Nie ma to jak film mistrza dokumentu, jednego z mistrzów dokładnie mówiąc, w tym przypadku Andrzeja Fidyka.
Ekipa filmowa TVP zostaje zaproszona na uroczystości obchodów trzeciej rocznicy śmierci Chomeiniego. Niestety, po przyjeździe okazuje się, że są pewne trudności z wejściem na imprezy czy różne okolicznościowe uroczystości i co za tym idzie z filmowaniem ich. Udaje się zrobić tylko kilka ujęć zza ogrodzenia głównej nawy największej świątyni w mieście, gdzie zgromadziło się tysiące wiernych, by oddać hołd i wyrazić swój głeboki żal, a raczej ekstatyczną rozpacz, z powodu śmierci przywódcy.
Ekipa filmowa TVP zostaje zaproszona na uroczystości obchodów trzeciej rocznicy śmierci Chomeiniego. Niestety, po przyjeździe okazuje się, że są pewne trudności z wejściem na imprezy czy różne okolicznościowe uroczystości i co za tym idzie z filmowaniem ich. Udaje się zrobić tylko kilka ujęć zza ogrodzenia głównej nawy największej świątyni w mieście, gdzie zgromadziło się tysiące wiernych, by oddać hołd i wyrazić swój głeboki żal, a raczej ekstatyczną rozpacz, z powodu śmierci przywódcy.
Tak więc, panowie filmowcy, prawdę mówiąc, nudzą się w hotelu i gorączkowo główkują jaki by tu, i jakim sposobem (są na każdym kroku kontrolowani), zrobić jakikolwiek materiał, aby wyjazd i taka wyjątkowa okazja jak pobyt w Iranie, nie okazała się być bezowocną. Obserwując z okien pokoju hotelowego na 8 piętrze ulicę Teheranu i pobliskie bloki wpadają na pomysł, by utrwalić na taśmie codzienną krzątaninę jakiejś przeciętnej irańskiej rodziny. Tym bardziej, że jej życie w dużej części koncentruje się na dachach budynków, jesli oczywiście mamy na myśli rodziny żyjące na ostatnich piętrach. W ten sposób bohaterem filmu Fidyka zostaje pięcioosobowa familia, mąż i żona oraz trójka ich małoletnich dzieci. Gdy, dla urozmaicenia filmu, kamerzysta próbuje bezskutecznie zresztą, nawiązać z głową rodziny kontakt na ulicy, tytułowy Staszek, dźwiękowiec, zapada w tym czasie w "sen". Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, bohaterem jego snu staje się Irańczyk, którego życie Polacy upatrzyli sobie za cel swego filmu. A że w śnie wszystko jest możliwe, Irańczyk zwierza mu sie, że tak naprawdę to nie jest Irańczykiem z krwi i kości. Jest Rosjaninem przybyłym tu przed laty na kontrakt, budować elektrownię. W ZSRR zostawił żonę, która zresztą namawiała go na ten wyjazd, i dwójkę dzieci. Jego losy w Iranie tak się jakoś pokrętnie potoczyły, że obecnie jest pełnoprawnym obywatelem tego kraju. Później Staszek przenosi się do ZSRR, odwiedza wraz z filmowcami żonę bohatera filmu, ktora pozostała samotna w Moskwie. Tym razem to z jej ust wysłuchuje historię swego rozstania z mężem i jego zakotwiczenia sie w Iranie. Przy okazji Rosjanka zabiera go na seans pewnego uzdrowiciela, który nawiedził Moskwę. I tu zbliżamy się do clou filmu, przynajmniej moim zdaniem. Jeśli kiedykolwiek przyszłoby nam na myśl podśmiechiwać się z ekstatycznych religijnych uniesień muzułmanów, przypomnijmy sobie sceny z seansów różnego rodzaju uzdrowicieli, szarlatanów, czy nawiedzonych kaznodziejów. My, biali, nie jesteśmy lepsi. jesteśmy takimi samymi ludźmi, tak samo podatnymi na manipulację, jak inni ludzie na świecie. Rozpacz, zagubienie, ból nie tylko fizyczny, ale ogólnie ból istnienia, w połączeniu ze ŚLEPĄ WIARĄ powoduje, że wszyscy jesteśmy w stanie wpaść pod wpływem różnych zewnętrznych czynników działających na naszą psychikę, w taką samą ekstazę czy trans.
Film kończy przebudzenie się Staszka i radość z powrotu do rzeczywistości, a co za tym idzie i do kraju, naszej ojczyzny, gdzie, jak "cieszy się" Staszek, politycy, nie tak jak gdzie indziej, myślą tylko o obywatelach i o państwie, kościół prowadzi swoje odrębne interesy, nie wtrąca się do polityki państwowej, a jeśli zdarzają sie jakieś niesnaski między politykami, wiadomo zgoda i jednopartyjność się skończyła, wtedy kościół delikatnie wkracza i godzi skłóconych. :) :) :)
Ostrze ironii jest cienkie, ale sięga bardzo celnie i głeboko.
Jeśli będziecie mieli okazję zobaczcie, co śniło się Staszkowi w Teherenie, w roku 1992. Warto, jego sen ogląda się wyśmienicie, mimo, że przyśnił mu się już 17 lat temu. Świetny pomysł na film z kraju, gdzie zaprasza się filmowców na herbatkę w hotelu.