Treść tego fillmu można ująć w kilku słowach - Babcia przyjechała w
odwiedziny do wnuka. Zważywszy, że wnuk stacjonuje w obozie wojennym na
terenie Czeczenii, czymni te odwiedziny wyjątkowymi, zarówno dla samej
babci, jaki i wnuka oraz jego wojskowych kompanów. Myliłby się ten, kto
by sądził, że babcia Aleksandra, podczas gdy wnuk udaje się na rózne
akcje wojenne, siedzi w tym czasie na pryczy i ceruje mu spodnie, albo
gotuje budyń na wieczór. Nic z tych rzeczy. Babcia chadza swoimi drogami
i poznaje smutną rzeczywistość, zarówno tej małej społeczności
rosyjskich żołnierzy, jak i tych, którym przyszło żyć pod ich okupacją,
czyli Czeczenów.
Zero wojennej rozwalanki, ale
za to mnóstwo refleksji, rzecz jasna niewesołych, jak to na wojnie. Na
pierwszy plan wysuwa się szara codzienna bida, jaką klepią rosyjscy
żołnierze. Byle jakie jedzenie, byle jakie zaplecze sanitarne, byle
jakie namiotowe izby mieszkalne, byle jaka broń i całe wyposażenie -
stare karabiny czyszczone używaną po dziesięciokroć oliwą, czołgi
zamykane na sznurki. Czy takiej armii można się bać? Pytając, utyskuje wnuczek
Denis, rozmawiając z babcią o swojej niekończącej się służbie.
No i z drugiej strony, za bramą bazy, widzimy (dzięki babci, która udaje się na samowolkę do pobliskiego czeczeńskiego miasta), podobne ogromne ubóstwo miejscowej ludności - żyją w ruinach domów zniszczonych przez Rosjan, piją i jedzą byle co (herbata ze słomy), nie mają ani środków ani sił, by cokolwiek naprawiać, zresztą po co, skoro Rosjanie w każdej chwili mogą to zniszczyć. Aż się prosi przysłowie "prowadził ślepy kulawego"...
Kompletny bezsens, widziany przez kobiety, które w przeciwieństwie do wojujących mężczyzn, potrafią się do siebie zbliżyć, ale czy na pewno jest to takie prawdziwe zbliżenie? Scena wizyty babci w zrujnowanym mieszkaniu Czeczenki Maliki jest jedną z najważniejszych i bardzo znamiennych dla filmu. Każda z kobiet skarży się na swoje krzywdy i nieszczęścia, a Aleksandra szczególnie. Jakoś brakuje jej empatii i współczucia dla kobiety, która straciła rodzinę. Dla niej ważniejszy jest jej ból nóg i mąż pijak, którego zostawiła w Rosji. Mam wrażenie, że Sokurow nie wierzy w porozumienie, zrozumienie, jakiekolwiek zbliżenie, między tymi narodami, a szczególnie ze strony Rosjan. Zresztą, kobiety rozmawiając wcześniej na targu wymieniają fundamentalne różnice między swoimi nacjami.
Piękna i wymowna też była scena, gdy młody Czeczen odprowadza Aleksandrę do bramy bazy. Rosjanie cieszą się, że babcia ich kolegi wróciła na miejsce cała i zdrowa, ale nikt, z nich, ani jeden żołnierz, ani Aleksandra nawet, już się chłopakiem nie interesuje, żadnego szacunku, słowa podziękowania za gest odprowadzenia - Czeczen stoi chwilę samotny i odchodzi do siebie.
W tym filmie jest sporo takich wiele mówiących symbolicznych scen przedstawiających obcość między tymi narodami, jeśli pojawiają się jakieś przyjazne gesty, to są one raczej grzecznościowe, naznaczone tradycją, zwyczajem, dobrym wychowaniem.
Bardzo ciepło natomiast i wzruszająco były ukazane wzajemne relacje między babcią Aleksandrą i rosyjskimi zołnierzami. Świetnie się nawzajem rozumieli, byli dla siebie bardzo tolerancyjni i wyrozumiali. Mnóstwo kadrów ze zbliżeniami ich twarzy i oczu, tęskniących za ciepłem i rozmową. Aż żal, że takich więzi, choćby w kilku procentach, nie mogą nawiązać między sobą ludzie z odmiennych nacji, mający przecież takie same ludzkie potrzeby względem uczuć i emocji, a różniący się tylko, czy aż, pochodzeniem, kulturą i zwyczajami.
Naprawdę, wyjątkowy film, inny, głęboki, mądry, bez stereotypów właściwych temu gatunkowi, wojna bez krwi i śmierci na ekranie, ale mimo to porusza bardzo. Tym bardziej, że reżyser, nie opowiada się za żadną ze stron, stara się obiektywnie spojrzeć na racje obu. A może trochę nawet wstydzi się za swych rodaków, którzy ciągle kopią leżącego. Choć z pewnością, nie ma w filmie wyraźnych sygnałów ich potępienia. Jest za to coś w rodzaju zazdrości o niektóre dobre zwyczaje, jak na przykład tradycja szacunku i opieki nad ludźmi starszymi, co prowadzi do braku takich smutnych instytucji jak domy starców,
No i świetne aktorstwo, głównie Galiny Wiszniewskiej, ileż pokładów subtelności potrafiła ta kobieta, jako Aleksandra, wyzwolić z tych umorusanych, twardych, ruskich, wulgarnych na co dzień chłopców, bardzo to pokrzepiające, zastanawiające, czy aż nie za bardzo. Może, może, w końcu nie ma to jak przy babci, szczególnie takiej, ktora nie marudzi "załóż ciepłą czapkę", "włożyłeś ciepłe kalesony" albo "nie pij tyle", a wręcz przeciwnie, wymknie się w nocy za płot bazy i wróci jak niepyszna odprowadzona przez ustanowionego politycznie wroga. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz