niedziela, 22 stycznia 2012

Nic osobistego - reż. Urszula Antoniak

Jeśli jeszcze nie czuliście, to poczujecie, tę przemożną chęć, by rzucić wszystko, całe swoje dotychczasowe życie, te wszystkie klamoty jak nas otaczają, w diabły, zarzucić na plecy tobołek z bochenkiem chleba i pójść prosto przed siebie. Tak jak Anne (bardzo ciekawa Lotte Verbeek), mieszkająca w najgęściej zaludnionym państwie Europy, Holandii,  która wybrała się któregoś dnia na  wyludnione łąki i pastwiska Irlandii (ja bym udała się  raczej w jakieś cieplejsze zakątki, może Grecja, Włochy?) wystawiwszy uprzednio cały swój dobytek przed kamienicę, ku uciesze co uboższych sąsiadów. Ostatnim jej pożegnaniem z przeszłością, było zdjęcie obrączki z serdecznego palca.  Nie poinformowała nas kim był jej mąż, co się z nim stało, dlaczego jest sama. Pewnie uznała, że wszystko jest nieistotne, a poza tym, co nam do tego? Jeśli chcemy z nią pobyć, to proszę bardzo, możemy jej towarzyszyć we włóczędze przez szare, ponure pustkowia, ale niczym nas nie poczęstuje, możemy liczyć tylko na siebie i to co wygrzebiemy z koszy na śmieci przy turystycznych szlakach, albo z ziemi. Bardzo mi się spodobał ten pomysł i ochoczo ruszyłam za Anną.

Nie wiem jak ona, ale ja trochę się bałam, jakiś większych zwierząt, jakichś podejrzanych typów czy burzy na odkrytych terenach. A gdy już wsiadła do ciężarówki, to dokładnie tak jak ona, miałam serce w gardle. Dobrze, że zwiała krzycząc wniebogłosy, ten kierowca wyglądał podejrzanie, może faktycznie ręką sięgał tylko do kieszeni, żeby wyjąć np. chusteczkę do nosa, ale kto go tam wie, lepiej było dmuchać na zimne.
I tak sobie Anna szczęśliwa wędruje, trochę podje, pogotuje palniku spirytusowym, trochę pośpi, a to sobie z wodospadu wody nałapie do plastikowej butelki, dzień jak co dzień.   W końcu, zmęczona, brudna, trafia na przepiękne miejsce - stary kamienny dom, położony pośród bujnej zieleni na cypelku w niedużej zatoczce. A w tym domu odnajduje człowieka, mężczyznę, ktorego określa mianem "stary", wzruszajaca kreacja Stephena Rea. Dziewczyna jeży się, nie chce żadnych poufalości, nie zdradza mu nawet swego imienia. Martin, szanuje jej prawo do odrębności, prywatności,  nie nalega, nie zmusza do niczego, zatrudnia ją do pracy w ogrodzie w zamian za wyżywienie.  Czy coś, między tą młodą zbuntowaną kobietą a tym starszawym, pogodzonym z życiem wdowcem się wydarzy?

Nie jestem pewna,  czy tym krótkim zarysem fabuły (skromnej zresztą) zainteresuję kogokolwiek i skłonię do obejrzenia filmu. Jest  on dla tych, którzy tolerują minimalizm.  Urszula Antoniak oszczędza słowa, bardziej skupia się na gestach, zachowaniach bohaterów - obserwując je uważnie możemy wiele,  nawet więcej niż za pomocą słów, dowiedzieć się o ludziach, którzy spotkali się na tym końcu świata. Podam przykład, gdy Anne wchodzi do otwartego domu ( bo po co go zamykać, skoro znajduje sie na bezludziu), nie zastaje gospodarza. Wędrując po skromnych izbach domostwa, trafia na sypialnię, włącza na odtwarzaczu CD płytkę Patsy Cline z utworem "Crazy", po chwili rozbiera sie do naga, wskakuje do łóżka i zaczyna tarzać się z rozkoszą w czystej białej pościeli. Jedni być może zinterpretują tę scenę jako wyraz głodu seksualnego, a drudzy, tak jak ja - odbiorą ją jako czerpanie zmysłowej wręcz rozkoszy z zapachu i szelestu pościeli po wielu nocach spędzonych w brudnych ciuchach w namiocie pod gołym niebem.  I takich scen, niejednoznacznych, które mogą coś powiedzieć o tych dwojgu jest wiele. Ale tak naprawdę, najważniejsze jest obserwowanie momentów narodzin prawdziwych, głębokich, a jednoczesnie bardzo subtelnych więzi między nimi.

Bo tak to już chyba jest, choćbyśmy nie wiem jak bardzo w poszukiwaniu siebie chcieli być daleko od ludzi, nie tylko fizycznie, w końcu i tak czasem odnajdujemy się wśród nich.  Niekoniecznie muszą to być tłumy, czasem wystarczy jeden człowiek, czasem kompania z miasteczkowego pubu, ważne, by nie zagrażali naszej wolności. Paradoksalnie, często to  nie ludzie, a rzeczy, nieruchomości,  przywiązują nas do siebie. To przez nie tracimy poczucie wolności i wtedy jakąż wielką odwagą trzeba się wykazać, by je porzucić dla jej odzyskania. Ale nawet jeśli, tak jak Anne, pozbędziemy się wszystkiego, nic osobistego nie będzie nas z nikim ani niczym wiązać, zamieszkamy w namiocie czy hotelu,  czy będziemy wolni? Zawsze będziemy zniewoleni,  choćby przez naszą fizjologię, musimy jeść, musimy pić, ubrać się, w końcu czasem z kimś porozmawiać, pogładzić po twarzy, przytulić się... Czy pustka jaką spreparujemy wokół siebie i w sobie gwarantuje wyzwolenie?  Ja w każdym razie już mam dość, zostawiam Anne, wracam do portu, rzucam kotwicę i próbuję odnaleźć się w jego chaosie i beznadziei.
A film jest piękny, "coś" w sobie ma, jakąś nieokreśloną tęsknotę, smutek, melancholię... Już wiem, dlaczego Anne wyruszyła do chmurnej Irlandii.... 

9 komentarzy:

  1. Czy to jest reżyserka tego nowego, ciekawie się zapowiadającego "Code blue"? Przyznam szczerze, że dopiero przy okazji czytania o nim dowiedziałam się o istnieniu Antoniak. Ciekawie brzmi opis "Code...", tak jak i Twoje wrażenia po "Nic osobistego". Jeśli spodoba mi się "Code blue" (który chyba już był/jest w kinach?), to pewnie sięgnę i po ten pierwszy.

    OdpowiedzUsuń
  2. trudno się ten film ogląda, ale naprawdę warto to zrobić; kwestie zniewolenia człowieka w kinie zawsze mnie fascynowały; chociaż ja osobiście nie odważyłabym się zostawić wszystkiego i ruszyć przed siebie z plecakiem i jednym zestawem ubrań...

    jednak patrząc ten [chyba] debiutowy film Antoniak, mam coraz większą ochotę obejrzeć jej nowe Code Blue- widział ktoś? jak wrażenia?

    OdpowiedzUsuń
  3. :) PIszesz: "ja osobiście nie odważyłabym się zostawić wszystkiego i ruszyć przed siebie z plecakiem i jednym zestawem ubrań..." - Fakt, ale pomyślałaś choć raz, żeby tak zrobić? Taka wędrówka może być odświeżająca, tylko nie ma pewności, czy spotka sie po drodze takiego fajnego Martina. :) W sumie, wolnym można być wszędzie widziałaś "Pusty dom"?), kwestia ćwiczenia głowy, a nie nóg.

    "Nic osobistego" nie ogląda się bardzo łatwo, ale nie jest to tez filmy trudny, czy niezrozumiały, i ma przepiekne momenty, sceny, dla których warto go zobaczyć. Przypuszczam, że dopiero "Code Blue" może stanowić wyzwanie. Zobaczę, może jutro uda mi sie na niego pójść.

    OdpowiedzUsuń
  4. myślałam o tym przy okazji filmu "Wszystko za życie" [znaczy do pewnego momentu]; "Nic osobistego" nie zachęca raczej do tego typu wędrówek a Martin, nie polubiłam tej postaci, ich relacje były dziwne, trochę wymuszone

    choć sam film w ostatecznym kształcie przyciąga szczególnie tymi jak piszesz "przepięknymi momentami"

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja Martina polubiłam. Szanował prawo Anny do jej odrębności, niczego nie wymuszał, miał poczucie humoru, potrafił nawiązać z nią kontakt, a to nie było łatwe, potrafił ją rozbroić śpiewaniem piosenek za karę (to znaczy, on śpiewał tylko jedną piosenkę, bo więcej nie znał), zabrał ją do miasteczka, do pubu, gdzie Anna na chwile poczuła się jak dawniej, był taki bezbronny, gdy poprosił, ją żeby z nim spała, bo boi się,że umrze tej nocy, i to nie był wybieg, by zwabić ją do łóżka. Ich relacje, nie były wymuszone, przynajmniej ja je tak odebrałam, były czyste, nikt się nikomu nie narzucał, po prostu sobie byli razem, pracowali, jedli, spali, wędrowali itd. W końcu dał jej co miał, a ona znowu poszła, nie chcac mieć nic osobistego, szczególnie domu, do którego bała się przywiązać? A ta scena pod koniec, ta która jest na plakacie, piękna i smutna zarazem, nawet w takim momencie odgrodziła się murem z prześcieradła.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przeczytałem Twój wpis. Poczytałem trochę komentarzy - różnych. Obejrzałem zwiastun i myślę, że jednak warto obejrzeć. A że minimalizm... Nie szkodzi. Jeżeli trafi się na perełkę, to wszystko w porządku.

    OdpowiedzUsuń
  7. Minimalizm może być wielką zaletą. I w przypadku tego filmu tak jest, jest jednym ze środków ekspresji wpisującym się w przesłanie. Polecam film.
    A ja nadal, ajar, nie mogę u Ciebie komentować, a czasem mnie ręka, oj! świerzbi. :) A może to kara, za to, że niepochlebnie wyrażałam się o statui Jezusa w ... zaraz, zaraz, gdzie ona stoi, wiadomo, że nie w Rio De Janeiro, a ... już mam, w Świebodzinie. Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo ciekawa opinia i interpretacja. Obejrzałam ten film kilka miesięcy temu, Twoje słowa zmieniły jednak niektóre z poglądów jakie sobie wyrobiłam po jego obejrzeniu.
    Dodaję Cię do obserwowanych, może dzięki Tobie poznam kilka ciekawych filmowych pozycji.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziękuję i cieszę się... Będzie mi miło, gdy wpadniesz jeszcze kiedyś. :)

    OdpowiedzUsuń