Na seans podobno najlepszegopolskiego filmu ubiegłego roku, szłam, a właściwie biegłam, w strugach deszczu i targana porywami zupełnie niewiosennego wiatru, niesamowicie podekscytowana. Tytuły recenzji, plakat jaki mi się w prasie obijał o oczy, zapowiadały bowiem jakieś wielkie, rzadko spotykane w polskim kinie, dzieło. A na dodatek z rolą główną Tomasza Kota, którego naprawdę lubię i cenię głównie za fragment roli Ryśka Riedla (Skazany na bluesa), gdzie objawia on dramatyczną stronę swego aktorskiego warsztatu, bo o komediowej jesteśmy bez przerwy przekonywani.
Niestety, film mnie nie porwał i nie uniósł w górę. Bliższy tego był zdecydowanie wspomniany we wstepie wiatr. Aktorzy główni (Kot i Kot-ys czyli filmowy syn i ojciec) są tutaj raczej bez winy. Nie mieli za wiele do zagrania, ciągle ta sama mina, jakiej od nich wymagał prawdopodobnie reżyser. Owszem, pomysł na scenariusz jest bardzo fajny i bardzo na czasie, bo o czasie właśnie opowiada, na którego brak tak wszyscy powszechnie narzekają. A przecież wystarczy "tylko" (czytaj: "aż") zatrzymać się w biegu, by zauważyć, że jakiś czas jest zawsze, bo w nim żyjemy. I taką właśnie sposobność od losu otrzymał filmowy Michał, który wybrał się służbowo w rodzinne strony, miał szybko wracać, lecz pewien zbieg zdarzeń zmusił go do dłuższego pobytu, do weryfikacji swych dawnych młodzieńczych postaw wobec ojca, do odnowienia dawnych przyjaźni, ale także poznania zupełnie nowych obszarów życia i ludzi, których dotąd nie zauważał, albo w ogóle nie zdawał sobie sprawy, całkowicie pochłonięty sobą, z ich istnienia. W tym filmie jest mnóstwo szlachetnych, godnych uwagi momentów, postaci ludzkich, nad którymi warto się i w życiu pochylić, przemyśleć, w jakich często i sami siebie będziemy mogli odnaleźć. Dla mnie najważniejszym przesłaniem tego filmu jest coś, co zawiera się w znaczeniu słowa "uważność". Nie tylko na siebie, ale i na innych. Taką uważnością odznaczył się także policjant przesłuchujący Michała (bardzo dobra scena). Gra go Janusz Michałowski - kolejny poznański aktor, na którego chadzałam do Nowego, mąż Izabeli Cywińskiej), ktorego mam okazję zobaczyć w filmie w krótkim czasie ( wcześniej był Wiesław Komasa w "Sali samobójców"). Uważności na to co obok dorobił się, dzięki swej przygodzie w rodzinnym mieście, i sam Michał.
Niestety, film, mimo wszystkich swoich dobrych stron (aktorstwo, dobre, pozytywne akcenty w fabule) nie porywa, a nawet chwilami trąci nudą. Mało błyskotliwe dialogi, tudzież brak takich samych scen, smętna bardzo muzyka, ktora przy snującym się tempie akcji, wprost usypia. I chyba reżyser i scenarzysta w jednym zdawał sobie z tego sprawę, bo nagle uraczył nas ni z gruszki ni z pietruszki pożarem, chyba tylko po to, by obudzić drzemiącą widownię. Szkoda, że pan Lechki nie dopracował tego filmu, nie nadał mu większego tempa, nie urozmaicił jakimiś smaczkami, bo te na które się porwał, były trochę toporne i widać, że wymyślone na siłę. No i trochę zbyt dużo łopatologii (słowa wieńczące dzieło: "w końcu znalazłeś czas", są zbyt oczywiste, przecież ten film cały czas o tym właśnie mówi. ).
Szkoda, szkoda, że ludzie w polskim kinie sami pracują nad swoimi filmami. To widać i czuć, że jest w tych filmach potencjał, niestety zostaje on zaprzepaszczony, bo zabrakło wykończenia, lekkości, ciekawych epizodów, jakiegoś sznytu, a może i korekty (nomen omen!) własnych pomysłów i uzupełnienia ich o inne, czyli obce. Jedna osoba mogła by się zająć pracą nad urozmaiceniem akcji, druga dialogami, jeszcze inna okraszaniem ich humorem. Nie każdy przecież bywa czlowiekiem renesansu. Dziś już nie wystarczy mieć tylko dobry wyjściowy pomysł na film, trzeba jeszcze umieć go sprzedać. A żeby coś dobrze sprzedać, to z kolei trzeba w to coś dobrze zainwestować, także w sferze intelektualnej.
