Jeśli ktoś narzeka na western wyreżyserowany przez Eda Harrisa, to ja staję w jego obronie. Ten film jest naprawdę dobry i na swój sposób nowatorski w swoim gatunku. Ma klimat, tylko trzeba sobie dać czas, żeby go odczuć. Świetnie zarysowana męska przyjaźń, taka prawdziwa, na dobre i złe, której nie zniszczą żadne intrygi. Z przyjemnością słuchało się dialogów miedzy Everettem a Virgilem, kiedy to ten pierwszy zawsze ochoczo służył odpowiednim słowem, którego zabrakło drugiemu. Bo obaj byli tak samo szybcy w używaniu colta, ale Everett był nieco bystrzejszy w myśleniu i mowie, co absolutnie nie psuło relacji między panami. Wspaniały duet stworzyli Viggo Mortensen i Ed Harris.
Renee Zellweger – jako Alice French, nie prezentowała
tradycyjnej westernowej piękności, do jakich nas przyzwyczajono od lat, kiedy
to słodka kobietka była kontrapunktem dla szorstkiego świata mężczyzn. Chyba
ją tu trochę ucharakteryzowano, wypchano policzki, robiła jakieś dziwne miny,
widocznie tak miało być - nie miała być pięknością, ale w zamian, czarowała
prawdziwą elegancją, a nawet, jak z uznaniem zwierzył się Virgil Everettowi,
kąpała się za każdym razem, nim weszła do łóżka.
A w międzyczasie, jakże szamotała się biedna Alice w realiach tworzonych przez mężczyzn, przepełnionych strzelaniną i ciągłym igraniem ze śmiercią, gdy tymczasem, ona tak bardzo pragnęła stabilizacji, prawdziwego domu, męża.
A w międzyczasie, jakże szamotała się biedna Alice w realiach tworzonych przez mężczyzn, przepełnionych strzelaniną i ciągłym igraniem ze śmiercią, gdy tymczasem, ona tak bardzo pragnęła stabilizacji, prawdziwego domu, męża.
Podobało mi się, że oprócz wątków typowo westernowych dużo
miejsca poświęcono w tym filmie elementowi kobiecemu - kobieta nie jest tu
tylko ozdobnikiem, może stąd ta uroda Renee), jest także tematem jakże głębokich
męskich rozważań
- co nie jest typowe dla tego gatunku
filmowego.
.
Przepiękna muzyka Jeffa Beala dopełnia obraz, wraz z typowymi westernowymi pejzażami - no jest naprawdę dobrze. Spisał się Harris, zrobił nie tylko western, zrobił western inteligentny i z inteligentnymi kowbojami - patrz Everett i wiele uczący się od niego, oraz od Alice - Virgil. No i zauważcie, jeśli jeszcze będziecie ten film oglądać, jacy oni są szykowni, jak się noszą, jakie mają garnitury, marynarki, krawaty, kapelusze, jaką dumną postawę prezentuje Everett w końcowej scenie.
Tak, to jest film ukazujący czasy, gdy kowboje, i ich kobiety, przepoczwarzają się w przyszłą Inteligenecję USA. Virgil nawet czyta jakąś mądrą książkę w biurze szeryfa, a Bragg- ten rzezimieszek, wie coś na jej temat, a nawet ośmiela się filozofować w kwestii treści i autora. Co więcej - kowboje zaczynają dbać o język i sposób wypowiadania, mają ambicję by używać w mowie codziennej do tej pory obcych im słów, dbają o wygląd, czystość... to z takich ludzi, wyrośnie przyszła amerykańska elita - bankierzy, prawnicy, dziennikarze, politycy....
Przepiękna muzyka Jeffa Beala dopełnia obraz, wraz z typowymi westernowymi pejzażami - no jest naprawdę dobrze. Spisał się Harris, zrobił nie tylko western, zrobił western inteligentny i z inteligentnymi kowbojami - patrz Everett i wiele uczący się od niego, oraz od Alice - Virgil. No i zauważcie, jeśli jeszcze będziecie ten film oglądać, jacy oni są szykowni, jak się noszą, jakie mają garnitury, marynarki, krawaty, kapelusze, jaką dumną postawę prezentuje Everett w końcowej scenie.
Tak, to jest film ukazujący czasy, gdy kowboje, i ich kobiety, przepoczwarzają się w przyszłą Inteligenecję USA. Virgil nawet czyta jakąś mądrą książkę w biurze szeryfa, a Bragg- ten rzezimieszek, wie coś na jej temat, a nawet ośmiela się filozofować w kwestii treści i autora. Co więcej - kowboje zaczynają dbać o język i sposób wypowiadania, mają ambicję by używać w mowie codziennej do tej pory obcych im słów, dbają o wygląd, czystość... to z takich ludzi, wyrośnie przyszła amerykańska elita - bankierzy, prawnicy, dziennikarze, politycy....
Ostatnio widziałem ten film w telewizji. To był mój drugi raz z tym filmem i niestety oglądało się nieco gorzej niż za pierwszym, dialogi oraz niektóre reakcje i gesty bohaterów (np. Renee Zellweger) wydały mi się jakieś takie dziwne, jakby nie pasujące do sytuacji. Film jest dobry, ale odczuwam pewien niedosyt, bo mogło być lepiej. Z westernów ostatniego dziesięciolecia znacznie bardziej podobał mi się "Seraphim Falls", wydał mi się bardziej pomysłowy, zrobiony z większą inwencją.
OdpowiedzUsuńPisząc, a właściwie przepisując te słowa, bo napisałam je już ponad dwa lata temu (a przypomniały mi się, bo mignął mi w programie tv tytuł "Appaloosa")też myślałam sobie, jakbym ten film przyjęła oglądając go po raz drugi, teraz. Mam nadzieję, że jednak bardziej przychylnie niż Ty. Bo naprawdę, byłam tym filmem zauroczona, i nie chciałabym tego wrażenia utracić.
OdpowiedzUsuńRenee Zellweger faktycznie, zawsze może wydawać się nieco dziwna, (pamiętam, jak nie spodobała mi się w "Cold Mountain"), ale przecież kobiety bywają różne, także dziwne, tym bardziej na tamte czasy, ktoś taki jak ona, mógł sprawiać takie wrażenie.
O! "Seraphim Falls"! czyli u nas "Krew za krew" - super film! Bardzo bym go chciała jeszcze raz zobaczyć. Świetna męska rozgrywka, ale chyba bez większej roli kobiet. U Harrisa podobał mi się właśnie ten spory akcent na pierwiastek kobiecy. :)
Tytuł obił mi się o uszy, ale go jakoś nie widziałam. Plus Ed Harris za kamerą to dla mnie nowość;).
OdpowiedzUsuńEd Harris wyreżyserował wcześniej film o Jacksonie Pollocku, którego też zagrał. ,, Appaloosa'' bardzo mi się podobała, dużo tu świeżych i na prawdę nie głupich patentów. Bohaterka jest cwaną manipulatorką, raz dwa rozpracowuje pseudo-twardziela Harrisa w mig odkrywając jego słabe strony. Ale z Mortensenem już tak łatwo nie idzie, to on ją raz dwa prześwietlił, a następnie bez trudu przewidział jej kolejne posunięcie ( nomen omen :D ), kiedy laska z właściwą sobie determinacją ,,zareagowała'' na zmianę przewodnika stada i zaczęła się mizdrzyc do Ironsa. Ta podjazdowa gra płci jest na prawdę fajna.
OdpowiedzUsuńW końcu wyszło na to, że Mortensen tylko dla tego jest numerem dwa, bo po prostu nie musi niczego nikomu udowadniac, w przeciwieństwie do jego kumpla. Gośc pokazał, ze ma w sobie spokój siedmiu samurajów :)
Osobiście nie widziałam. Nieszczególnie pałam uczuciem do Eda Harrisa, jednak w "Niepokonanych" mi sie podobał.
OdpowiedzUsuń