Wcale mi nie przeszkadzało, że dialogi prowadzone są językiem wprost z Szekspira, powiedziałabym nawet, że to była prawdziwa rozkosz słuchać tak konkretnych, skondensowanych zdań, z których każde to gotowa i pouczająca sekwencja, np. ta do gawiedzi z ust tytułowego bohatera: "Wojna was rozzuchwala, a pokój przeraża".
Zaakceptowałam także przeniesienie akcji do XX wieku i wojnę na Bałkanach, co jest przecież żywym dowodem na uniwersalność i wieczność dramatów Szekspira. Pochwalam także przesłanie jakie niesie ten film, o tym, że każda wojna jest wypadkową męskich, a może nawet człowieczych (bo tyczy to także matki Gnejusza Marcjusza Koriolana) ambicji, kompleksów, wybujałego ego, apetytu na władzę, czyli wszystkich najniższych popędów, i każda, nawet najbardziej wzniosła i szlachetna, ideologia jest im podporządkowana. I głupie te matki (Vanessa Redgrave jak zawsze świetna), które posyłają z dumą swych synów na wojny, lepiej im strzelić w kolano, jak np. matka w "Dokąd teraz"), bo niczym innym są oni dla polityków i dowódców jak tylko mięsem armatnim.
Uważam reżyserski debiut Ralpha Fiennesa za całkiem udany. Nie oszczędza siebie ani widza, zarówno w scenach na polu wojennym (bardzo realistyczne), jak i w zmaganiach z samym sobą oraz matką, mającą na niego i jego decyzje olbrzymi wpływ. Daje sporo do myślenia, nie tylko w sferze rozważań o naturze człowieka w zetknięciu ze społeczeństwem, o honorze, zdradzie, mestwie ducha i ciała w czasie wojny, ale i jego małości w czasie pokoju. Dobrze pokazana męska rywalizacja między Gnejuszem Marcjuszem (Ralph Fiennes) i Tullusem Aufidiusem (Gerard Butler), ale i respekt jaki do siebie żywią. Do czasu... bo zdrada ojczyzny, z pobudek czysto osobistych, emocjonalnych i skumanie się przeciw niej z jej wrogiem, świadczy o małości ducha jednak, nie może imponować, choćbyś był najmężniejszym z mężów. W życiu nie ma prostych rozwiązań, zawsze trzeba coś poświęcić w imię czegoś, wojownik, czy polityk, rzadko poświęci swój honor czy ambicję w imię pokoju i zaoszczędzenia krwi swych braci.
I jeszcze jeden plus ze spotkania z Koriolanem - nabrałam apetytu na sztukę tzw. wyższą i prawdopodobnie, i wreszcie, być może, odkurzę płytki z teatralnymi dramatami Szekspira, wyprodukowanymi przez TV BBC, które swojego czasu wydała w swej biblioteczce GW. Mam nadzieję, że nie tylko odkurze, ale i zobaczę, bagatela - 20 sztuk, z dodatkiem dramatów i komedii w wersji drukowanej, w przekładzie jakże kiedyś cenionego Macieja Słomczyńskiego (teraz modny jest S. Barańczak). Tak, tego samego Słomczyńskiego, na którego podobno, jak donosi IPN, donosił kiedyś mąż Wisławy Szymborskiej. Powstało wielkie w ojczyźnie naszej oburzenie, bo poetka postanowiła w testamencie przekazać część swego majątku na fundację jego imienia (Adam Włodek), mającą wspierać młodych artystów słowa. Są protesty, wycofują się sponsorzy i propagatorzy. Działalność Fundacji chwilowo zawieszono. Poeci będą po staremu klepać biedę. I dobrze, bo nie ma to jak pisanie przy pustym żołądku. Dramat prawie godny samego Szekspira.
Już od dawna chciałam obejrzeć, teraz mało reżyserów bierze się za taką wyższą sztukę i takie kameralne filmy naprawdę się docenia. Samego Szekspira bardzo sobie cenię, więc tym bardziej zabieram się za poszukiwanie "Koriolana" :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia w poszukiwaniach, Izabelo. Chyba nie będą one trudne, bo film wyszedł już na dvd. No i ciekawa jestem, czy będziesz zadowolona z seansu, tak jak ja. :)
UsuńByłem bardzo pozytywnie zaskoczony filmem Fiennesa. Podobał mi się nawet bardziej niż niedawny eksperyment z Szekspirem braci Tavianich. Szekspir jest ponadczasowy i uniwersalny - jak wszystko w literaturze, co trafia w sedno ludzkiej natury, bez większego owijania bawełnę, ale i nie w sposób trywialny czy prostacki.
OdpowiedzUsuńNadal chodzę często do kina (choć sezon filmowy jesienny się skończył), ale nie chcę mi się o tych wszystkich filmach pisać. Jeśli Cię to interesuje, to powiem Ci jakie filmy mi się podobały (może potraktujesz to jako rekomendację, choć za pokrycie się z Twoim gustem nie ręczę): "Życie Pi", "Silver Lining Playbook" (świetnie mi się ten film oglądało), "Amour", "Django" (o dziwo!), "Skyfall", "Argo"... średnio zachwycony byłem "Lincolnem", zupełnie mnie nie przekonał "Hobbit".
Jeszcze nie widziałam filmu braci Tavianich, wydaje się być ciekawym pomysłem na film oparty na inspiracji "Juliuszem Cezarem".
OdpowiedzUsuńJa do kina chodzę coraz rzadziej, czekam na nowości wydane na dvd, oglądam je trochę później, ale to nic nie szkodzi. "Życie Pi" jednak zobaczę w kinie, na "Hobbita" miałam się wybrać, tyle słów zachwytu czytałam na jego temat, ale jednak zrezygnowałam, nie moja bajka, bałam się, że mogę usnąć.
Dzięki za rekomendację! Świetne tytuły! Mam wrażeniem że nasze gusty filmowe i opinie raczej się częściej pokrywają niż nie, czasem się różnimy a drobiazgach, ale to jest nawet miłe. :)
O "Silver Lining Playbook" jeszcze nie słyszałam, sprawdziłam na filmwebie, ma być u nas premiera 8 lutego, na pewno się zainteresuję. "Amour" - Haneke - to mój faworyt wśród reżyserów, przedłużam sobie rozkosz z obcowania z nim czekając na dvd, nie lubię tego rodzaju filmów oglądać w kinie. "Skyfall", "Argo" też mam na uwadze. A "Lincoln" - jeżeli w ogóle, to tylko dla Daniela Day_Lewisa. A "Mistrza" widziałeś?
Dziś zobaczyłam "God Bless America" - mocne! Ameryko miej się na baczności, chciałoby się zawołać. To nie Alkaidy masz się obawiać, bój się sama siebie. :)
"Mistrza" niestety nie widziałem (a słyszałem o nim wiele dobrego). "Hobbit" to tylko wizualne bajanie i rozbuchanie - i nic poza tym (jak "bohaterem" mogła zostać tak płaska i cienka postać jak tytułowy Bilbo Baggins, to przechodzi moje pojęcie). Zawartość myślowa w tym filmie niebezpiecznie zbliża się moim zdaniem do zera). Ale - co kto lubi - jeśli komuś ten film się naprawdę podoba to... nie chcę mu psuć zabawy.
OdpowiedzUsuń"Lincolna" chyba też możesz sobie darować (nawet DDL jest tam wg mnie zbyt manieryczny, co mi czasami trochę przeszkadzało - a przecież też go bardzo lubię).
"Amour" to film z zupełnie innej parafii - z niszy, w której film przestaje być tylko "kinem" a staje się czymś więcej - doświadczeniem przeżywanym na wyższym poziomie, wyrastającym poza estetykę, anegdotę - to wszystko, co jest tylko filmową sztuką.
Zapomniałem Ci polecić jeszcze "Cloud Atlas" - mnie się bardzo podobał (choć to jednak "tylko" kino ;) ) Film został zjechany przez wiele krytycznych "autorytetów", ale ja uważam, że "Atlas chmur" na tę napaść i lekceważenie zupełnie jednak nie zasłużył. (Ten film jednak najlepiej ogląda się na dużym ekranie podobnie zresztą, jak "Życie Pi".)
A co do Ameryki... zdanie Twoje podzielam (kraj ten jest psuty przez pewną grupę ludzi niemiłosiernie).
Wow, Koriolan w reżyserii Fiennesa :). Brzmi świetnie, z ciekawości choćby obejrzę :). Sądzę, że Fiennes jest w stanie doskonale poradzić sobie z Szekspirem. Obym się nie zawiodła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :).
To, na co zwróciłaś uwagę w pierwszym akapicie było dla mnie z jednej strony powodem zachwytu, z drugiej natomiast źródłem udręki :) Oglądałam film w oryginale i niestety zostałam upokarzająco pokonana przez szekspirowską angielszczyznę. Nie zmienia to faktu, że "Korolian" (z tego, co zrozumiałam) zrobił na mnie ogromne wrażenie i postanowiłam ponownie go obejrzeć, tym razem w polskiej wersji językowej. Oczywiście nie spełniłam obietnicy danej sobie samej, ale i moim zdaniem film jest debiutem imponującym.
OdpowiedzUsuńPodziwiam za oglądanie w oryginale. Nawet mimo jakiejkolwiek klęski. Przecież, żeby zrozumieć Szekspira w języku polskim trzeba się nieźle wysilić. :) No to mamy już małe grono miłośników reżyserskiego debiutu Ralpha F. On mi od zawsze wyglądał na ambitnego. :)
UsuńNie wspomniałam za wiele w notce o ważnym dość wątku relacji Koriolana z matką, jak wielki, przeogromny miała ona wpływ na jego całe życie i ścieżki, którymi podążał. Czytałam, że akurat ten motyw mógł w dużym stopniu zadecydować o wyborze takiej a nie innej sztuki do sfilmowania, jego osobiste więzi z matką też były dosyć mocne, mógł też się czuć nimi trochę spętany.
Donna Mia Balboa - zerknęłam na twego bloga. Masz notkę o "Cezar musi umrzeć", przeczytam może trochę później, mam nadzieję, że uda mi się ten film zobaczyć. :) Dawno już nie pisałaś. :(
UsuńDla mnie ta konwencja była bardzo świeża - współczesne realia tak mocno kontrastowały z teatralnym, oryginalnym językiem, że wszystko to, paradoksalnie, tworzyło bardzo spójną całość. Fiennes irytuje mnie jako aktor, więc nie przypadł mi i tu do gusty, ale trzeba przyznać, że dał z siebie wszystko. Ja po film sięgnęłam dla Jessici Chastain - rólka mała, ale godna:) Natomiast najlepiej wspominam chyba Butlera - ach, ten żar w oczach!:)
OdpowiedzUsuńJuż nie pamiętam, czy wspomniałam we wpisie, że film oglądnęłam ze względu na sentyment do Fiennesa Ralpha, którego tlą się już we mnie jeszcze tylko iskierki, ale się tlą. No i z ciekawości adaptacji tekstu we wspólczesnej wojnie na Bałkanach. Jak by nie było, tak bardzo nam, mi, bliskiej, nie tylko ze względu na jej geograficzne rozmieszczenie. No i byłam ciekawa jego debiutu w reżyserii. Nie zawiodłam się na nikim, ani na autorze tekstu - wydźwięk sztuki jak zawsze, u Szekspira, aktualny o każdym czasie i w każdym miejscu. Podobało mi się to, że ukazał głupotę, i okrucieństwo matek wychowujących swe dzieci, w imię Pana, Ojczyzny i czego tam jeszcze, na mięso armatnie - wspaniała rola o Vanessy Redgrave, która upływu lat ciągle jest piekna i wspaniała jako aktorka i kobieta.
UsuńA Butler - owszem, owszem, pociągający tutaj (wulkan prawdziwy emocji), tak jak Fiennes zimny i odpychający. Z biegiem lat, coraz bardziej zaczynam rozumieć niechęć niektórych do Ralpha Fiennesa - aktor świetny, rewelacyjny czasem, ale jakiś taki ciągle zbolały, chłodny właśnie.
Jessica - póki co jeszcze nie czuję kultu. Ale, oczywiście aktorsko bardzo dobra, gdzie tylko ją zobaczę to się utwierdzam. :)
Film zobaczyłem ze względu na Butlera, którego jestem fanem. Przyznam że całkiem niezły pomysł i realizacja, świetna rola Fiennesa, który w moim odczuciu był jednak zbyt antypatyczny, przy (dla kontrastu) Butlerze.
OdpowiedzUsuń