Niestety, nie ocenaim zbyt wysoko tego filmu, bardzo mi przykro, sama liczyłam na coś więcej. Niespecjalnie też polecam, a już szczególni tym, którzy psioczą na polskie kino, że bure, smutne i pod psem (pies tu także jest, i to nawet jako wizualny leitmotiv filmu). Na "Erratum" niech idą ciekawi polskiego kina, tylko niech się wyzbędą nadziei, że zobaczą najlepszą rolę Tomasza Kota, ona ciągle jeszcze przed nim.
skomentuj (9)
Niestety, film mnie nie porwał i nie uniósł w górę. Bliższy tego był zdecydowanie wspomniany we wstepie wiatr. Aktorzy główni (Kot i Kot-ys czyli filmowy syn i ojciec) są tutaj raczej bez winy. Nie mieli za wiele do zagrania, ciągle ta sama mina, jakiej od nich wymagał prawdopodobnie reżyser. Owszem, pomysł na scenariusz jest bardzo fajny i bardzo na czasie, bo o czasie właśnie opowiada, na którego brak tak wszyscy powszechnie narzekają. A przecież wystarczy "tylko" (czytaj: "aż") zatrzymać się w biegu, by zauważyć, że jakiś czas jest zawsze, bo w nim żyjemy. I taką właśnie sposobność od losu otrzymał filmowy Michał, który wybrał się służbowo w rodzinne strony, miał szybko wracać, lecz pewien zbieg zdarzeń zmusił go do dłuższego pobytu, do weryfikacji swych dawnych młodzieńczych postaw wobec ojca, do odnowienia dawnych przyjaźni, ale także poznania zupełnie nowych obszarów życia i ludzi, których dotąd nie zauważał, albo w ogóle nie zdawał sobie sprawy, całkowicie pochłonięty sobą, z ich istnienia. W tym filmie jest mnóstwo szlachetnych, godnych uwagi momentów, postaci ludzkich, nad którymi warto się i w życiu pochylić, przemyśleć, w jakich często i sami siebie będziemy mogli odnaleźć. Dla mnie najważniejszym przesłaniem tego filmu jest coś, co zawiera się w znaczeniu słowa "uważność". Nie tylko na siebie, ale i na innych. Taką uważnością odznaczył się także policjant przesłuchujący Michała (bardzo dobra scena). Gra go Janusz Michałowski - kolejny poznański aktor, na którego chadzałam do Nowego, mąż Izabeli Cywińskiej), ktorego mam okazję zobaczyć w filmie w krótkim czasie ( wcześniej był Wiesław Komasa w "Sali samobójców"). Uważności na to co obok dorobił się, dzięki swej przygodzie w rodzinnym mieście, i sam Michał.
Niestety, film, mimo wszystkich swoich dobrych stron (aktorstwo, dobre, pozytywne akcenty w fabule) nie porywa, a nawet chwilami trąci nudą. Mało błyskotliwe dialogi, tudzież brak takich samych scen, smętna bardzo muzyka, ktora przy snującym się tempie akcji, wprost usypia. I chyba reżyser i scenarzysta w jednym zdawał sobie z tego sprawę, bo nagle uraczył nas ni z gruszki ni z pietruszki pożarem, chyba tylko po to, by obudzić drzemiącą widownię. Szkoda, że pan Lechki nie dopracował tego filmu, nie nadał mu większego tempa, nie urozmaicił jakimiś smaczkami, bo te na które się porwał, były trochę toporne i widać, że wymyślone na siłę. No i trochę zbyt dużo łopatologii (słowa wieńczące dzieło: "w końcu znalazłeś czas", są zbyt oczywiste, przecież ten film cały czas o tym właśnie mówi. ).
Szkoda, szkoda, że ludzie w polskim kinie sami pracują nad swoimi filmami. To widać i czuć, że jest w tych filmach potencjał, niestety zostaje on zaprzepaszczony, bo zabrakło wykończenia, lekkości, ciekawych epizodów, jakiegoś sznytu, a może i korekty (nomen omen!) własnych pomysłów i uzupełnienia ich o inne, czyli obce. Jedna osoba mogła by się zająć pracą nad urozmaiceniem akcji, druga dialogami, jeszcze inna okraszaniem ich humorem. Nie każdy przecież bywa czlowiekiem renesansu. Dziś już nie wystarczy mieć tylko dobry wyjściowy pomysł na film, trzeba jeszcze umieć go sprzedać. A żeby coś dobrze sprzedać, to z kolei trzeba w to coś dobrze zainwestować, także w sferze intelektualnej.
Niestety, nie ocenaim zbyt wysoko tego filmu, bardzo mi przykro, sama liczyłam na coś więcej. Niespecjalnie też polecam, a już szczególni tym, którzy psioczą na polskie kino, że bure, smutne i pod psem (pies tu także jest, i to nawet jako wizualny leitmotiv filmu). Na "Erratum" niech idą ciekawi polskiego kina, tylko niech się wyzbędą nadziei, że zobaczą najlepszą rolę Tomasza Kota, ona ciągle jeszcze przed nim.
skomentuj (9)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz