„Festen” jeden z pierwszych filmów założyciela Dogmy, Thomasa Vinterberga, jest w swej wymowie filmem porażającym i przerażającym. Zresztą, realizacyjnie, zgodnie z założeniami tegoż filmowego zrzeszenia, także, patrząc z perspektywy 13 lat, mógł bulwersować.
Nawet teraz, w drugiej dziesiątce XXI wieku, kiedy z tematem molestowania w ogóle, a już tym bardziej na gruncie rodzinnym, jesteśmy jako tako oswojeni (chociaż, tak na dobrą sprawę, nigdy się z nim nie będzie można na dobre oswoić) „Festen”sprawia, że widz nieruchomieje z oburzenia i gniewu. A co dopiero, jakim wstrząsem, musiał być ten film, 13 lat temu. Nie orientuję się jak dawno molestowanie seksualne przestało być tabu w Danii, czy innych krajach Zachodu, u nas stało się to całkiem niedawno. Ludzie, którzy przez lata, czasem kilkanaście, czasem kilkadziesiąt, ukrywali swe traumy, zaczęli w końcu mówić o nich głośno i wyraźnie, z konkretnym wskazaniem na winowajców, na tych, którzy ich życie uczynili koszmarem, zamrozili pozytywne emocje, marzenia, normalny seksualny rozwój. Przedstawiali, tak jak Christian w „Festen”, niepojęty dla normalnego człowieka, obraz zakłamania, hipokryzji, cynizmu, obojętności, egoizmu, okrucieństwa jaki przejawiali dorośli ludzie, najbliżsi dzieciom, do których te miały bezgraniczne zaufanie,jako do swoich rodziców czy krewnych. Niestety, bardzo często, miało to miejsce na łonie uświęconej, wystawionej na piedestał, w naszej chrześcijańskiej kulturze podstawowej komórki społecznej jaką jest rodzina. I nie wiadomo co gorsze jest dla molestowanych dzieci, sam akt molestowania, równie poniżający (jak bardzo bowiem trzeba gardzić, często własnym, dzieckiem i mieć go za nic, by traktować go jako obiekt seksualny, służacy tylko do beznamiętnego zaspokojenia swej chuci), czy brak wiary innych dorosłych (równie bliskich) w słuszność dziecięcych skarg, żalów, posądzanie ich o konfabulację, czy jakieś intrygi. Co doprowadza te skrzywdzone dzieci do życia w nieustającym we wstydzie i poczuciu winy, a dalej bardzo często do prób samobójczych, nawet po latach od czasu molestowania. Ta straszna pustka, wspomniany wstyd, poczucie winy (no bo skoro inni nie wierzą i posądzają o konfabulację), wspomnienia poniżenia, strachu, obrzydzenia, poczucie ciągłego brudu, te zabite marzenia o czystej miłości cielesnej, sprowadzaja ofiary molestowania w otchłań, gdy tymczasem ich sprawcy cieszą się powszechnym szacunkiem. Tak, to zamiatanie tych wszystkich moralnych śmieci rodzinnych pod dywany i chodniki rodzinnych izb i salonów, bo przecież, nie można kalać własnego gniazda, jest tak samo naganne jak samo molestowanie. I na to film Thomas Vinterberga również kładzie mocny akcent. Może trochę za słabo (moim zdaniem) postawiono na winę kobiet w rodzinie, najczęściej matek, które kryją niecne postępki swych mężów, udają że ich nie widzą lub wręcz jawnie je bagatelizują, wpędzając dzieci w pułapkę samooskarżeń. Bo co? Dlaczego te kobiety tak postępują? Ze wstydu, z bezsilności, ze strachu co będzie, gdy się wyda? Bo co ludzie powiedzą? Bo mąż będzie szukał zaspokojenia seksualnego poza domem, bo brudy pierze się w domu itd. Nie rozumiem tych kobiet, czy nie czują one obrzydzenia do mężczyzn, którzy wykorzystują niewinne dzieci, mnie już na samą myśl robi się niedobrze, a one z nimi śpią, podają im posiłki, uśmiechają się do nich? Bo co, lepszy taki facet, niż żaden? NIEPOJĘTE.
Tak jak mówiłam, "Festen" wyprzedza ten okres jaki nastąpił u nas niedawno w Polsce, i pokazuje, jakie to jest ważne dla ofiar molestowania, by się oczyścić z tego brudu, przez publiczne ujawnienie kryminalnych wyczynów ojców rodzin, dziadków, wujków etc. Tu nie chodzi o sensację, jakby się komuś mogło wydawać... Te wszystkie artykuły, reportaże, audycje, książki, których tak dużo było ostatnio, temu właśnie mają służyć, by ludzie molestowani w dzieciństwie nie musieli się zabijać z tego powodu, by mogli żyć, muszą to z siebie wyrzucić, za wszelką cenę, jak Christian z "Festen". A rodzina powinna takie bezduszne molestujace kanalie, kimkolwiek by oni nie byli, jakikichkolwiek by ról społecznych nie pełnili, wykluczyć ze swego grona, po prostu potraktować ich z taką samą ignorancją i pogardą, z jaką oni traktowali swe własne dzieci, czy krewnych.
Polecam, polecam. Ciężkie, smutne kino, ale warto, by zdać sobie jeszcze raz sprawę ile błota jest w tej naszej pięknej, czystej, eleganckiej, uśmiechniętej, cukierkowej, uładzonej na pokaz rzeczywistości.
O kurczę. Przyznam, że jestem trochę skonsternowana. Najpierw widzę tytuł i nazwisko reżysera o podejrzanie skandynawskim nazwisku. Myślę: o, będzie dobre. Później czytam o obiadku w gronie dziennym: ojej, nuda. A potem to. Muszę sięgnąć tak jak sięgnąć warto po wszystko, co da albo przynajmniej próbuje dać odpowiedź na absurdy ludzkości.
OdpowiedzUsuńDla mnie nazwisko o skandynawskim brzmieniu jest pewnikiem, że film będzie co najmniej dobry. jeśli mam okazję, oglądam, a gdy w obsadzie zauważam, Ulricha Thomsena, oglądam o-b-o-w-i-ą-z-k-o-w-o. Naprawdę, nie pożałujesz, gdy zobacysz Festen.
OdpowiedzUsuńWidziałam ten film kilka lat temu i pamiętam, że zrobił na mnie ogromne wrażenie. Przejrzałam Twojego bloga i widzę, że dużo tytułów nam się pokrywa:) Jeszcze kilka lat temu oglądałam bardzo dużo filmów, często bywałam w kinie. Teraz coraz mniej i mniej:( Tęsknie za samą sobą z tamtego filmowego czasu. Twój blog jest dla mnie natchnieniem. Tyle dobrego kina mi umyka! Czas zacząć znów oglądać, czas wrócić:))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Dziękuję i pozdrawiam również. Nie martw się umykaniem kina, jeśli robisz w tym czasie coś bardzo fajnego (przeglądałam twój blog). :)
OdpowiedzUsuńJest to zdecydowanie film godny polecenia, zapadający w pamięć :) A przynajmniej ja go za taki uznałem.
OdpowiedzUsuńSuper film, artykuł stary ale znalazłam i wracam do tej pozycji
OdpowiedzUsuń