niedziela, 29 stycznia 2012

Lincz - reż. K. Łukaszewicz

Samosąd we Włodowie.Któż kilka lat temu nie żył tą sprawą? Relacje z miejsca zajścia, rozmowy z oskarżonymi o zabójstwo, a może o pobicie ze skutkiem śmiertelnym - w zależności co wykaże dochodzenie w sprawie, wywiady z mieszkańcami wioski. Na podstawie wielu newsów otrzymalismy, wtedy, obraz wsi nękanej przez jednego człowieka, notorycznego recydywistę, wygrażającego sąsiadom okaleczeniem, zabiciem (zawsze miał przys obie nóż, tasak) czy w najlepszym razie puszczeniem z dymem. Często, jak twierdzili gnębieni przez Józefa Ciechanowicza ( w filmie nazwanego Zarankiem), groźby wprowadzał w czyn. Sterroryzowana wieś żyła w nieustannym strachu. Nie pomagały skargi do policji, bo albo je bagatelizowano, albo nie było radiowozu na interwencję, a gdy już się takowy znalazł, to na miejscu zdarzenia znajdowano oczywiście tylko ofiarę, winny dyskretnie się ulatniał. A procedury w udowodnieniu znęcania nie są proste,  dba się bardziej o ty, by nie obrazić potencjalnego sprawcy niesłusznym podejrzeniem, niż o bezpieczeństwo czy zdrowie i życie jego ofiar.  

Trzeba przyznać, że cała ta sytuacja, lincz, a wcześniej trzymanie w nieustannym szachu i gnębienie zarówno psychiczne jak i fizyczne, co najmniej kilkunastu osób małej społeczności wiejskiej, to "wymarzona" historia-samograj na film  - dobry dramat sensacyjny, czy społeczno-obyczajowy (całkiem niedawno mieliśmy tego przykład - amerykański "Winter's Bone").  
Czy udało się taki stworzyć Krzysztofowi Łukaszewiczowi, który w niespełna rok po ostatecznyhm zamknięciu sprawy karnej (tu posłużę się cytatem z Wikipedii "1 września 2010 Sąd Najwyższy w Warszawie ostatecznie zakończył postępowanie sądowe przed polskim wymiarem sprawiedliwości w tej sprawie, oddalając kasacje obrońców skazanych, którzy wnosili o przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania przez sąd I instancji. W mocy pozostał tym samym wyrok Sądu Apelacyjnego w Białymstoku. Wcześniejszą decyzją Lecha Kaczyńskiego w ramach ułaskawienia wykonanie kar pozbawienia wolności warunkowo zawieszono skazanym za zabójstwo na okres 10 lat próby.") wypuścił na ekrany polskich kin film pod nieskomplikowanym, ale jakże wymownym tytułem "Lincz" (sygnowany jako dramat/thriller)?

Udało się, ale nie w pełni. Z tej  historii, ekscytującej samej w sobie, można było  wycisnąć coś więcej ponad to, co już wiedzieliśmy wcześniej. Nie jestem pewna, czy reżyser i scenarzysta zarazem, dobrze zrobił, że zrezygnował z linearnej fabuły na rzecz jej poszatkowania i wymieszania. Powstała swoista sałatka, można by rzec ze swojska "chłopska", trochę słabo doprawiona, bez dobrych proporcji ostrego i słodkiego, bo z wybijającym się zdecydowanie smakiem chili (Zaranek). Całość polano słodkawo-gorzkim sosem z muzyki pana Jarosława M. Papaja, która jako taka bardzo mi odpowiadała, tylko, że może niekoniecznie pasowała do tego filmu. Być może, za dużo w niej było melancholii... Ja rozumiem, że kompozytor, prawdopodobnie, kierowal się smutnym i niepotrzebnie aż tak tragicznym losem bohaterów filmu, ale coś mi tu nie zagrało w połączeniu z obrazem. Aczkolwiek, mówię, że ścieżka dźwiękowa jako odrębne działo - piękna.

I tak oto, finał zajścia mamy już na samym początku, co nie jest grzechem w przypadku historii z sądowych wokand. Ale później to sobie skaczemy, raz w śledztwo, a to znowu na salę sądową, a dla podniesienia adrenaliny, idziemy krwawym szlakiem Zaranka. Szkoda, szkoda, że twórca nie pokusił się o dramat sądowy, ale taki z prawdziwego zdarzenia, z akcją główną w sali rozpraw i retrospekcjami na użytek stron wnioskujących, a to o ułaskawienie, a to o oskarżenie. Albo - można było z tego zrobić dramat stricte sensacyjny, czy psychologiczny. Ale wtedy trzeba by zbudować/wymyśleć solidny scenariusz,  z jakimiś fikcyjnymi wątkami, a tego być może bał się, albo go nie było stać, albo nie potrafił autor filmu.  
Szczególnie trudna sytuacja byłaby w przypadku pokuszenia się o dramat psychologiczny. Wypadałoby wtedy pogłębić sylwetki głównych bohaterów, szczególnie Zaranka czy braci, którzy dopuścili sie samosądu. A przecież bohaterowie zdarzenia są młodzi, żyją w małym kręgu, są w nim znani, rodzina Zaranka, jeśli taką ma, też mogłaby sobie nie życzyć wtrącania się w ich prywante rodzinne sprawy, no chyba, że za ogromne pieniądze.

I tak powstał film ni pies ni wydra. Nielekki, niełatwy i nieprzyjemny, ale tym razem nie za sprawą autora - rezysera i scenarzysty w jednym, tylko za sprawą życia, które tę historię napisało. Niestety, pan Łukaszewicz nie postaral się, a może nie miał możliwości, tak jak wspominam wyżej, żeby dodać coś tej historii od siebie.
Owszem, film jest naszpikowany problemami: problem ściśle karny, jak ocenić to  całe zajście, lincz - jest specyficznym rodzajem winy,  ale mamy także  problem społeczny - wina za lincz, leży nie tylko po stronie gnębionych przez szaleńca mieszkańców wsi, ale także po stronie państwa - niewydolna policja, niewydolne sądy - brak kurateli, brak nakazu leczenia psychopatów, niewydolne służby społeczne - brak opieki nad rodzinami i otoczeniem psychopatów, brak opieki lekarskiej, a może bardziej nie brak lekarskiej opieki, a kompletna indolencja i lekceważący stosunek lekarzy do ludzi ze środowisk wiejskich. Jest tu taka jedna bardzo dobra scena, gdy Jagoda sąsiadka (czy moze córka, nie za bardzo to było jasne) Zaranka poszła na obdukcję - słowa jakie słyszy od lekarza ta pobita kobieta są karygodne, a jestem pewna na 100%, że nie sa wymyślone przez scenarzystę, niestety, lekarzy - chamów z miasta, co to zapomnieli, skąd pochodzi ich dziad, nam nie brak. 

Ale te wszystkie zagadnienia już znamy, a ten film jest ich wierną ilustracją. Dostrzegam w nim, co prawda, pewne próby, ledwie muśnięcia, w zarysowaniu charakterystyk ekranowych postaci. Zaranek nienawidzi ludzi,mieszka samotnie na skraju wsi, w podłej izbie, gdzie jedyną ozdobą ściany jest tablica z gazetowymi wycinkami na temat orzeczeń najwyższych trybunałów, któregoś dnia pisze podanie o rentę, dołącza do nich mnóstwo papierów - Widać, że nie w ciemię bity. Jeśli chodzi o braci Gradów i innych mężczyzn dokonujących samosądu, nie wiemy nic poza tym, że mają żony, dzieci, które muszą chronić przed atakami szalonego Zaranka. Na pierwszy rzut oka - mają sporo cierpliwości, ostateczną decyzję o rozprawieniu się z wiejskim nożownikiem podejmują po nieudanych próbach nawiązania współpracy z policją, po groźnym ataku i zranieniu jednego z braci, kiedy to jeden z policjantów na komendzie rzuca mu przez ramię zdziwione "to wy w  tyle chłopa nie potraficie sobie poradzić ze starym wariatem (Ciechanowski/ Zaranek miał 60 lat). No to sobie poradzili.

Dużo dobrej roboty wykonali dla filmu aktorzy, szczególnie Wiesław Komasa w roli diabolicznego Zaranka. Autentycznie, gdy pojawiał sie na ekranie życzyło mu sie z całego serca, by jak najszybciej z niego zniknął, i to na zawsze. Szczerze współczuło się jego ofiarom, szczególnie kobietom - bardzo dobra kreacja Izabeli Kuny jako Jagody, która bojowością mogłaby zaimponować niejednemu facetowi. Dobry był Krzysztof Franieczek jako prokurator - reprezentujacy bezduszną literę prawa - niewdzięczna rola, ale bardzo przekonująco zagrana. Muszę wspomnieć jeszcze o Zbigniewie Stryju grającym policjanta Jureckiego (ukaranego za brak radiowozu). Cały czas zastanawiałam się skąd jak go znam, teraz już wiem, i zapamiętam - z "Benka" (naprawdę świetny film) Roberta Glińskiego. Dobra uroda, wpadająca i w oko i w pamięć,  a i aktorstwo niezgorsze. Prawdę mówiąc, można by tu wymienić niemal całą obsadę filmu, bo każdy nawet najmniejszy epizod był zagrany bez zarzutu, nawet role dziecięce, co nie jest takim częstym zjawiskiem w polskim kinie. Nadmienię tylko, że Leszek Lichota, odtwarzający rolę jednego z braci Gradów został za nią w ub. roku nominowany do Nagrody im. Z. Cybulskiego, którą przyznaje się aktorom młodym, wyróżniajacym sie wybitną indywidulanością (pierwszym jej laureatem byl  w roku 1969 D. Olbrychski). Kapitułę Nagrody poowłuje Fundacja KINO (wydawca miesięcznika KINO). Nagrody co prawda nie otrzymał, poszła w ręce Magdaleny Popławskiej (tej, co to dłubała w nosie na okładce "Wysokich Obcasów w wydaniu specjalnym) za rolę w "Prostej historii o miłości" debiucie reżyserskim aktora A. Jakubika). Ale dzięki "Linczowi, myślę, że pan Leszek Lichota zaistnieje na dłużej w pamięci widzów. Poza tym, ma bardzo ciekawy głos.   
A! jeszcze jeden aktorski rodzynek, prawdziwy najpyszniejszy, choć nieduży, ale taki, z którego się cieszysz, jak się uda znaleźć. Robert Jurczyga, aktor- amator, były więzień, bohater dokumentu J.Bławuta "Born dead", gdy pracował  podczas odsiadki z dziećmi głęboko upośledzonymi w domu opieki społecznej. Po odbyciu kary zagrał epizody już w dwóch filmach "Jeszcze nie wieczór", "Chrzest", a teraz w  "Linczu". Super! Kibicuję temu gościowi, zrobił na mnie tak ogromne wrażenie, jako człowiek, właściwie bez żadnej przeszłości i przyszłości, który potrafił jednak obrócić swoje życie o 180 stopni, uratował się, nie zmarnował szansy. Występuje tu chwilę, w scenie w areszcie, czyli mozna by powiedzieć na starych śmieciach. Kilka godzin po filmie trafiłam, jaki zbieg okoliczności, na wywiad z nim w "Godzinie prawdy", prowadzony przez M.Olszańskiego w radiowej Trójce. Na pytanie jak się czuł grając jakby samego siebie sprzed kilku lat, odpowiedział, że nie było to przyjemne, jakoś dał radę, po prostu powiedział sobie przed klapsem, że zaraz stąd wyjdzie i poszło.  Przepraszam za mała dygresję, ale nie mogłam sobie odmówić, fascynujący człowiek, przy okazji polecam "Born dead" J. Bławuta, jak zresztą wszystkie jego pozostałe dokumenty.

A wracając do "Linczu". To nie jest zły film, jest nawet dość dobry, gdy się przymknie oko na swoje oczekiwania, jest i potrzebny, ale mógłby być odrobinę ciekawszy.  Jeśli ktoś jeszcze nie widział, a nie wie, albo zapomniał jak to we Włodowie kiedyś z linczem było, może spokojnie zobaczyć.  Może nawet chwilę zadumać się nad tym, co by zrobił w podobnej sytuacji, na miejscu tych ludzi, pozostawionych samym sobie, bez żadnej pomocy,  w obliczu zagrożenia o każdej godzinie dnia i nocy ze strony nieleczonego socjopaty. A także o tym, jak niebezpieczny i okrutny jest człowiek doprowadzony do ostateczności, czego nie przewidział Zaranek, a za co musieli nie ze swojej winy, ale jednak winni samosądu, odpowiedzieć przed sądem. Linczując odzyskali dla swoich rodzin spokój i wolność, za którą o mały włos nie zapłacili latami utraconej wolności własnej. Czy mieli jakiś inny wybór?, że powtórzę pytanie, jakie zadaje obrończyni włodowian prokuratorowi w kuluarach sądu. Przecież ten człowiek 34 lata na 60 przeżytych przesiedział w więzieniu. Nawet, gdyby  go tylko obezwładniono, doprowadzono na policję,  udowodniono, że jest groźny dla otoczenia, posadzono do więzienia i tak za rok, dwa, by wrócił i mścił się na kim popadnie bez opamiętania. Oglądając ten film mialo się wrażenie, że niestety, z jakichś różnych powodów, są wśród ludzi jednostki stracone, do cna zatrute nienawiścią, goryczą, złością, pretensjami do całego świata... Tym większą i jeszcze bardziej optymistyczną wymowę stanowi udział w filmie kogoś takiego, jak wspomniany wyżej, Robert Jurczyga.

5 komentarzy:

  1. Nie widziałam, ale słyszałam, że jest brutalny.
    Zapraszam do siebie - post filmowy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Osobiście uważam że swoista sałatka zrobiona z fabuły była dobrym posunięciem. W innym wypadku zawiało by nudą. Wplatania wątków pobocznych mam czasem serdecznie dość, działają jak zwykły wypełniacz, a film na faktach... cóż, trzymajmy się faktów. Cenię właśnie ten obraz za to że nie był swoistym misz-maszem i materiałem na nagranie kolejnej fikcji z elementami prawdy.

    Pozdrawiam:
    Mikser ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na pewno film nie był nudny, tak jak piszesz, zgadzam się z Tobą, bo i historia jest niesamowita, ale nie dał mi więcej ponad to, o czym już wiedziałam. I nie chodzi mi tu o jakieś informacje, czy kolejne sensacje - moje odczucia co do filmu, postaci były tak oczywiste, że aż nudne. "Lincz" (jak to lincz) nie powala na kolana, jest dobrze i skutecznie wykonany, ale bez polotu.
    Ja również pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo podoba mi się Twoja recenzja (jest chyba najbardziej wnikliwa i pełna z wszystkich, jakie czytałem o "Linczu").
    Zgadzam się w zupełności z Twoja opinią (co nie jest w moim przypadku doświadczeniem zbyt częstym, kiedy porównuję moje zdanie z innymi ;) )

    Wydaje mi się jednak, że reżysera nieco ten temat przerósł (choć, na swoje możliwości, wywiązał się ze swego zadania dobrze).

    Pozdrawiam

    PS.Swego czasu też napisałem o tym filmie notkę:

    http://wizjalokalna.wordpress.com/2011/12/09/czarny-czwartek-janek-wisniewski-padl-lincz-bad-girls-cela-77/

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję. :) Cieszę się, że do sporu nie doszło i oszczędzimy trochę energii, która przyda się nam na dogrzanie, bo zima ci u nas sroga. :)

    Ja również mam wrażenie, że reżyser nie udźwignął tematu, który wydał mu się lekki, to znaczy podany na tacy, nic tylko brać i konsumować. Film wyszedł niezły, też tak uważam, ale nie jest to wielką zasługą pana Łukaszewicza, ale samego tematu oraz aktorów. Wiesław Komasa stworzył postać, która prawdopodobnie przerosła wyobrażenia samego reżysera (fajnie spostrzegłeś u siebie, że na miarę postaci z Dostojewskiego - coś tu jest na rzeczy)i aż żal, że nie poświęcono jej więcej uwagi (reszta u Ciebie). Film się rozmył. A podejrzewam, że twórca, jak i sponsorzy (mnóstwo jakichś instytucji państwowych, o dziwo głównie z POmorza) liczył na większy odzew, może nawet na powrót jakiejś większej dyskusji narodowej na temat zajścia, jego oceny, wyroku itp. :)
    Dobrze napisał jeden z recenzentów na filmwebie, za co zresztą został zbluzgany przez użytkowników, że "Lincz" jest brakujacym ogniwem między cytuję: "telewizyjnym formatem w rodzaju "W11" (jeśli wiesz co to jest?) a kinem". I tu bym się z nim zgodziła, ja też cały czas miałam wrażenie, że bardziej oglądam fabularyzowany reportaż niż fabułę filmową. No niestety, sam temat samograj to za mało, żeby w pełni i głośno zagrało. :)

    OdpowiedzUsuń