Kobieta i mężczyzna po przejściach spotykają się na dworcu
pewnego radzieckiego miasta. On jest
jednym z podróżnych, którzy wysiedli w przerwie przewidzanej w rozkładzie jazdy,
by zjeść obiad w dworcowej restauracji, ona, jako kelnerka ten obiad mu serwuje.
Niestety, danie nie przypada do gustu Płatonowi, zostawia prawie nienaruszony
talerz, postanawiając nie płacić za usługę. Z tym nie może pogodzić się Wiera -
za podany posiłek należy się zapłata. Dochodzi
do kłotni, ostrej wymiany zdań, żadne nie chce ustąpić, spór kończy się interwencją kolejowej
milicji. W takich okolicznościach rodzi
się miłość. Miłość mimo wszystko, mimo
wielu różnorakich odległości jaka dzieli
mężczyznę i kobietę. Pierwszy dystans to ten fizyczny, liczony w setkach
kilometrów. Drugi to różnice środowiskowo-statusowe: on sławny i uznany pianista, ona – prosta
kelnerka; on – żonaty, ona – samotnie
wychowująca syna, mająca stałego, acz przejezdnego adoratora (wspaniała, krótka,
ale jakże wyrazista rola Nikity Michałkowa) dostarczającego jej, nie w pełni legalnie, towar
na handel na miasteczkowym bazarze. Wiele
ich dzieli, to prawda, ale i łączy, głównie
samotność , powierzchowność związków w jakich od lat żyją, zżera ich głód prawdziwego uczucia,
zainteresowania, troski, jakiej chcieliby doświadczyć
ze strony drugiej osoby. Znajomość, nie rokująca początkowo dobrze,
zaczyna z upływem każdej godziny przeradzać się w głębsze więzi, bezinteresowne, spontaniczne,
inne, od tych, jakie było im przeżywać wcześniej. Ale czy na pewno… ?
Film posiada zupełnie przewrotne zakończenie. Jedni mogą je
postrzegać jako przemianę Wiery, która
wreszcie odnajdzie się u boku ukochanego i z walecznej, krzykliwej kobietki
przekształci w potulną, kochającą żonę, podążającą za swoim ukochanym krok w
krok, na dobre i na złe. Inni, jednak,
odbiorą sceny oddania się Wiery jako ironię i krytykę tradycyjnie pojmowanej
instytucji małżeństwa, gdzie mężczyzna jest od wydawania poleceń, a kobieta od
ich spełniania. Tak, bo rosyjska
kobieta, ma w sobie wielki potencjał poświęcenia, dla miłości, kochanego mężczyzny,
jest gotowa oddać wszystko -
zdrowie, dzieci, pracę, całą siebie i
iść za nim choćby na koniec świata, nawet jeśli tym końcem miałby być obóz dla
więźniów, położony, gdzieś hen, na Syberii . Ot, choćby przypomnieć sobie
„Zbrodnię i karę" F. Dostojewskiego i Sonię wlokącą się za Raskolnikoswem
zesłanym na Północ. Zresztą, o tym często wspomina się w różnych publikacjach
traktujących o współczesnej obyczajowości Rosjan i Rosjanek. Dlaczego w Rosji
tyle jest kobiet zarażonych HIV, ano, dlatego, że podobno rosyjska kobieta nie
odmówi mężczyźnie miłości bez zabezpieczenia, dla niej najważniejsze, jest by
uszczęśliwić swego faceta, może też chodzi o to by go w ogóle mieć, nawet za
cenę własnego zdrowia.
