poniedziałek, 7 maja 2007

Apocalypto - faktycznie

No cóż. Nawet wybrałam się do kina, mimo odgłosów docierających do mnie stąd i zowąd, że nie warto. Wynudziłam się strasznie, współczując tym fajnym Meksykanom, czy innym Latynosom, że zagrali swoich przodków w takim.... g... gadżecie kinowym, jakie ostatnio zaczął produkować Gibson.

Czasem tak mam, że podczas oglądania filmu przyczepi się do mnie jedno słowo i ciągle mi się ono kołacze po głowie. I tak było w tym przypadku, a było to słowo „PRYMITYW”. Niestety. Jak dla mnie Gibson to sprytny prymityw, nie mający ostatnio niczego sensownego do powiedzenia od siebie. No bo dwa lata temu wziął się za „Pasję” – temat pewniak. Nawet nad scenariuszem nie musiał się specjalnie napracować. Wiadomo, męka Chrystusa, na dodatek dosyć realistycznie i nadzwyczaj brutalnie opowiedziana, to łakomy kąsek dla wszystkich kinomanów, wierzących i niewierzących. Założenie to sprawdziło się w praktyce. Film obejrzało mnóstwo ludzi na świecie, nawet takich, którzy do kina nie chodzą, a może nawet byli po raz drugi w życiu.

„Apocalypto” – to podobny żelazny chwytliwy, ale i piękny, temat. Majowie, ich tajemnicza zagłada, konkwista, itd. itp. Temat bajka – samograjka. Na dodatek w zachwycających plenerach, dżungla, góry, wodospady, piramidy, malownicze postaci Indian itd. Gibson na tyle był pewny tematu, że nawet nie postarał się o sklecenie porządnego scenariusza. Jest on w "Apocalypto" zwyczajnie i śmiertelenie nudny. Po krótkim i ostrym wstępie, zaczynającym się sceną polowania uwieńczonym konsumpcją jąder tapira, rzezią w wiosce, mamy 50 minutową wędrówkę jeńców przez góry i doliny, urozmaiconą sadystycznym znęcaniem się nad nimi. Później następuje jakże smakowity przerywnik składania z nich ofiar bogu Słonca, a następnie około godzinna ucieczka Łapy Jaguara z miejsca kaźni. Acha, dla urozmaicenia oglądamy, jego atrakcyjną żonę w 9 miesiącu ciąży ukrytą w wieeeeelkiej dziurze w ziemi, której oczekiwanie na męża, kończy się oczywiście szczęśliwym porodem. Wzruszajaće jak diabli!

Po „Pasji” wiedziałam, że po Gibsonie nie można się spodziewać niczego wielkiego, jak tylko tępej jatki, ale nie wiedziałam, ze to będzie aż takie dno. To znaczy - film pooglądałam, poziewując i podtrzymują powieki zapałkami, no bo uwielbiam wszelką egzotykę. Latające głowy, toczące się po schodach niebotycznej piramidy korpusy, tętniące i parujące serca wyjęte dopiero co z klatek piersiowych ofiar złożonych na ołtarzu, nie robiły na mnie specjalnego wrażenia. Jeśli film nie ma podkładu uczuciowego w ciekawie zmontowanej psychologii postaci, takie rzeczy nie wywołują u mnie emocji, jedynie wzruszenie ramionami i pogardę dla prymitywizmu twórcy.

Żadnego istotnego historycznego przekazu w filmie nie zauważyłam. Zresztą na nic podobnego nie liczyłam, chciałam tylko ciekawego kina, takiego, który by mnie jeszcze raz poruszył w kwestii tajemniczych dziejów Majów.

Na plus mogę zaliczyć dobre aktorstwo i ogólnie całą sylwetkę głównego aktora, grającego postać Łapy Jaguara. Zresztą aktorstwo w całości było bardzo w porządku. Dobry dźwięk, dobry obraz. Realizacja od strony technicznej była świetna, i na pewno kosztowna, tu nie można narzekać. Zawiódł głownie sam Gibson.

Film można zobaczyć. Tylko nie trzeba się absolutnie nastawiać, że poszerzy nam co nieco horyzonty. Nie, nie oczekujmy takich rzeczy od Gibsona. To nawet nie jest przyzwoita rozrywka, to jest tylko dobrej jakości patrzydło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz