytam, tuż po twoim komentarzu.

    "Po kulturowej brutalności, która obowiązywała przeważnie w antropologii XIX-wiecznej, w wieku XX postawiono na powściągliwość - nie powinniśmy już dążyć do wyjaśnienia ludzkich zachowań raz na zawsze, lecz raczej obserwować ludzi w poszanowaniu ich inności. Na szczęście, nitk tych ustaleń nie przekazał Wernerowi Herzogowi i dlatego jego "Grizzly Man" to taki odjazd. Herzog, to cieszący się złą sławą egotystyczny świrnięty auteur (t. wybitny europejski reżyser) ze skłonnością do germańskiej dosłowności. Herzog jest hardcorowy. Nie interesuje go twoja interpretacja tego, dlaczego amerykański świr Timothy Treadewell zamieszkał wśród niedźwiedzi. Kogo obchodzi, co ty myślisz? Herzog prowadzi swój dokument silną ręką, tłumacząc, że przedstawia nam właśnie "zy-dumiewającą opowieszcz pełną piękna i głębi". Nie myli się. Materiał pokazuje przede wszystkim Treadewella, ale film stanowi nieharmonijny duet dwóch głosów: kontynentalnego shopenhauerowskiego pesymizmu Herzoga i amerykańskiego optymizmu Treadewella (pod którym to optymizmem, jak uważa Herzog, kryje się głęboka rozpacz).
    Herzog nazywa niedźwiedzie "spotkaniem z pierwotną naturą". Timothy nazywa jednego Panem Czekoladką, drugiego Ciocią Melissą. Herzog uważa, że Timothy "przeciwstawia się cywilizacji, ktora wygnała Thoreau znad stawu Walden". Zdaniem rodziców Timothy'ego jego motywy były bardziej prozaiczne. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale u źródła kryzysu tkwi "niespełniony aktor telewizyjny". Jednak Herzog chce za wszelką cenę wycisnąć z Timothy'ego wielkość. I choć fantastycznie się słucha, jak Herzog rozpływa się nad "ostateczną obojętnoszczą natury", to prawdziwą radość dają słowa, jakie Timothy kieruje do lisa: "Kocham cię. Dziękuję, że jesteś moim przyjacielem. Mnie to daje radość, a tobie?". wszystko co trzeba wiedzieć o obojętności, maluje się na pyszczku tego lisa". :) :) :)

    OdpowiedzUsuń