Wielu film Riazanowa postrzega jako komedię romantyczną,
melodramat. I tak miało być, tak samo
mieli go odbierać również radzieccy
cenzorzy. Druga warstwa filmu, to olbrzymia krytyka, pomieszana ze śmiechem
przez łzy, socjalistycznej gospodarki rynkowej, sprzyjającej m.in. rozkwitowi
nielegalnego handlu, tzw. spekulanctwa, będącego obiektem walki radzieckich służb wewnętrznych, a mimo wszystko
zawsze świetnie prosperującego, wskutek kwitnącej korupcji – wiadomo, „tylko
ryba nie bierze”. Spekulanctwo, czyli obrót towarami, których brak na rynku, wg
własnych zasad, sprzyjało nie tylko
szerzeniu się korupcji, ale także nieprzyjemnemu panoszenie się wszystkich handlowcow,
traktujących wielkopańsko przymilnych klientów, zdanych na ich łaskę lub
niełaskę.
Poza tym, mimo sympatycznego romantycznego tematu miłości, z ekranu
wyłania się bardzo niemiły obraz relacji międzyludzkich Kraju Rad. Zresztą ich
sceną zaczyna się cały film - agresja, opryskliwość, brak empatii, zrozumienia
i zainteresowania dla drugiego
człowieka, pośpiech, nieuprzejmość – tak odnoszą się ludzie, żyjący w ustroju,
który w założeniu miał być najbardziej przyjazny dla swych obywateli.
Podczas seansu nieodparcie przypominała mi się inna wersja,
zachodnia, miłości między podróżującymi
koleją żelazną, mianowicie „Miłość przed
wschodem słonca” i „Miłość przed zachodem słonca”. Jest sporo różnic między radzieckim „Dworcem
dla dwojga” a dwoma filmami Linklatera. Przed wszystkim – wiek bohaterów, czas
akcji – Płaton wraz z Wierą mają dla siebie około 48 godzin, a Celine i Jesse mają ich
tylko kilka, a wiąże się to głównie z zamysłem filmowców co do przekazu –
„Dworzec” mimo swej emocjonalnej kameralności, jest jednak filmem większej akcji,
większego zaangażowan w szerzej pojmowane problemy społeczne, niż „Przed zachodem i wschodem słonca” razem
wzięte, będące tylko i wyłącznie psychologiczną, intymną opowieścią o spotkaniu kobiety i
mężczyzny, o których niewiele wiemy, tak jak i oni o sobie nawzajem.
Ale oba filmy, mimo wielu różnic wspólnego bądź co bądź tematu tematu, obrazują ten sam urok
przelotnego spotkania, przypadkowej podróżnej znajomości, której
początek bywa wielką, fascynujacą zagadką i nadzieją na spełnienie, a koniec…
może jednak lepiej, żeby go nie
było… Tak jak to miało miejsce w „To się
wydarzyło w Madison County”, gdzie miłość zrodzona, również podczas podrózy
(fotograf NG i gospodyni domowa), pozostała dla kochanków wielkim skarbem i
podporą w ich życiu, mimo, a może właśnie dlatego, że kobieta nie złożyła na oltarzu miłości siebie
i swej rodziny.
Film ogląda się bardzo dobrze, może jest ociupinkę za dlugi,
można go było skrócić o 20-30 minut, na pewno nic by nie stracił, ani na akcji
ani w swej wymowie. Ale, cóż, socjalistyczne rządy nie żałowały pieniędzy na
kulturę pod warunkiem, że grzecznie się ona prowadziła i nie podskakiwała zbyt
wysoko do rządowych gardeł. Fabuła biegnie podwójnym torem czasoprzestrzeni –
retrospekcja i akcja bieżąca, czyli pobyt Płatonowa w obozie karnym przeplata
się z życiem na wolności. Tak, tak, jednego dnia wielki artysta, bywalec
wielkich sal koncertowych pokocha prostą kelnerkę prowincjonalnej restauracji
dworcowej, a innego, wskutek różnych
zbiegów okoliczności może znaleźć się wśród skazańców za kratkami.
Czyli,
jednak wielkie socjalistyczne przesłanie – nie wywyższajmy się jedni nad
drugimi, wszyscy jesteśmy równi, fortuna nie wybiera, a już na pewno
równi jesteśmy w
obliczu miłości. :)
Klasyka, do której dość często powracam. I lubię!
OdpowiedzUsuń