Mam pewien problem z tym filmem. Bardzo mi się spodobał, pod wieloma względami, ale nie chciałabym napisać jakiegoś kolejnego banalnego tekstu na temat okrucieństwa, cynizmu, chciwości białego człowieka, które niezmiennie, od wieków, charakteryzuje jego obecność na kontynencie amerykańskim. Biały człowiek, ciągle czuje się tam zdobywcą, kimś wyższym i lepszym od tubylców, których nawrócił, i ciągle jeszcze stara się nawracać na chrześcijanizm, sam gwiżdżąc sobie głosno na jego zasady. Mam ciągle w pamięci, a nawet całkiem niedawno sobie powtórzyłam „Wyprawę do raju – rok 1492” R. Scotta, którego „Nawet deszcz” jest poniekąd pewną wariacją na jego temat. Takim filmem w filmie. Jesteśmy bowiem świadkami zmagań hiszpańskich filmowców (Costa – producent i Sebastian – reżyser) nad produkcją kolejnej opowieści o wyprawie Kolumba w poszukiwaniu drogi do Indii. Ale tym razem, twórcy filmu (w filmie) postanawiają skupić się nie na sylwetce wielkiego odkrywcy, lecz na mnichu Juanie, który pierwszy przeciwstawił się, zwrócił w sposób ostry uwagę, na pazerność białych ludzi, bądź co bądź katolików, na nieludzkie traktowanie pokonanych Indian, którzy słowo Boże najeźdźców wzięli za dobrą monetę, zawierzyli im, a zresztą jakąż by mieli szansę ze swoimi łukami i dzidami na obronę przed agresją, wobec ich buchających ogniem patyków? Hiszpańska ekipa filmowa, ze względów oszczędnościowych, w poszukiwaniu plenerów i aktorów statystów, udała się do Boliwii, gdzie jak z radością podkreślał producent Costa, za dwa dolary biedni Indianie zrobią wszystko i to z pocałowaniem w rękę swych dobroczyńców. Niestety, może i dobrze sobie obliczył koszty filmu, ale nie przewidział trudności, których nastręczyli im biali ludzie z korporacji zajmujących się wodociągami i w ogóle gospodarką wodną na terenie tego kraju. W myśl powiedzenia: „kto kontroluje wodę, kontroluje życie, a kto kontroluje życie, ten ma władzę” postanowiono w Boliwii sprywatyzować wodę, także deszczówkę. Dlatego tytuł „Nawet deszcz” (nam zabrali). A jej cenę podniesiono o 300%. Zaczęły się słuszne społeczne rozruchy. Pech chciał, że na czele rebelii stanął Indianin Daniel, odtwarzający główną rolę w filmie, rolę także buntownika o imieniu Autey, niezgadzającego się na narzuconą siłę chrystianizację. Sebastian (Gael Garcia Bernal) – idealista, czujący powinność i misję swego filmu, jako formę rekompensaty wyrządzonych przez Europejczyków krzywd oraz Costa (Luis Tosar) – cyniczny producent, muszą zrewidować swoje dotychczasowe poglądy na tle zaistniałych i nieprzewidzianych wydarzeń oraz relacji jakie nawiązują się między nimi a niepokornym Danielem. To prawda, ten film nie jest wielce odkrywczy, czy zaskakujący, ale miło jest, i nie chodzi nawet o ciemiężonych Indian, bo tym nic nie jest w stanie zrekompensować doznanych strat, miło więc, że pokazuje świadomość białej rasy, a przynajmniej jej części, jakiego spustoszenia dokonała i dokonuje nadal (przykład prywatyzacji wody w Boliwii, która faktycznie miała miejsce) na kontynencie południowo-amerykańskim. Wielką sympatię budzi aktor naturszczyk grający Daniela, obdarzonego wielkim talentem aktora amatora, ale i wielką odwagą i determinacją przywódcę rdzennych Boliwijczyków, mającym dosyć wykorzystywania ich przez białych (także na planie filmowym). Nazywa się on Juan Carlos Aduviri i bardzo chciałabym go jeszcze kiedyś zobaczyć na ekranie. Tak, ten film rzeczywiście uwodzi, szczególnie takich ludzi jak ja, którzy wiele naczytali się o krzywdzie Indian i którzy nie mogą pogodzić się z misjonarską hipokryzją, będącą zasłoną dla niezaspokojonej chciwości i żądzy władzy białego człowieka. Reżyserka Ician Bollair oczarowuje widza nie tylko postacią Daniela, ale także Bernalem, którego uśmiech uwielbiam, no i odkrytym przeze mnie po raz pierwszy w tym filmie Luisem Tosarem, mającym już co prawda „parę” ról na swoim koncie, ale ja go dopiero tu zauważyłam i polubiłam i będę miała już teraz ciągle na oku. Nie wspominając o zapierających dech w piersiach plenerach, zdjęciach czy muzyce Alberto Ilglessiasa, współpracującego od lat z Almodovarem.
Podobała mi się w filmie także postać Kolumba i aktora, który go odtwarzał. Sebastian, jak już wspominałam, odstawił go przewrotnie na drugi plan, wysuwając na czoło skromnego mnicha, będącego jakby pierwszym w historii orędownikiem praw człowieka. Ciekawe było to, że w tym filmie w filmie, grał go aktor, stara wysłużona, z lekka zblazowana i zalkoholizowana gwiazda kina hiszpańskiego (mówimy o roli, a nie prawdziwym aktorze), który światopoglądowo, mentalnie stoi jakby pośrodku między Sebastianem a Costą. Jest już on w takim punkcie swej kariery, a może nawet życia, że mu na niczym nie zależy. Samotny, opuszczony przez bliskich (gwiazdorstwo trzeba jakoś okupić), widzi i wyśmiewa, krótkowzroczność oraz powierzchowność zafascynowania całej ekipy a także Sebastiana, Indianami, ich językiem, krzywdą, kruchość jego wyrzutów sumienia, czuje, że wszystko, cały reżysersko-aktorski zamysł filmu obliczony jest tak naprawdę tylko i wyłącznie na sukces ich autorów.
Tyle jesteśmy warci na ile nas sprawdzono, ile możemy dać ludziom. Tak też można by podsumować zmagania dwójki przyjaciół, reżysera i producenta na planie filmowym. Bo zawsze jest tak, że wielka historia zawsze dzieje się obok, czy na równi z tymi małymi, jednostkowymi. Wielka filmowa produkcja reżysera idealisty zderzyła się z historią małego człowieka, która okazała się zwycięska? Choć można się domyśleć, polecam, by przekonać się oglądając „Nawet deszcz”. Film ten jest nie tylko protestem i formą zadośćuczynienia win i krzywd, ale także niezłą, zgrabnie opowiedzianą historią o tym jak można samego siebie samym sobą zadziwić.
Podobała mi się w filmie także postać Kolumba i aktora, który go odtwarzał. Sebastian, jak już wspominałam, odstawił go przewrotnie na drugi plan, wysuwając na czoło skromnego mnicha, będącego jakby pierwszym w historii orędownikiem praw człowieka. Ciekawe było to, że w tym filmie w filmie, grał go aktor, stara wysłużona, z lekka zblazowana i zalkoholizowana gwiazda kina hiszpańskiego (mówimy o roli, a nie prawdziwym aktorze), który światopoglądowo, mentalnie stoi jakby pośrodku między Sebastianem a Costą. Jest już on w takim punkcie swej kariery, a może nawet życia, że mu na niczym nie zależy. Samotny, opuszczony przez bliskich (gwiazdorstwo trzeba jakoś okupić), widzi i wyśmiewa, krótkowzroczność oraz powierzchowność zafascynowania całej ekipy a także Sebastiana, Indianami, ich językiem, krzywdą, kruchość jego wyrzutów sumienia, czuje, że wszystko, cały reżysersko-aktorski zamysł filmu obliczony jest tak naprawdę tylko i wyłącznie na sukces ich autorów.
Tyle jesteśmy warci na ile nas sprawdzono, ile możemy dać ludziom. Tak też można by podsumować zmagania dwójki przyjaciół, reżysera i producenta na planie filmowym. Bo zawsze jest tak, że wielka historia zawsze dzieje się obok, czy na równi z tymi małymi, jednostkowymi. Wielka filmowa produkcja reżysera idealisty zderzyła się z historią małego człowieka, która okazała się zwycięska? Choć można się domyśleć, polecam, by przekonać się oglądając „Nawet deszcz”. Film ten jest nie tylko protestem i formą zadośćuczynienia win i krzywd, ale także niezłą, zgrabnie opowiedzianą historią o tym jak można samego siebie samym sobą zadziwić.
Nie znam, nie słyszałam. Hasło "Tylko w kinach studyjnych" tłumaczyłoby to, bo brzmi ambitnie i zachęcająco. A najbardziej - ostatnie zdanie. Taka przestroga dla tych, którym się wydaje, że wszystko już widzieli.
OdpowiedzUsuńnie wiem czy dziecko wychowane w teatrze można nazwać amatorem, jak zobaczyłam ten plakat,wiedziałam że skądś kojarzę tego młodego aktora , toż to Octavio z Amores Perros i Ojciec Amaro!
OdpowiedzUsuńco do filmu, coś o nim słyszałam nie dawno, leci teraz w kinach?
@Anna S. - Masz na myśli pana Aduviri, pisząc o dziecku wychowanym w teatrze? Bo nie do końca zrozumiałam... :)
OdpowiedzUsuńCo do Bernala - ja też uważam, że on mając 33 lata jest młody, ale on już może mieć inne zdania. Ale, tak, to tenże sam - Octavio, Ojciec Amaro, Anhel/JUan/ Zahara w jednym, czy młody Che i mnóstwo jeszcze innych wspaniałych ról, a! i Julio Zapata (I twoją matkę, też!), wszystkie wspaniałe, w dobrych a bardzo często świetnych filmach. Jeden z moich faworytów, jeśli chodzi o aktorów i pierwszy uśmiech świata (uwielbiam).
Film już w kinach przeleciał, niestety, z bardzo małą, a właściwie zerową publiką. Ludzie jednak wolą bardziej beztroskie filmy.
@Klapserka - Mnie skusiła na film głównie tematyka i Bernal w roli głównej, właśnie. Dopisek, że tylko w kinach studyjnych, może bardziej zniechęcać, niż zachęcać, bo jeśli przyjdziesz na seans sama, to odprawią cię z kwitkiem, bo im się nie opłaca wyświetlać filmu dla 1 osoby (miałam w ostatnim krótkim czasie dwa takie przypadki, także z tym filmem). Absolutnie taki dopisek nie łechce mego ego, w sensie że spełnię się ambicjonalnie :) oglądam filmy tylko takie, które mnie interesują, bez względu jaką etykietkę im się przypina. A ten, jak najbardziej spełnił moje wymagania. Myślę, że go zapamiętam na dłużej.
o, jak ładnie napisane. Obszernie. Nie to co u mnie. Po łepkach. :)
OdpowiedzUsuńA tak nawiasem mówiąc, to w tej odsłonie, Twój blog, mi osobiście się dużo bardziej podoba. Jest on bardziej przejrzysty, czytelny. Tak trzymać.
Oj, tam, oj tam, ajar, nie być taki skromny. :)
OdpowiedzUsuńDzięki za akceptację mojej nowej odsłony, a tak poza tym, to wywaliło mi parę komnetarzy na twoim blogu, a może mnie wyrzuciłeś z grona adoratorów? :(
BF: Żeby było jasne. Ja nigdy nie kasuję komentarzy. Tym bardziej Twoich. Jakiekolwiek by one nie były. Kasuję jedynie reklamy i niecenzuralne, wyjątkowo prostackie wypowiedzi.
OdpowiedzUsuńMusiały być jakieś problemy z serwerem, czy co tam jeszcze.
Żartowałam. :) Dodałam kolejny koment i co? Psinco, ni ma.
OdpowiedzUsuń@ babka naprawdę odprawili cię z kwitkiem? ja notorycznie przesiaduje sama na seansach i uważam że nie ma nic piekniejszego niż samotne przebywanie oko w oko z ekranem kinowym ;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę. Nie kłamię. Ja też uwielbiam sama chodzić do kina na wyludnione seanse, niestety, są one możliwe tylko w multipleksach, które wyświetlają filmy nawet dla 1 osoby (doświadczyłam tego), niestety, ich repertuar pozostawia wiele do życzenia.
OdpowiedzUsuńja mam dosłownie odwrotne doświadczenia, w multipleksie nie chcieli wyświetlić mi filmu twierdząc że musi pojawić się minimum 8 osób, natomiast w zwykłym kinie studyjnym nigdy nie robią mi takich problemów
OdpowiedzUsuńMoże Poznań jest jakiś inny?
OdpowiedzUsuńBabka filmowa. a próbowałaś może skorzystać z innej przeglądarki? Może wtedy będzie łatwiej.
OdpowiedzUsuń