To jeden z filmów, który mogłabym zaliczyć do
przysłowiowej dziesiątki filmów, które kocham i powracam do nich, gdy
tylko nadarzy się okazja. Nie muszę go oglądać w całości, mogę choćby
kawałek i jestem szczęśliwa.
Jednym z powodów, dla którego warto zobaczyć ten film, jest m.in.
aktorski duet A. Pacino - G.Hackman. Jakże wspaniale i przekonywująco,
wzruszająco a przy tym wszystkim zabawnie, i ani odrobinę nieckliwie,
ukazali oni przyjaźń mężczyzn, których drogi zetknęły się zupełnie
przypadkowo - podczas powrotu z długiej włóczęgi do miejsc, gdzie
chcieliby już osiąść na dłużej. Reprezentują oni dwie bardzo odmienne
postawy życiowe. Max (G. Hackman) wszelkie problemy rozwiązuje pięścią,
"Lione" (A. Pacino) zaś żartem, bo jak twierdzi - "ludzie, jeśli się
śmieję, to przechodzi im ochota na kłótnie".
Mężczyźni, podczas wspólnej podróży uczą się wiele od siebie nawzajem,
ich postawy przenikają się, każdy z nich przekonuje się, że nie ma jednej recepty na
życie.
Piękny film o bolesnym późnym dojrzewaniu i o jednej z najważniejszych cech człowieka - o odpowiedzialności, za czyny i słowa.
A końcowa scena z fontanną miażdży (emocjonalnie) i zachwyca
(wizualnie), choćby tylko dla niej warto na ten film popatrzeć -
pozostanie w pamięci na zawsze.
Długo tu nie zaglądałem. "Strach na wróble" to także "mój" film, niby nic niezwykłego. Historia pary włóczęgów. W wykonaniu Pacino i Hackman to mistrzostwo. Tak jak innym duecie Hofman-Voight w "Nocnym kowboju", to ta sama liga.
OdpowiedzUsuń