„Euforia” bez euforii. Banalna, może z pozoru a może jednak nie (tak
bardzo chciałabym się łudzić), opowieść o trójkącie wpisanym w okrąg
namiętności. Przynajmniej taką figurę wydaje się chce reżyser, A.
Wyrypajew, nakreślić w swym filmie. Żeby było bardziej filozoficznie
rzecz dzieje się na bezkresnym stepie, który niemal przez cały czasu
widz ogląda sobie z lotu ptaka. Step prezentuje się dość malowniczo,
aczkolwiek nieco monotonnie. Wiadomo – step. Poprzecinany on jest od
czasu do czasu równie malowniczymi, białymi nitkami ubitych dróg, które
wiodą nas do zagrody małżeństwa Wiery i Walerego – dwóch ramion
trójkąta. Dołącza do nich ni stąd ni zowąd ten trzeci – Pawka robotnik,
zakochany na zabój i od pierwszego wejrzenia gdzieś na weselu, w żonie
męża. Niestety, musimy uwierzyć mu na słowo (bo nikomu na ekranie nie
udaje się nas o tym przekonać). Wiera, o ładnej, choć z małorozgarniętym
wyrazem, twarzy, jednak mu bardziej ufa. Lecz jest nieco
zdezorientowana nową sytuacją w swoich mało skomplikowanych uczuciach.
Na rozpaczliwe i co rusz zadawane pytanie Pawki „co będzie z naszą
miłością” odpowiada krótko: „nie znaju”. Tak więc decyzja o wspólnym
losie potencjalnych kochanków leży w rękach mężczyzny, który zdradziecko
wykrada rywalowi jego własność.
Step jest pusty, życie ludzkie również, jedynym ozdobnikiem obu jest miłość albo jej namiastka w postaci namiętności, i tylko o nią warto walczyć. Nawet widelcem. I tyle. Tylko dlaczego aż przez prawie 80 minut? I dlaczego tak pretensjonalnie (ta muzyka!)?
A mogło być tak pieknie. Po tytule, promujących film fotosach, no i rosyjskiej duszy twórców można się było spodziewać, że ho, ho! A wyszło tak jak to na stepie, pejzaż którego reżyser niemiłosiernie nadużywa dla ilustracji swej nadętej acz błahej opowieści: gdy w niego wejdziesz - fascynuje, lecz czym dalej w trawę tym bardziej płasko,nudno i beznadziejnie.
Moje wrażenia po seansie: poczułam się nabita w butelkę, z której przed nabiciem nie udało mi się skosztować ani łyka.
Najlepsza w przypadku „Euforii” jest jej recenzja pióra Bartosza Żurawieckiego w przedostatnim „Filmie”. Może zacytuję jedno zdanie:
„Owszem, wzrok to przyciąga, ale inne zmysły, tudzież organy, pozostają bardziej sceptyczne”. I owszem.
I za co ta nagroda: "2006:Grand Prix Warszawski Festiwal Filmowy"? ja się pytam. Bez przesady, proszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz