czwartek, 3 marca 2011

Zero - reż. Paweł Borowski

Patrząc na ostatnie produkcje kinematografii polskiej, o debiucie fabularnym Pawła Borowskiego można rzec, że wbrew tytułowi, "Zero" to zupełnie przyzwoity film, a nawet bardzo przyzwoity, choć opowiada o nie do końca przyzwoitym życiu. Mnóstwo wątków, postaci,  z których jedne splatają się ze sobą, jedne się tylko mijają. Bardzo mi się to podobało - samo życie, które jest niczym innym jak właśnie taką plątaniną ścieżek, którymi podążają zajęci sobą ludzie. Wielkie miasto, jakieś, w którym samochody mają tablice rejestracyjne zaczynające się od trzech liter: DOE, tak jak w amerykańskiej nomenklaturze kryminalnej oznacza się niezidentyfikowanego denata. I o to chodzi, żeby sobie głowy nie zawracać lokalizacją miasta, bo po co? Każde duże miasto to jedno i to samo ( mozna w nim znaleźć przekrój moralno-etycznych problemów ludzi z wielu środowisk). W środku przeszklone wieżowce, w nich ekskluzywne apartamenty, korporacje, biura, mieszkania jakby wyjęte wprost z katalogów. A w nich "gnój" - seks pozamałżeński, seks płatny, seks przygodny, a nawet porno-seks. A poza śródmieściem, w małych ubogich mieszkankach, obskurnych hotelikach,  seksu zazwyczaj brak, tu nie ma nadwyżek energii, tu się myśli głównie o pieniądzach, ale nie na co je wydać, a jak je zarobić. A wszędzie za mało miłości. Albo inaczej, miłość gdzieś jest, głęboko ukryta, pod skorupą trosk, zmartwień, urojonych uczuć, własnych zahamowań itd. 

Na szczęście, jak to mówią Hindusi, najpiękniejsze kwiaty rosną na gnoju, i w tym filmie mamy tego dowód - fałszywi elektrycy okazują się prawymi obywatelami i, ryzykując życie, zgłaszają policji fakt ohydnego przestępstwa, a obrzydliwie bogaty i zajęty prezes w końcu odkrywa prawdziwą wartość życia, i nie jest to wartość pieniądza itd. Każdy człowiek otrzymuje tu szansę, by wyzerować swój licznik i spróbować zacząć żyć od nowa. Inna sprawa, czy każdy chce z tego skorzystać. I czy to się może w ogóle udać, takie życie od nowa. Wspaniałe, jakże optymistyczne przesłanie i jak niebanalnie przekazane. 

Podczas filmu miałam także skojarzenie ze znaną myślą, i jakże wszędzie eksploatowaną, ale niekoniecznie wdrażaną w życie, księdza Twardowskiego: "Spieszcie się kochać ludzi, tak szybko odchodzą" - film bardzo dobitnie, wieloma scenami ukazuje kruchość ludzkiego życia i rolę przypadku, czy zbiegu okoliczności, ktoś inny powie "ręki boskiej" w jego ocaleniu, bądź nie.  

Warto zauważyć, że reżyser, będący jednocześnie autorem scenariusza, każdego z bohaterów filmu pokazał w taki mistrzowski sposób, że na podstawie kilkuminutowego ich wystąpienia, widz otrzymuje jego portret. Orientuje się jakimi są ludźmi, domysla się ich statusu społecznego, poznaje ich psychikę i problemy moralne. Wielkie brawa także dla polskich aktorów, że potrafili w takich krótkich  scenkach zawrzeć tyle wiarygodnych danych o czlowieku. ktorego przyszło im odtwarzać. To dzięki aktorom przejmujemy się losem ich bohatera, a z każdego poszczegolnego wątku można by zrobić kolejny film, by zaspokoić ciekawość widza, co z nim dalej? Na przykład, co się stało z matką i ojcem młodego barmana ( Rafał Mohr) - jak dla mnie to jeden z najtragiczniejszych losów ukazanych w filmie. Zresztą, los (tragiczny) każdej postaci został tak dobitnie nakreślony, że nie sposób nie myśleć o niej jeszcze długo po filmie i zacząć snuć swoje domysły na temat jego kontynuacji. Mnóstwo pytań, najlepszy dowód, że film jest bardzo dobry. I z powodzeniem, można by nakręcić "Zero -dwa". 

Wielu malkontentów narzeka, że film przypomina kilka innych zachodnich produkcji, typu "Na skróty", czy "Amores Perros". Pewnie, że przypomina, kompozycją, ale co z tego, skoro, ogląda się go z wielkiem przejęciem i napięciem, no i refleksją.

Mam tylko jeden zarzut, od strony technicznej, mianowicie - dźwięk. Nie zawsze na tym samym poziomie głośności, czasem nie słychać dokładnie dialogów. A myślałam, że ta realizacyjna bolączka polskiego kina odeszła już w niesławetną przeszłość. I muzyka, Adama Burzyńskiego, choć świetna, to miejscami jednak zbyt nachalna, za głośna, za agresywna, zaczyna w drugiej połowie filmu męczyć, a nawet nudzić.
Poza tym bomba!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz