Czy warto oglądać jeszcze starego dobrego Bunuela? Tego, którego w PRLu smakowano niczym najlepsze świąteczne kąski, rzucone łaskawie na pożarcie spragnionych filmowych delicji, jakimi delektował się świat za żelazną kurtyną? „Dyskretny urok burżuazji”, „Mroczny przedmiot pożądania” –jakież to było pyszne w kinie, oglądane ze świadomością, że dotyka się wyżyn sztuki filmowej dostępnej tylko wybrańcom, żyjącym też w Polsce, gdzie okno na świat kultury bywało czasem lekko niedomknięte i dało się przez nie co nieco zobaczyć. Otóż powiem, że warto, tym bardziej warto oglądać te filmy, które nie były wcześniej dostępne szerszej publiczności, takie jak choćby „Viridiana”, czy wcześniejszy „Nazarin”. A dlaczego warto? Bo są ciągle aktualne i, co ważne, niezwykle pieknie i interesująco nakręcone. Nie będę się rozpisywała o wartościach twórczości Bunuela, zrobili to już wcześniej, i bardzo profesjonalnie, odpowiedni fachowcy. Pokuszę się natomiast o kilka refleksji (równie nie odkrywczych jak sam film), jakie przyszły mi na myśl, podczas seansu, z którymi mam niemożebną potrzebę się podzielić. :)
Viridiana to młoda dziewczyna, która przepełniona ideałami cnót wszelakich - życia w czystości ciała oraz ducha ducha i naprawę świata poprzez modlitwę, pokutę i świecenie dobrym przykładem - postanowiła swą młodość i całą resztą życia, poświęcić Chrystusowi. Wstąpiła do zakonu. Przed ślubami matka przełożona pozwoliła jej odwiedzić najbliższą rodzinę, czyli wuja, który łożył na jej nauki i zapragnął jeszcze ostatni raz, nim odda się ona Bogu i jego Synowi, zobaczyć swą podopieczną. Viridiana przybywa do okazałej posiadłości wuja, nie przypuszczając jak bardzo wraz z tą wizytą zmieni się jej widzenie świata i ludzi. Do tej pory znała tylko ten za murem klasztoru - idylliczny, oprawiony w ramy religijnych norm, zakazów i nakazów, których wypełnianie miało gwarantować nagrodę po śmierci . Po wyjściu na drugą stronę muru, dziewczyna odkryła, że świat nie jest już tak jednoznaczny, starcie z ułomną naturą ludzką, zaczyna podważać wiarę Viridiany w dobro. Wuj okazał się być nie tak kryształowy, zwabił ją do siebie, gdyż tak bardzo przypominała mu z urody zmarłą żonę, że postanowił najpierw ją uwieść a później się z nią ożenić. Dziewczyna nie wyraziła zgody, za nic na świecie nie chciała z nim zamieszkać. Wuj uknuł więc jeszcze chytrzejszy plan, by zmieniła zdanie. Z przebiegłym uśmiechem na ustach spisał swój testament i zawisł na drzewie. Viridiana niezwłocznie postanowiła odpokutować za grzech niepopełniony, wróciła do posiadłości krewnego (co wuj bzbłędnie przewidział!, chytrus jeden!), zamieniając jej parter na przytułek dla ubogich, a ściślej mówiąc - meneli i żuli z całej okolicy.
I teraz dopiero Viridiana poznaje prawdziwe życie. Zobaczyła, że świat z drugiej strony muru zakonnego nie jest tak jednorodny i przewidywalny jak ten, który do tej pory znała. Dzieli się on na bogatych (wuj Jaime) i zamożnych (jego syn Jorge); ubogich (służba pracująca u wuja) i biedaków, którym jest wszystko jedno co z nimi będzie oraz na ludzi kochających zwierzęta i ludzi dręczących je z głupoty (zwierzęta to swoisty konik Bunuela był - musiał o tym wspomnieć). I Bunuel wcale nie chce powiedzieć, że bogaci są zepsuci, źli i winni wszystkich nieszczęść na tym świecie, o nie! Wręcz przeciwnie, menele i żule są jacy są, bo sobie sami na to zapracowali. To ludzie, którzy nie potrafią z niczego zrezygnować, nie mają hamulców moralnych, wszystko przetracą i sprzeniewierzą, są rozpustni, leniwi a dla chwili uciechy gotowi na wszystko, nawet na gwałt swej opiekunki. Wuj otoczony drogimi i wykwintnymi rzeczami, żyje skromnie. Owszem ma swoje pokusy i żądze, ale potrafi je w porę okiełznać. Nie ma niczego bez wyrzeczeń, tym bardziej niewinności czy dobrych uczynków.
Tak jak nie ma ludzi dobrych, nieskazitelnych. A jeśli tacy są, jak Viridiana, to wnet życie i ludzie postarają się, by tę niewinność i czystość i jasne patrzenie na świat jak najszybciej utracili i dołączyli do prawdziwej gry (w filmie są to karty) jaką jest życie.
Istotnym symbolem utraconej niewinności jest w filmie dziewczęca skakanka. Najpierw widzimy ją w kapitalnym ujęciu na początku filmu. Gdy Viridiana zbliża się do domostwa wuja Jaime, mamy najazd kamerą na nogi dziewczynki skaczącej pod drzewem różne figury przez gruby sznurek z dwoma drewnianymi uchwytami. Po chwili pojawiają się nogi kroczącego mężczyzny. To wuj, podchodzi do dziewczynki, zaprasza ją do domu, a skakankę zawiesza na gałązce drzewa. Po niedługim czasie skakanka spełni rolę atrybutu, którym posłuży się tenże sam wuj. Później, zajmie ona miejsce w szlufkach spodni jednego z najpodlejszych żuli, jakiego przygarnęła Viridiana, po to by opleść szyję tę najniewinniejszej i zarazem najbardziej naiwnej istoty w filmie. W końcu z powrotem trafia do rąk córki służącej, która jakby nigdy nic, znowu przez nią skacze. Niby nieświadoma wcześniejszych ról swej zabawki. Niby, bo przecież ta mała to najbystrzejszy cichy obserwator wszystkich wydarzeń w domu wuja Jaime, pracodawcy jej matki. To ona pierwsza przybiegnie do Jaime, obwieszczając mu podekscytowana, że Viridiana leży plackiem na gołej podłodze, przed krzyżem z koroną cierniową. Później ta sama mała będzie świadkiem, podglądając przez okno, próby podstępnego uwiedzenia Viridiany przez wuja. W końcu, to ona spali, wspomnianą wyżej koronę cierniową w ogniu roznieconym na dziedzińcu, podobnie jak zostały spalone wszystkie ideały z jakimi Viridiana wyszła z klasztoru. Jezu, czy warto ci było umierać na krzyżu za nasze grzechy? Dlaczego Twój ojciec, Bóg, skazał cię na darmo na takie straszliwe cierpienia? W imię czego? Czyżby, on Bóg, nie znał natury ludzkiej, tak niepoprawnie ułomnej?
Niezły pesymizm przebija z tej „Viridiany”, nieprawdaż? I nie daje nam Bunuel żadnej nadziei, że będzie lepiej. Czy warto być dobrym? Chyba każdemu takie pytanie przemknie przez głowę po seansie. I raczej nie dostajemy konkretnej odpowiedzi. Ciekawym przyczynkiem do tego zagadnienia może być postać Jorge, odrzuconego ale nie zapomnianego syna wujka Jaime. Jorge odziedziczył wraz z Viridianą część majątku po wujku. To jest mężczyzna stąpający twardo po ziemi. Nie jest zły, ale nie jest też naiwnie dobry. Nie wtrąca się do charytatywnej działalności Viridiany, ale nie do końca ufa tym skrajnym biedakom. O jego dobrym sercu świadczy to, jak zaregował na widok uwiązanych psów idących w zaprzęgu. Wykupuje je od właściciela i puszcza wolno. Podobnie zresztą, później wykupi Viridianę od żuli. Jorge zdaje sobie sprawę, że świat nie jest bezinteresowny, a największą jednostką płatniczą nie jest dobro, lecz twardy pieniądz. Czy warto więc być bezinteresownie dobrym? Owszem, ale na własne ryzyko, nie mamy gwarancji, że dobro zostanie odpłacone dobrem. Pamiętacie przypadek malarza Beksińskiego? Albo matki sędziego piłki nożnej Listkiewicza? To dobroczyńcy, którzy nie mieli szczęścia do swych podopiecznych. W ramach „wdzięczności” zostali przez nich zabici.
Film polecam. Niby nic nowego, prawdy stare jak świat, ale za to jak przedstawione. Już pierwsze ujęcie, to ze skakanką, niepokojące, przepowiadające coś niemiłego, aż ciarki przechodziły po plecach. No i jak ukazano te dwa światy, dobra i zła. Ona niczym anioł, oni prawie jak diabły. Nie sposób przejść bez zachwytu nad sceną kolacji, będącą kulminacją filmu. Wyprawili ją sobie bezdomni na salonach „państwa” podczas ich nieobecności. Widz od razu ma skojarzenia z Ostatnią Wieczerzą Leonardo Da Vinci. I słusznie, bo to była ich ostatnia kolacja w tym domu. Tak jak kiedyś apostołowie, tak i oni, dzięki swej nieroztropności, utracili szansę na życie z prawdziwie dobrym człowiekiem. Jezus umarł, Viridiana - zakonnica także. A życie, jakby nic, kręci się dalej.
Viridiana to młoda dziewczyna, która przepełniona ideałami cnót wszelakich - życia w czystości ciała oraz ducha ducha i naprawę świata poprzez modlitwę, pokutę i świecenie dobrym przykładem - postanowiła swą młodość i całą resztą życia, poświęcić Chrystusowi. Wstąpiła do zakonu. Przed ślubami matka przełożona pozwoliła jej odwiedzić najbliższą rodzinę, czyli wuja, który łożył na jej nauki i zapragnął jeszcze ostatni raz, nim odda się ona Bogu i jego Synowi, zobaczyć swą podopieczną. Viridiana przybywa do okazałej posiadłości wuja, nie przypuszczając jak bardzo wraz z tą wizytą zmieni się jej widzenie świata i ludzi. Do tej pory znała tylko ten za murem klasztoru - idylliczny, oprawiony w ramy religijnych norm, zakazów i nakazów, których wypełnianie miało gwarantować nagrodę po śmierci . Po wyjściu na drugą stronę muru, dziewczyna odkryła, że świat nie jest już tak jednoznaczny, starcie z ułomną naturą ludzką, zaczyna podważać wiarę Viridiany w dobro. Wuj okazał się być nie tak kryształowy, zwabił ją do siebie, gdyż tak bardzo przypominała mu z urody zmarłą żonę, że postanowił najpierw ją uwieść a później się z nią ożenić. Dziewczyna nie wyraziła zgody, za nic na świecie nie chciała z nim zamieszkać. Wuj uknuł więc jeszcze chytrzejszy plan, by zmieniła zdanie. Z przebiegłym uśmiechem na ustach spisał swój testament i zawisł na drzewie. Viridiana niezwłocznie postanowiła odpokutować za grzech niepopełniony, wróciła do posiadłości krewnego (co wuj bzbłędnie przewidział!, chytrus jeden!), zamieniając jej parter na przytułek dla ubogich, a ściślej mówiąc - meneli i żuli z całej okolicy.
I teraz dopiero Viridiana poznaje prawdziwe życie. Zobaczyła, że świat z drugiej strony muru zakonnego nie jest tak jednorodny i przewidywalny jak ten, który do tej pory znała. Dzieli się on na bogatych (wuj Jaime) i zamożnych (jego syn Jorge); ubogich (służba pracująca u wuja) i biedaków, którym jest wszystko jedno co z nimi będzie oraz na ludzi kochających zwierzęta i ludzi dręczących je z głupoty (zwierzęta to swoisty konik Bunuela był - musiał o tym wspomnieć). I Bunuel wcale nie chce powiedzieć, że bogaci są zepsuci, źli i winni wszystkich nieszczęść na tym świecie, o nie! Wręcz przeciwnie, menele i żule są jacy są, bo sobie sami na to zapracowali. To ludzie, którzy nie potrafią z niczego zrezygnować, nie mają hamulców moralnych, wszystko przetracą i sprzeniewierzą, są rozpustni, leniwi a dla chwili uciechy gotowi na wszystko, nawet na gwałt swej opiekunki. Wuj otoczony drogimi i wykwintnymi rzeczami, żyje skromnie. Owszem ma swoje pokusy i żądze, ale potrafi je w porę okiełznać. Nie ma niczego bez wyrzeczeń, tym bardziej niewinności czy dobrych uczynków.
Tak jak nie ma ludzi dobrych, nieskazitelnych. A jeśli tacy są, jak Viridiana, to wnet życie i ludzie postarają się, by tę niewinność i czystość i jasne patrzenie na świat jak najszybciej utracili i dołączyli do prawdziwej gry (w filmie są to karty) jaką jest życie.
Istotnym symbolem utraconej niewinności jest w filmie dziewczęca skakanka. Najpierw widzimy ją w kapitalnym ujęciu na początku filmu. Gdy Viridiana zbliża się do domostwa wuja Jaime, mamy najazd kamerą na nogi dziewczynki skaczącej pod drzewem różne figury przez gruby sznurek z dwoma drewnianymi uchwytami. Po chwili pojawiają się nogi kroczącego mężczyzny. To wuj, podchodzi do dziewczynki, zaprasza ją do domu, a skakankę zawiesza na gałązce drzewa. Po niedługim czasie skakanka spełni rolę atrybutu, którym posłuży się tenże sam wuj. Później, zajmie ona miejsce w szlufkach spodni jednego z najpodlejszych żuli, jakiego przygarnęła Viridiana, po to by opleść szyję tę najniewinniejszej i zarazem najbardziej naiwnej istoty w filmie. W końcu z powrotem trafia do rąk córki służącej, która jakby nigdy nic, znowu przez nią skacze. Niby nieświadoma wcześniejszych ról swej zabawki. Niby, bo przecież ta mała to najbystrzejszy cichy obserwator wszystkich wydarzeń w domu wuja Jaime, pracodawcy jej matki. To ona pierwsza przybiegnie do Jaime, obwieszczając mu podekscytowana, że Viridiana leży plackiem na gołej podłodze, przed krzyżem z koroną cierniową. Później ta sama mała będzie świadkiem, podglądając przez okno, próby podstępnego uwiedzenia Viridiany przez wuja. W końcu, to ona spali, wspomnianą wyżej koronę cierniową w ogniu roznieconym na dziedzińcu, podobnie jak zostały spalone wszystkie ideały z jakimi Viridiana wyszła z klasztoru. Jezu, czy warto ci było umierać na krzyżu za nasze grzechy? Dlaczego Twój ojciec, Bóg, skazał cię na darmo na takie straszliwe cierpienia? W imię czego? Czyżby, on Bóg, nie znał natury ludzkiej, tak niepoprawnie ułomnej?
Niezły pesymizm przebija z tej „Viridiany”, nieprawdaż? I nie daje nam Bunuel żadnej nadziei, że będzie lepiej. Czy warto być dobrym? Chyba każdemu takie pytanie przemknie przez głowę po seansie. I raczej nie dostajemy konkretnej odpowiedzi. Ciekawym przyczynkiem do tego zagadnienia może być postać Jorge, odrzuconego ale nie zapomnianego syna wujka Jaime. Jorge odziedziczył wraz z Viridianą część majątku po wujku. To jest mężczyzna stąpający twardo po ziemi. Nie jest zły, ale nie jest też naiwnie dobry. Nie wtrąca się do charytatywnej działalności Viridiany, ale nie do końca ufa tym skrajnym biedakom. O jego dobrym sercu świadczy to, jak zaregował na widok uwiązanych psów idących w zaprzęgu. Wykupuje je od właściciela i puszcza wolno. Podobnie zresztą, później wykupi Viridianę od żuli. Jorge zdaje sobie sprawę, że świat nie jest bezinteresowny, a największą jednostką płatniczą nie jest dobro, lecz twardy pieniądz. Czy warto więc być bezinteresownie dobrym? Owszem, ale na własne ryzyko, nie mamy gwarancji, że dobro zostanie odpłacone dobrem. Pamiętacie przypadek malarza Beksińskiego? Albo matki sędziego piłki nożnej Listkiewicza? To dobroczyńcy, którzy nie mieli szczęścia do swych podopiecznych. W ramach „wdzięczności” zostali przez nich zabici.
Film polecam. Niby nic nowego, prawdy stare jak świat, ale za to jak przedstawione. Już pierwsze ujęcie, to ze skakanką, niepokojące, przepowiadające coś niemiłego, aż ciarki przechodziły po plecach. No i jak ukazano te dwa światy, dobra i zła. Ona niczym anioł, oni prawie jak diabły. Nie sposób przejść bez zachwytu nad sceną kolacji, będącą kulminacją filmu. Wyprawili ją sobie bezdomni na salonach „państwa” podczas ich nieobecności. Widz od razu ma skojarzenia z Ostatnią Wieczerzą Leonardo Da Vinci. I słusznie, bo to była ich ostatnia kolacja w tym domu. Tak jak kiedyś apostołowie, tak i oni, dzięki swej nieroztropności, utracili szansę na życie z prawdziwie dobrym człowiekiem. Jezus umarł, Viridiana - zakonnica także. A życie, jakby nic, kręci się dalej.
Rzadko chyba piszesz o starych filmach, ale widzę, że dla Bunuela zrobiłaś wyjątek ;) Dzięki TVP Kultura oglądałem "Viridianę" i sam byłem zaskoczony, że ten film bardzo mi się podobał. Filmy nie muszą być odkrywcze - ten jest prosty i zrobiony skromnymi środkami, ale zapada w pamięć i zmusza do myślenia. Zaskakują użyte w nim symbole, zarówno religijne (jak ostatnia wieczerza) jak i np. ta skakanka, o której wspomniałaś. Więcej o filmie napisałem tutaj: http://panorama-kina.blogspot.com/2011/11/viridiana.html
OdpowiedzUsuńBardzo lubię Bunuela - w "Viridianie" świetnie zobrazował tzw. "chowanie pod kloszem" i "chrześcijańską misję". W tym wypadku kloszem są mury zakonu, misją - czynienie dobra (jak widać - trochę na siłę). Z jednej strony Viridiana to kobieta naiwna, głęboko wierząca, przekonana o potrzebie niesienia pomocy innym. Z drugiej jednak jest egoistyczna w swoich poczynaniach, pyszna i przekonana o swej wyższości: Patrzcie wszyscy, jak ja się poświęcam i pięknie pomagam! Jej wiara jest karykaturalna, a pobożność traktowana wybiórczo: raz miłość do bliźniego (żebraka), innym razem brak przebaczenia własnemu wujowi... Coś tu jest nie tak.
OdpowiedzUsuńJak to "brak przebaczenia własnemu wujowi"? Niczego takiego nie zauważyłem w tym filmie. Zgadzam się z postem Babki, że Viridiana jest uosobieniem naiwnej wiary w dobro. Nie jakiejś dwulicowości czy nieszczerości...
UsuńOna temu wujowi chyba nawet nie zdązyła przebaczyć. Nie spodziewała się z jego strony takich zalotów i propozycji, uciekła w popłochu do klasztoru. Chyba się jej nie dziwisz, była na kilka dni przed oddaniem się Jezusowi, mogła być w szoku. A potem.. wuj zrobił jej niespodziankę.
OdpowiedzUsuńNie, muszę przyznać, że ja w ten sposób nie odebrałam postawy Viridiany, żeby miała poczucie wyższości. Jak dla mnie była młoda i naiwna, i ,tak jak piszesz, chowana pod kloszem. Co innego Jorge, on swoje w życiu już przeszedł, ojciec się go odrzucił, był starszy, znał życie.
Co nie znaczy, że ja osobiście nie odczuwam często wyższości wierzących i ich pychy ... Pewnie coś jest na rzeczy w twojej ocenie Viridiany. Zresztą podobnie pisze o tym Mariusz na swoim blogu.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTak, ja odebrałem tę postawę podobnie jak Ania. Mnie się wydawało, że ona wcale nie chciała przebaczyć wujowi. Nawet po jego śmierci czuła do niego odrazę, nazywała go grzesznikiem, a sama uważała się za świętą :)
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że czuła do niego odrazę, nawet po jego śmierci, po tym co jej zrobił. Ja bym też czuła. I nie pamiętam, żeby uważała się za świętą, chciała odkupić grzech, jaki popełniła za sprawą wuja. Była naiwną, bardzo młodą osobą, niewinną, wierzącą w ideały, jak każdy, któremu się je ładuje głowy za młodu. :)
OdpowiedzUsuńTak naprawdę to się oczywiście zgadzam i z jedną i drugą interpretacją. W swojej recenzji zwróciłem uwagę na to, że w filmie jest sporo pytań i nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Nic nie jest podane wprost i dlatego ten film wciąga.
OdpowiedzUsuń