Widziałam znacznie gorsze polskie filmy, szkoda, że ten stara się być taki przeintelektualizowany! Ja rozumiem, że nazwisko “Grzegorzek”
zobowiązuje (do wizji, symboliki etc.), tak jak “Lynch” w USA, ale oglądając go, po raz kolejny przyszła mi na myśl maksyma Charlesa Bukowskiego, “gdy
słabnie duch rośnie forma”.
Film z serii jak opowiedzieć prostą,
nieciekawą, w sumie, fabularnie historię, z uniwersalnym, przetrzepanym do bólu
w sztuce wszelkiej maści, przesłaniem tyczącym samotności człowieka, w jak
najbardziej udziwniony sposób. Po co?
żeby wyszło mądrzej? Dla kogo? Dla krytyków, dla sztuki samej w sobie, dla
wąskiego grona znajomych reżysera?
Całość podzielono na kilka części – prawdę
mówiąc, nie wiem po co. Może zgodnie z
podziałem na akty sztuki teatralnej, na której oparty jest scenariusz. Każda część opatrzona jest rysunkiem wisiorka
w kształcie serduszka z napisem w języku niemieckim "Jestem twój". Jaki w tym może być sens?
W skrócie chodzi o to, że jest sobie
bardzo przeciętny, ponad 30- letni facet, Artur (Mariusz Ostrowski) mu na
imię. Mimo swego dojrzałego wieku, pewnie i z powodu ubóstwa jak i wygodnictwa,
mieszka z matką. Niedawno wyszedł z więzienia za pobicie. Udało mu się złapać pracę na vipowskim osiedlu
domków jednorodzinnych. W jednym z nich mieszka Marta (Małgorzata Buczkowska), pani stomatolog, zamężna
z biznesmenem Jackiem (Ireneusz Czop). To na jej punkcie Artur wpada w obsesję. Obserwuje ją,
zagaduje, w końcu napastuje w jej własnym domu. Z tym, że napastowanie nie jest
wielce na Marcie wymuszone. Marta przechodzi kryzys, sama nie wie czego chce,
czy męża kocha czy nie, raz go wyrzuca z domu, po czym błaga go na kolanach, by
nie odchodził. Wcześniej, mówi widzowi o zwierzu, demonie nawet, który w niej
drzemie. Zwierzę najwyraźniej obudziło się w niej, gdy Artur ją nawiedził, w roli, a jakże!, hydraulika! . I nie chodzi w tym
przypadku o zwierzęce gryzienie, czy drapanie w obronie własnej. Koniec końców, kran nie
został naprawiony, a Marta po iluś dniach, zorientowała się, że jest w
ciąży. Pani stomatolog nie była wielu
rzeczy pewna, swego szczęścia, swej miłości do męża, kto jest ojcem przyszłego
dziecka, ale wiedziała jedno - dziecka nie chce. I nie zdradziła nam powodów.
Natomiast Artur i jego matka upatrują w maleństwie ratunku przed pustym jałowym
życiem, jakie wiodą, i jakie ciągle jest przed nimi. Zaczynają walkę o dziecko.
Walkę, bo Marta ani myśli oddać je Arturowi. Woli je zostawić w szpitalu. Artur jest jej chodzącym wyrzutem sumienia,
dowodem słabości I upadku. Wszystko sobie można wybaczyć, ale chwilę zapomnienia
z dozorcą? Nigdy.
W filmie dość spory akcent położony
jest właśnie na nierówność społeczną (ach ten kapitalizm) I kompleksy jakie się
z nią wiążą. A przecież, i tu znowu odkryta prawda, szczęście człowieka nie
zależy przecież od wielkości izb i sprzętu jakim się je wypełnia. Marta w swoim
ekskluzywnym domiszczu jest równie nieszczęśliwa, jak Artur gnieżdżący się w
zapaćkanej klitce wraz ze swoją matką.
Marta jest kobietą, która na pozór ma
wszystko: urodę, figurę, zdrowie,
kochającego, przystojnego, dobrze zarabiającego męża, dobrze płatną
pracę, piękny dom, ba, nawet w perspektywie dziecko (kto wie, może nawet z
mężem), a jednak - to nie to! Coś, jak mówi, rozrywa ją od środka. Arturowi, wychowanemu w
biedzie, ale za to na grach komputerowych, brakuje tylko księżniczki, której jako rycerz
mógłby bronić I kochać. Może to i naiwne, ale jednocześnie jakie prawdziwe. A
że zabrał się do realizacji swoich marzeń nie od tej strony co trzeba (no cóż, gry przecież
nie uczą sztuki uwodzenia), to już inna sprawa.
Brak miłości, ale także seksu,
doskwiera, nie tylko Arturowi, Marcie, mężowi Marty, ale i Alicji, siostrze Marty.
Właśnie mąż ją porzucił i postanowiła zamieszkać z siostrą, a przy okazji pouwodzić
szwagra. Kompletna karuzela namiętności, przez małe “n”.
Pytanie, jaki wydaje mi się, usiłuje
zadać Grzegorzek : seks to za mało, dlaczego więc u ludzi, wraz z pragnieniem
miłości idzie w parze tak wielka głupota I bezradność? Artur deklarujący się
jako rycerz broniący czci swej damy, co nie przeszkadza wziąć mu ją prawie siłą.
Alicja – taka spragniona, że pije z każdego źródła, jakie napotka na swej
drodze – owszem ugasi pragnienie, ale na krótko, bo źródełka są bardzo płytkie.
Marta – kochana przez męża, pożądana przez mężczyzn, nie potrafi, nie może, docenić
tego co ma, niszczy wszystko wokół siebie. Jacek – zakochany mąż, może najmniej
nieszczęśliwy w tym towarzystwie – bo nie walczy, tylko godzi się z
rzeczywistością. Nawet wtedy, gdy w biurze za ścianą, niczym u jego żony w
środku organizmu, pojawi się złe, w postaci gniazda pszczół, jest opanowany i racjonalny.
No właśnie, i tak oto przeszłam zgrabnie do symbolu jakim operuje Grzegorzek,
przez całą długość filmu – uwijające się w swym gnieździe pszczoły. Niektórzy pracują jak mrówki albo jak te
pszczółki. Jak Marta i Jacek, mają w zamian piękne obejścia, wysokiej klasy
sprzęt AGD I RTV – ale czują pustkę. Nie mają marzeń, miotają się między
łazienką, salonem i kuchnią. A Artur, też pracuje, na miarę swoich sił i możliwości,
i marzy tak jak marzyli chłopcy od
dawnych lat, chce być rycerzem damy swego serca. A że dam jakoś tak też
brakuje, to i ją sobie musiał wymyślić. Tak bardzo chciał
być “czyjś”, mieć "kogoś" do kochania. Wiem, że nie każdy symbol trzeba rozebrać do naga, ale bzyczenie tych pszczół ciągle nie daje mi spokoju. Ciekawe, czy sam twórca wie, co miały one do powiedzenia, czy tylko tak sobie je wtrącił, bo się ładnie komponowały z obrazem?
Kobiety nie są w tym filmie
przedstawione w korzystnym świetle. Rozhisteryzowane, rozedrgane, szalone,
napalone, same nie wiedzą czego chcą, nie panują kompletnie nad swoim życiem. Tylko
matka Artura – ona wreszcie poczuła, że wie czego chce, postanowiła
wykorzystać szansę, jaką jej i synowi dał los.
Mężczyźni – Jacek I Artur są
raczej bezwolni, poddają się woli kobiet. Mają swoje zajęcia, biznes, pracę, gry
komputerowe, ogólnie nie mają czasu na życie, na stawianie sobie wyzwań, jest
im wygodniej pozbyć się steru. Może kobiety są takie niespokojne (w tym
filmie), bo czują się opuszczone przez swych mężczyzn, przez
swoich rycerzy?
Mariuszu Grzegorzku, nie dosyć, że
wymęczyłam się oglądając twój film, to jeszcze męczy mnie on kilka dni po seansie.
No to chyba, nie był on aż taki zły, jak się wydawał? Podziękuj aktorom Mariuszowi Ostrowskiemu i Dorocie
Kolak. Roma Gąsiorowska, też się przysłużyła, szkoda, że znowu w roli słodkiej
idiotki. Małgorzata Buczkowska - nie poraziła, ale nie miała wdzięcznego zadania, ciągle musiała krzyczeć i wić się, a to z Arturem, a to w wewnętrznych mękach, a to w bólach porodowych, nie miała lekko.
Jako że polskie filmy traktuję niemal jak swoje dzieci, kocham nawet jeśli coś przeskrobią, oceniam więc na:
6/10
Zgadzam się właściwie ze wszystkim, dodam tylko że reżyser Grzegorzek swego czasu był w filmie zakochany na zabój i głuchy na jakąkolwiek krytykę ;)
OdpowiedzUsuńWitam Cię. Prawdopodobnie głuchy był na wszelką krytykę także w trakcie realizacji filmu czasem :), bo to widać.
UsuńAniu, próbowałam na twoim blogu zamieścić kolejny komentarz, ale coś mi nie wychodzi.
OdpowiedzUsuńMoże tutaj trafisz jeszcze raz, oto on:
"Tak, to był czas promocji "Ogrodu Luizy". Masz rację, co by to były za "Prowincjonalia" gdyby wszystkie luksusy były dostępne. A tak wiadomo, że przyjdą tylko pasjonaci. :)
Ale mi narobiłaś samku tą zajawką "Kiedy ranne wstają zorze". Świetne! a to tylko fragment. Mam nadzieję, że uda mi się ten film gdzieś upolować. Może TVP Kultura puści? W niej spora nadzieja. "
Tytuł "Opoweiści z chłodni' też już zapisałam w pamięci. W razie czego - oglądam, bo pomysł świetny.
Usuń