sobota, 9 lipca 2005

Moje wielkie greckie wesele

Jak ja lubie takie komedie. Takie prosto z życia. Trochę złośliwe, krytyczne, śmiejące się z ludzi i ludzkich przyzwyczajeń, przywar, a jednocześnie bardzo ciepłe i przyjazne tym obśmiewanym. Wspólczesnym mistrzem takich komedii jest dla mnie Billy Crystal - reżyser, aktor, często scenarzysta w jednym.

"MWGW" napisała Nia Vardalos, amerykańska Greczynka. Najpierw była to sztuka, oparta w dużej części na perypetiach z jej własnego zycia. Zainteresował się nią (i sztuka i Vardalos) sam Tom Hanks i wyprodukował film. Wspaniały obraz z życia greckich rodzin w USA. Jest to na pewno jedna z narodowości w Stanach, która nie ma kompleksów wobec pozostałych. Wręcz przeciwnie, żyją bardzo dumnie i na każdym kroku podkreślają swoje pochodzenie, a nawet przypominają wszem i wobec, że to cała obecna cywilizowana ludzkość jest greckiej kultury i cywilizacji spadkobiercą.
Ale ta duma, olbrzymie, prawie monstrualne, przywiązanie do tradycji, i to obnoszenie się z nią na każdym kroku, to powód do największej satyry w tym filmie. Jak widzimy, może to być niezłe obciążenie dla młodych Greków, a szczególnie Greczynek, które tak jak pozostałe Amerykanki chciałyby studiować i wyrwać się wreszcie z tradycyjnego greckiego kieratu, który kręci się głównie w kuchni (Grecy kochają jeść).
Poza tym, co najgorsze, to niepisany przymus zawierania związków małżeńskich w obrębie swojej nacji. I to jest oczywiście główna oś filmu, jak sam tytuł wskazuje.

Bardzo sympatyczna, inteligentna komedia. Kolorowa, pełna greckiej muzyki, tańców, samych Greków (bo to oni grają przeważnie filmowych bohaterów), i skrzącego się humoru sytuacyjnego, dialogowego. Udowadniająca, że aby się pośmiać, nie trzeba żadnych ekskrementów, czy innych wydzielin, bezmyślnego walenia się po łbach, wulgaryzmów itd. Wystarczy spojrzeć na nas samych, dodać do tego trochę twórczej krytyki okraszonej uśmiechem, przemycić trochę życiowych mądrości np. "Niech przeszłość nie wpływa na twoje obecne życie, ale niech będzie w nim obecna" (czy coś w tym rodzaju, cytuje z pamieci), i gotowe.

Cudne były wywody ojca Touli, który całe życie (i przez cały film), przy każdej okazji zamęczał ludzi wywodami o pochodzeniu kazdego słowa z greki. Nawet słowo "kimono" jak udowodnił, nie pochodzi z japońskiego, a z greckiego "thimoni" (?) - "zima".
W ogóle cała rodzinka Portakolas była świetna. Aż chciałoby się mieć taka w sąsiedztwie. ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz