poniedziałek, 26 lipca 2010

"Zwierzęca miłość" - U. Seidl

Dokument autora takich głośnych (no, powiedzmy, w miarę głośnych) ostatnio fabuł jak "Upały" czy "Import-Export".  Tytuł "Zwierzęca miłość" działa dwustronnie, może określać miłość zwierzęcia do człowieka, lub przenośnie (choć niekoniecznie - patrząc na człowieka jako na ogniwo w łańcuchu ewolucji), miłość człowieka do zwierzęcia.  Autor filmu przedstawia ludzi z bardzo różnych środowisk, na pierwszy rzut oka wcale nie samotnych, bo żyjących w rozmaitych związkach, którzy jednak największą i prawdziwą głębię uczuć znajdują w obcowaniu ze zwierzętami.  Przeważnie są to psy, czasem inne, na przykład królik. Poznajemy przeróżne typy ludzkie.  Na przykład dwoje młodych bezdomnych mężczyzn, żyjących razem z  kundlem  w jakimś nędznym składziku, kupujący za ostatnie grosze do swego stada jeszcze królika, który ma pomagać im zarabiać na życie, to znaczy teraz na dworcu kolejowym, zamiast o datek dla siebie, będą prosić o grosz na karmę dla "kicka". Jest też para mężczyzn w średnim wieku, żadnych gejów,  pragnących część potencjału  miłości jaki posiadają wyładować na psie. Przygarniając  go, posiłkują  się wiedzą fachową, czytają książki z zakresu hodowli psów , czy przysposabiania ich do życia w ludzkim stadle.  Nie brakuje w tym towarzystwie i pań. Jedna z nich - piękna kobieta,  chyba jakaś artystka (śpiewaczka), traktuje swego rasowego husky, jak prawdziwego przyjaciela, czyta mu listy od swych kochanków i wielbicieli, ubolewając przed zwierzęciem, że wszyscy widzą w niej tylko atrakcyjne ciało, nikt nie widzi duszy.

I tak przez dwie godziny przewijają się przed naszymi oczami portrety ludzi zawiedzionych  przez bliskich, przez życie, ktorzy nie dostali miłości w takiej postaci jakiej się spodziewali, ale nie pozbyli się jeszcze potrzeby jej dawania. A któż jak nie zwierzę, może być najwdzięczniejszym biorcą miłości i jej przejawów?  Tylko ono może słuchać wielogodzinnych zwierzeń człowieka, nie komentując i nie żądając w zamian niczego, oprócz miski karmy i wyprowadzenia na spacer za potrzebą.

Interesujący jest sposób realizacji filmu. Najczęściej są to luźne, pojedyncze, pozbawione logicznego ciągu scenki rodzajowe, jakieś  spacery,  dialogi  ludzkich par mieszkających wspólnie pod jednym dachem razem z psem, a jeszcze częściej monologi  panów i pańć zwierząt skierowane do swoich milusińskich. A tak nawiasem, jacy oni tam panowie i panie!  Są to wierni poddani swych podwładnych, uzależnieni od nich całkowicie.   Scenki owe, poprzetykane są licznymi, wyraźnie aranżowanymi na użytek dokumentu  ujęciami stricte  portretowymi. Bardzo pięknymi, refleksyjnymi, melancholijnymi  mimo scenerii nędzy  życia.  Na przykład - dwie stare kobiety z kotami na podołkach. Albo bardzo nieprzystojny mężczyzna w średnim wieku, przed chwilą rozmawiający przez sekstelefon, za chwilę ukazuje się nam nagi w całej swej niekrasie wraz z psem trzymanym na smyczy. Odważny portret, dwóch dumnych samców, i tak naprawdę nie wiemy, kto  kogo na tej smyczy trzyma. Bardzo mocne wrażenie wywołuje portret  z domu starców (to jeden z ulubionych leitmotivów Seidla)  - szereg łóżek z  ułożonymi w nich jeszcze  żywymi, lecz nieruchomymi, ciałami staruszków i biegającymi po pościeli małymi króliczkami,  figlarnie trącającymi noskami stare twarze, budząc na nich cień uśmiechu - znowu jedyną radość daje człowiekowi nie drugi człowiek, lecz zwierzę.

Filmy Seidla kojarzą mi się czasem z dokumentami naszej Ewy Borzęckiej. Obydwoje zajmuja się tą marniejszą stroną ludzkiego istnienia. I teraz pytanie, dlaczego tak lubię filmy Austriaka, a  nie znoszę filmów Polki? Przecież ukazują podobne światy używając przy tym  często gęsto (Seidl nawet częściej i gęściej) celowej inscenizacji . Różnią ich cele, myśl przewodnia ich filmowych przedsięwzięć. Borzęcka zdaje się działać ku zaspokojeniu niezdrowej sensacji, oczekiwaniu widza na obraz zła, nędzy, brudu, by mógł nakarmić głód zobaczenia życia skrajnie innego od swojego, a więc poczuć samozadowolenie " jeszcze nie jest ze mną tak źle". W obrazach Borzęckiej, wyczuwa się jakimś siódmym zmysłem kalkulację, chęć zaszokowania widza dla swej korzyści, jako autorki filmu.   Seidl, natomiast, pochyla się nad człowiekiem i oprócz powierzchownej nędzy jego istnienia, stara się wydobyć także głębię jego tęsknot, jego pragnień, ale także straszną wobec nich bezradność . Patrząc na  filmy Seidla, w przeciwieństwie do filmów Borzęckiej, widzimy, że  mimo wszystko oglądamy człowieka, rozumiemy jego emocje, ba,  czujemy wręcz  pewną więź, dzielimy z nim jego rozpacz i pustkę istnienia. Jednym słowem, filmy Seidla poruszają, po uprzednim wbiciu w fotel (bezkompromisowy sposób filmowania), a filmy Borzęckiej czynią z nas jedynie zimnych obserwatorów pod okularem mikroskopu-kamery pełzania czegoś (?), kogoś(?), co(?), kto (?) nazywa się człowiekiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz