niedziela, 27 stycznia 2008

Funny Games

"Funny Games" to trzeci film z tzw. „austriackiej trylogii” (pozostałe to „Siódmy kontynent” i „Benny’s Video”), w której M.Haneke rozprawia się z mieszczańską, układną mentalnością swego narodu. Z tych samych pobudek, zresztą, sfilmował parę lat później powieść swej rodaczki E.. Jelinek pt. „Pianistka”.

Jak to u Haneke bywa, i w „Funny Games” nie brakuje mocnych, prowokacyjnych, szokujących scen. Film zrobiony jest wg zasad rasowego thrillera. Mamy noże, strzelby, które w swoim czasie ranią i strzelają. No i wszystko, co by mogło pomóc wyjść bohaterom z opresji, jest zepsute. A opowieść otwiera obraz sielanki na łonie natury. Trzyosobowa rodzina, może nie tak atrakcyjna wizualnie, jak to bywa w produkcjach amerykańskich: matka, ojciec w średnim wieku i ich 10letni syn przyjeżdżają na weekend nad jezioro. Ledwo zdążą się rozpakować i poumawiać na wieczornego grilla z sąsiadami, odwiedzają ich Obcy. Niestety, nie w sensie – przybysze z innej planety, a ludzie - czyli dwóch kulturalnych i, wydawałoby się, przyjaźnie nastawionych młodzieńców, którzy w imieniu sąsiadki proszą o pożyczenie jajek.
Z czasem okazuje się, że dobre maniery, białe rękawiczki i przyzwoity wygląd to pozory. Reżyser wraz z nieproszonymi gośćmi rozpoczynają z nami i gospodarzami domu inteligentną, ale przewrotną, okrutną i „zabawną” grę. "Zabawną" – bo młodzieńcy, jak i z pewnością niektórzy widzowie, czerpią wiele przyjemności i radości z uciesznych i wyszukanych monologów oprawców oraz psychicznych tortur jakimi raczą pojmaną rodzinę. Haneke nie szokuje spektakularnymi aktami cielesnego znęcania- takie na dłuższą metę przestają oddziaływać na widza. Najbardziej sugestywnie i przerażająco działa na nas metodyczne, niespieszne, z uśmiechem na ustach, wypełnianie kolejnych punktów planu bezsensownej, bez żadnego konkretnego powodu, nie licząc sadystycznej przyjemności, zagłady niczemu winnej rodziny.

Czy „Funny Games” wpisuje się swym przesłaniem w tak charakterystyczną dla Haneke wizję osamotnionego człowieka, postępujący u niego brak wrażliwości, do jakiego prowadzi poczucie wyalienowania wskutek niemożności nawiązania porozumienia między ludźmi? Myślę, że także. Sygnał tego mamy na samym wstępie.  Czołówka filmu, jak na jego tytuł przystało, zaczyna się też od zabawy. Małżeństwo, jadąc samochodem, puszcza sobie nawzajem taśmy z muzyką poważną i odgaduje kompozytorów oraz tytuły utworów. Po chwili włączają radio i ta muzyczna idylla zostaje zakłócona przez współczesne rytmy, bliskie tylko młodym ludziom, jakiegoś death metalu. Jak wiemy – muzyka, to jeden z najbardziej „widocznych” elementów dzielących pokolenia.
I dalej, to już mamy istny ocean samotności. Każdy z członków rodziny związany, sterroryzowany, upokorzony przez okrutników musi samotnie zmagać się ze wstydem, strachem, upodleniem i własną bezsilnością.
A gracze – zabawowicze, czyż to nie z poczucia beznadziei, własnej marności, maskowanego wyrafinowanym okrucieństwem i czarnym humorem, zdecydowali się na bezsensowny marsz śmierci po tej krainie szczęścia położonej nad jeziorem, do której nie mając wstępu, musieli się wkraść fortelem i zniszczyć to, czego nie dane było im doświadczyć?

Ale Haneke w "Funny Games", obnaża przede wszystkim zamiłowanie człowieka do oglądania okrucieństwa. Jest na to dowód w postaci kilku scen, których teraz nie będę analizować. Każdy kto film będzie oglądał lub już widział, doskonale zda sobie z tego sprawę. Zło, śmierć, zabijanie jest bardzo medialne, ludzie rzadko sięgają po pilota od telewizora, by go nie oglądać. Szkoda, że równie rzadko zdają sobie sprawę, iż za krwawymi obrazkami w telewizji, czy prasie, kryją się prawdziwe ludzkie dramaty, w których sami nie chcieliby uczestniczyć a na dodatek by robiono z nich publiczne widowisko. I tak mi się w tej chwili nasunęła sprawa W. Milewicza, reportera polskiej telewizji, zabitego w Iraku. Superekspres zamieścił zdjęcie jego ciała na pierwszej stronie. Środowisko dziennikarskie było oburzone, a przecież ono samo w jakiejś części z takich zdjęć żyje.
Świetny film. Właśnie w USA kręci się jego remake. Ale na pewno, żaden remake nie będzie taki jak pierwowzór, ot choćby ze względu, na świeżość koncepcji owej okrutnej, może dla niektórych zabawnej, gry, jaką autor filmu prowadzi nie tylko na ekranie, ale poza nim.

A aktorstwo, jak zwykle u Haneke - PIERWSZORZĘŠDNE. Główny ciężar wzieli na siebie - Arno Frisch jako jeden z młodzieńców o imieniu Paul, i Susanne Lothar, jako żona i matka oraz zmarły niedawno Ulrich Muche jako jej mąż, także w życiu prywatnym.  Mały Stefan Clapczyński jako syn, również spisał się znakomicie.  Brawa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz