Oceniam ten film, jako przyzwoitą robotę, w której zgrabnie połączono
przyjemne z pożytecznym, czyli inicjacją seksualną 15latka z dojrzała
ponad 40-letnią kobietą wpleciono w temat odpowiedzialności tzw.
"prostych" Niemców, za udział w zbrodniach hitlerowskich. Jeśli do tego
dołączyć analfabetyzm Niemki – strażniczki obozowej i łączący się z nim
jej wstyd oraz wielkie zamiłowanie do literatury – mamy całkiem
przyjemną opowieść o wojnie i holocauście.
Jeśli ktoś faktycznie chce poznać poważne rozważania na temat, "jak to było urodzić się Niemcem w nieodpowiednim czasie", niech lepiej sięgnie po ksiązke „Łaskawe” Littela, który uprzedza czytelników już na wstepie "nie myślcie sobie, ze jesteście lepsi, mieliście tylko więcej szczęścia". W tym kontekscie przytocze pytanie jakie zadaje Hanna Shmitz, sędziemu, drążącemu ją , dlaczego nie otwprzyła drzwi zamkniętym w kościele kobietom, skazanym na spalenie – „ja byłam za nie odpowiedzialna, miałam je doprowadzić na miejsce, do obozu, gdyby otworzyła drzwi kościoła, wszystkie by uciekły. Czy pan sędzia postąpiłby inaczej, czy może „jak pan sedzia by postąpil?”. Sędzia oczywiście nie miał obowiązku udzielać podsądnej odpowiedzi.
W ogóle, uważam, że jedną z najlepszych sekwencji w filmie, jest proces Hanny Schmitz, a dokładniej - dyskusje profesora ze studentami prawa. Podczas nich padło bardzo istotne zdanie: „Nie ważne, czy uważamy dany czyn za naganny, ważne czy był on zgodny z prawem, z prawem epoki w którym zaistniał.
Film nie zrobił na mnie ogromnego wrażenia. Ot, oryginalny – z uwagi na różnicę wieku, ale nie tylko bo także pochodzenia i wyksztalcenia, dzielącą kochanków – melodramat. A żeby było jeszcze ciekawiej - umiejscowiony w Niemczech, tuż po wojnie, by pokazać czkawkę, jaka Niemców czasem dopadała za ich wojenne grzechy.
Wydaje mi się, że efekt filmu zepsuło pieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu. Niepotrzebnie Daldry połączył dość banalny melodramat z tak poważną tematyką jak zbrodnie hitlerowskie, tym bardziej, że miłosno-seksualna sekwencja, była znacznie dłuższa i całkowicie przytłoczyła dramat społeczno-polityczny. Pojawił się syndrom zgagi, czyli niespodziewany niesmak i pieczenie w gardle po smacznym jedzeniu.
Niemniej, w celach rozrywkowych, film warto zobaczyć. Nie był to zmarnowany czas, także ze względu na obsadę głównych ról. Chociaż, nie do końca, bo David Kross, jako 15 letni kochanek, nie bardzo mi przypadl do gustu. Trudno było zrozumieć, co Hannę Schmitz urzekło w tym niedorostku. I to nawet nie chodzi, o to, że nie miał urody Johhnego Deppa, on nie miał żadnego wdzięku. Domyslam się, że tak miało być, że to Hanna miała znowu górować, tak jak kiedyś górowała nad kobietami w obozie. To ona miała temu związkowi nadawać ton, to chłopak miał się bardziej zakochać w niej niż ona w nim, by mogła go kiedyś bez bólu porzucić, kolejny raz zerwać z przeszłością, by nie przyznać się do swego kalectwa, za jaki uważała swój analfabetyzm. Nie było to jednak przekonywujące, tym bardziej, że trudno było zrozumieć jej analfabetyzm, bez nakreslenia charakterystyki tej kobiety – znamy tylko w przyblizeniu jej wiek, nie znamy pochodzenia, żadnej historii, dlaczego żyjąc w Niemczech ponad 40 lat nie nauczyła się czytać ani pisać, jakieś kuriozum. Zupełnie papierowa postać, wycięta li tylko na potrzeby urozmaicenia scenariusza.. Natomiast Fiennes jako dorosły Michael - jest ok, choć znam jego lepsze role.
Jednym słowem warto, czemu nie, ale "Lektorowi" do najlepszego filmu Daldry'ego "Godziny" jest bardzo, bardzo daleko.
Jeśli ktoś faktycznie chce poznać poważne rozważania na temat, "jak to było urodzić się Niemcem w nieodpowiednim czasie", niech lepiej sięgnie po ksiązke „Łaskawe” Littela, który uprzedza czytelników już na wstepie "nie myślcie sobie, ze jesteście lepsi, mieliście tylko więcej szczęścia". W tym kontekscie przytocze pytanie jakie zadaje Hanna Shmitz, sędziemu, drążącemu ją , dlaczego nie otwprzyła drzwi zamkniętym w kościele kobietom, skazanym na spalenie – „ja byłam za nie odpowiedzialna, miałam je doprowadzić na miejsce, do obozu, gdyby otworzyła drzwi kościoła, wszystkie by uciekły. Czy pan sędzia postąpiłby inaczej, czy może „jak pan sedzia by postąpil?”. Sędzia oczywiście nie miał obowiązku udzielać podsądnej odpowiedzi.
W ogóle, uważam, że jedną z najlepszych sekwencji w filmie, jest proces Hanny Schmitz, a dokładniej - dyskusje profesora ze studentami prawa. Podczas nich padło bardzo istotne zdanie: „Nie ważne, czy uważamy dany czyn za naganny, ważne czy był on zgodny z prawem, z prawem epoki w którym zaistniał.
Film nie zrobił na mnie ogromnego wrażenia. Ot, oryginalny – z uwagi na różnicę wieku, ale nie tylko bo także pochodzenia i wyksztalcenia, dzielącą kochanków – melodramat. A żeby było jeszcze ciekawiej - umiejscowiony w Niemczech, tuż po wojnie, by pokazać czkawkę, jaka Niemców czasem dopadała za ich wojenne grzechy.
Wydaje mi się, że efekt filmu zepsuło pieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu. Niepotrzebnie Daldry połączył dość banalny melodramat z tak poważną tematyką jak zbrodnie hitlerowskie, tym bardziej, że miłosno-seksualna sekwencja, była znacznie dłuższa i całkowicie przytłoczyła dramat społeczno-polityczny. Pojawił się syndrom zgagi, czyli niespodziewany niesmak i pieczenie w gardle po smacznym jedzeniu.
Niemniej, w celach rozrywkowych, film warto zobaczyć. Nie był to zmarnowany czas, także ze względu na obsadę głównych ról. Chociaż, nie do końca, bo David Kross, jako 15 letni kochanek, nie bardzo mi przypadl do gustu. Trudno było zrozumieć, co Hannę Schmitz urzekło w tym niedorostku. I to nawet nie chodzi, o to, że nie miał urody Johhnego Deppa, on nie miał żadnego wdzięku. Domyslam się, że tak miało być, że to Hanna miała znowu górować, tak jak kiedyś górowała nad kobietami w obozie. To ona miała temu związkowi nadawać ton, to chłopak miał się bardziej zakochać w niej niż ona w nim, by mogła go kiedyś bez bólu porzucić, kolejny raz zerwać z przeszłością, by nie przyznać się do swego kalectwa, za jaki uważała swój analfabetyzm. Nie było to jednak przekonywujące, tym bardziej, że trudno było zrozumieć jej analfabetyzm, bez nakreslenia charakterystyki tej kobiety – znamy tylko w przyblizeniu jej wiek, nie znamy pochodzenia, żadnej historii, dlaczego żyjąc w Niemczech ponad 40 lat nie nauczyła się czytać ani pisać, jakieś kuriozum. Zupełnie papierowa postać, wycięta li tylko na potrzeby urozmaicenia scenariusza.. Natomiast Fiennes jako dorosły Michael - jest ok, choć znam jego lepsze role.
Jednym słowem warto, czemu nie, ale "Lektorowi" do najlepszego filmu Daldry'ego "Godziny" jest bardzo, bardzo daleko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz