Tym razem Woody Allen,
pobywszy przez trzy filmy ("Match Point", "Scoop" i "Sen Kasandry") w
zachmurzonej Anglii, za cel swojej europejskiej
peregrynacji wybrał rozświetloną, zmysłową i upojną Hiszpanię. I tak
trzymać! Nic tak dobrze nie robi starym kościom jak słoneczne kąpiele. A
jeszcze na
dodatek, w tak pięknym regionie jak Katalonia i w towarzystwie tak
uroczych i
pełnych seksapilu kobiet, jak Penelope Cruz (Maria Elena), Scarlett
Johansson
(Cristina) i Rebecca Hall (Vicky). Żeby paniom nie było smutno,
za zgodą reżysera, dołączył do nich równie jak one pociągający, w całej
swej krasie (a
rzadko miał ostatnio okazję, by ją widzom ukazać) – Javier Bardem. Jak
to w
Hiszpanii, wino leje się strumieniami, smętne dźwięki gitary zmiękczają
serca
pań, a hiszpański macho, na dodatek artysta malarz (ojej !), zręcznie
lawiruje między
nimi, kusząc je swymi wdziękami i perspektywą upojnych nocy. Czy może
być coś
bardziej ekscytującego na Ziemi? Czy jest coś co może zakłócić ową
sielankę? A
i owszem, jest. I jest to, o ironio losu, miłość, która pojawia się
niespodziewanie,
nieproszona, burzy zastany porządek, stare
uczucia, plany i przyzwyczajenia, nie
dając nadziei, że będzie wieczna i że zaprowadzi do portu zwanego "szczęściem".
Amerykanki, Vicky i
Cristina, są przyjaciółkami na śmierć i życie, mają wiele wspólnego. Różnią się jedynie kolorem włosów (jedna jest
szatynką, druga blondynką), a przede wszystkim podejściem do miłości. Vicky
jest osóbką bardzo pragmatyczną, uważa, że miłość powinna być stateczna, dawać oparcie na całe życie, czyli
prowadzić do małżeństwa, a także przekładać się na dobrą pensję ukochanego i
solidny, dobrze wyposażony dom – wspolne
gniazdko gruchającej pary. Vicky nie lubi i nie dąży do żadnych szaleństw,
stara się być wierna swemu narzeczonemu, ktorego zostawiła w ojczyźnie, sama wybierając
się z przyjaciółką do Kataloni, w celach badawczych nad kulturą jej mieszkańców.Cristina jest
przeciwieństwem Vicky. To eteryczna blondynka, niepoprawna romantyczka, uważająca, że
miłość powinna przynosić cierpienie. Jest otwarta na nowe znajomości, i miłosne eksperymenty. Niczego w życiu nie
kalkuluje, cieszy się tym co przynosi jej chwila bieżąca.Obie dziewczyny, ulegają pokusom pieknego Bardema. Inaczej być
nie mogło.
Oczywiście Allen nie
byłby sobą, gdyby wszystkiego nie wywrócił do góry nogami. Życie poukładanej
Vicky o mało co nie rozsypuje się jak domek z kart, a Cristina, musi na chwilę
wyjechać z gorącej Hiszpanii do zimnej Francji, by ochłonąć i pocierpieć w samotności
z miłości, o której po raz pierwszy
zamarzyła, by była ukojeniem a nie bólem. W sumie, dzięki otwartemu
i bardzo pojemnemu sercu Hiszpana dzieje tego miłosnego trójkąta nie
musiały by
przybierać tak niekorzystnego obrotu – i Vicky i Cristina mogłyby kochać
Juana Antonio – miłość przecież nie zna granic. Ale niestety,
pojawiła się ta trzecia – czyli jego była żona Maria Elena – również
malarka, utaleniotowana bardziej niż małżonek, ognista, rodrażniona, na
granicy
obłędu, oczywiście z miłości, która z uwagi na ich hiszpańskie
temperamenty nie
może się tak jak trzeba zrealizować. I w ten sposób, cała czwórka
oscyluje na
granicy namiętności, zafascynowania i samozniszczenia – jednym słówem
dzieje
się, oj dzieje! Allen nam się kompletnie nie starzeje. Jak to śpiewali
Starsi
Panowie (Przybora i Wasowski): „Już szron na głowie, już nie to zdrowie, a w sercu - ciągle maj!” :)
Miłość, jaką przeżyły
dwie Amerykanki Vicky i Cristina, mogła zmienić ich życie. Mogła rozbić ich
przyjaźń, co się na szczęście nie zdarzyło. Mogła rozbić także małżeństwo Vicky
(jej narzeczony, wiedziony chyba przeczuciem, co ona wyprawia w tej Barcelonie,
postanowił przyjechać i tam ją poslubić). Niestety,
albo na całe szczęście (jak wiemy punkt widzenia zależy od punktu siedzenia), tak
też się nie stało. Wszyscy Amerykanie, jak jeden mąż wracają po wakacjach na
swe stare śmieci. A nasze przyjaciółki są bogatsze o wspomnienia romantycznego pieknego
Juana Antonio i jego ognistej żony Marii Eleny i o wiedzę jaką zdobyły, że miłość jest panią, która nie lubi żadnych
kalkulacji, ograniczeń, dopadnie cię, omota, ubezwłasnowolni, choćbyś się
broniła przed nią rękami i nogami, zasłaniała się wrodzoną sobie uczciwością i
przyzwoitością, wszelkimi zobowiązaniami, miłością i godnością własną nawet,
gryzła, drapała, a nawet strzelała do niej z niebezpiecznej zabawki - małego
pistolecika – nie dasz jej rady. Więc po co się bronić? Może lepiej
zaryzykować, poddać się jej, niech się nasyci, może padnie pokonana
swoją własną bronią – nieokiełznaną namiętnością?
Film sprawia wrażenie
lekkiej komedi romantycznej, i taki jest. Ale, patrząc na losy Vicky i
Marii Eleny, jakoś tak dziwnie połączył mi się, tym smuteczkiem, który zawsze
unosi się nad filmami Allena, z losem April z „Revolutionary Road”. I powiem to teraz odważnie
i głośno, czy to nie jest tak, że kobieta, ma w życiu
do wyboru dwie możliwości: zabić siebie, albo swoje marzenia? :( /Wzruszyłam się. Proszę o chusteczkę. :) /
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz