środa, 23 maja 2007

Kiedy Otar odszedł - film na Dzień Matki

Film o kobietach z mężczyzną w tytule. Film francusko-belgijski opowiadający o trzech, mieszkających w postkomunistycznym Tbilisi, Gruzinkach. O matce Otara, jego siostrze i siostrzenicy. Otar to lekarz, który dla chleba przekwalifikowal się na murarza i wyjechał do Paryża, do Francji, będącej od dawien dawna krajem rodzinnych fascynacji.

Film wspaniale pokazuje relacje panujące między kobietami. Dwie z nich są matkami, i wdowami jednocześnie. Dwie z nich są też córkami, półsierotami zarazem. Jedyny męzczyzna jaki pozostał w rodzinie, gdzie tradycyjnie jest on jej głową, tuła się po świecie. Kobiety są jak osierocone, tęsknią, każda na swój sposób, i czekają na wieści od niego. Kobietom tym, jak i wszystkim ludziom, w nowej Gruzji żyje sie ciężko. Brakuje pieniedzy na zaspokajanie podstawowych potrzeb. Żeby przeżyć trzeba codziennie sprzedać jakąś rzecz z dobytku domowego. Poza tym, ciągle coś się psuje, czegoś brakuje, a to wody, a to prądu, a najbardziej chyba brakuje Otara. O Otarze ciągle się mówi. Otara sie wspomina. Otara się bardzo kocha, z Otarem się kłóci, mimo że jest nieobecny, na Otara się czeka. Otar musi podtrzymywać swoje kobiety na duchu, wyrabiać mniemamnie, że komuś z rodziny życie się udało, że mają one swego szczęśliwego mężczyznę. Otar musi żyć!
Wzruszający film. Pięknie, i prawdziwie, ukazujący świat trzech kobiet w różnym wieku. Najstarsza z nich Eka, matka i babcia, wzbudzająca wiele ciepłych uczuć i żal, że tacy ludzie muszą kiedyś odejść. Dzielna i mądra kobieta, która wie czego chce i nigdy się nie poddaje.
Jej córka, Marina - w średnim wieku wdowa po żołnierzu poległym w Afganistanie. Ładna. Dosyć surowa, bo tak wychowała ją matka (Eka), która co cieplejsze odruchy serca zostawiała dla jej brata.
No i Ada, córka Mariny, a wnuczka Eki - najmłodsza z nich, bardzo wrażliwa dziewczyna, studentka, świetnie mówiąca po francusku, najmniej z nich rozgadana, skupiona w sobie, analizująca rzeczywistość, wyciągająca trafne wnioski, potrafi zaskakiwać swoich bliskich swoimi sądami. Tylko jej jedynej dane jest marzyć o przyszłości i mieć nadzieję na lepszy byt, ale czy jest to możliwe w ojczyźnie? Co prawda w telewizji Eduard Szewardnadze zapewnie o lepszym jutrze, ale chyba już nikt mu nie wierzy.

Mimo tych przygnębiającyh realiów, to w gruncie rzeczy bardzo optymistyczny i serdeczny film, z wielka czułością ukazujący niełatwą egzystencję trzech kobiet. Ich codzienność, ich walki, czy sprzeczki, spod których wyraźnie prześwituje wzajemna miłość, bo szorstkość to tylko taka zbroja mająca chronić przed rozczulaniem się, które odbiera siły. Ale kobiety nie szczędzą sobie pewnych zakamuflowanych gestów, przekazywanych niby mimochodem, które dają im poczucie wzajemnej miłości, bycia razem. Bez tych znaków nie dałoby się żyć. Np. piękne sceny masażu palców stóp - córka i wnuczka na przemian masują stopy babci Eki - ile oddania, troski i miłości w końcu, w tej zwyczajnej, ale jakże niezwyczajnej czynnosci. Tak przy okazji, dla mnie te momenty filmu były szczególnie przyjemne, bo przywiodły mi na myśl wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to też przynosiłam ulgę zmęczonym stopom w ten sam sposób mojej kochanej cioci.
A te pogaduszki o mężczyznach! Tylko kobiety, i tylko te, które się lubią, potrafią tak mówić o facetach. Naprawdę, panowie mozecie nam zazdrościć, i możecie być dumni, że tak z was potrafimy żartować. Nie! to nie są nawet żarty, choc to tak wygląda - to są słowne pieszczoty ;-))
Ale wracając do filmu. Ile w tym 100-minutowym obrazie jest treści, o więziach rodzinnych, o szacunku, solidarności, wzajemnym zrozumieniu i trosce, odwadze, poświęceniu, a przede wszystkim o miłości matczynej, zawsze i wszędzie, bezinteresownej, bezwarunkowej, oddanej, niepokonanej, czasem inspirującej i szalonej - jak to z miłością - okazuje się, że każdą, bywa.
Bardzo polecam ten film. Ludziom ciekawym różnych światów. Warto go zobaczyć, jest mądry, nie pozbawiony humoru, niełopatologiczny, pełen subtelności, czaru - bo to film o prawdziwych kobietach!
A przede wszystkim jest to film genialnie wyreżyserowany i zagrany! Wszystkie trzy panie: Nino Khomasuridze (Marina), Dinara Drukarova (Ada) a szczególnie Esther Gorintin - jako matka seniorka, która napracowała się tu najwięcej powinny dostać Oskara. Wiem, że Cezara dostała reżyserka Julie Bertucelli za debiut.
Ja w każdym razie wzruszyłam się do łez. A dokonały tego, również za sprawą świetnego scenariusza, te trzy niespecjalnie znane przecież w świecie aktorki, które uświadomiły po raz kolejny, jakie trudne, ale jeśli chcemy - to i piękne może być życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz