poniedziałek, 28 stycznia 2008

Tsotsi

Kupiłam bez reszty tę opowieść. Szczególnie początek bo czym dalej - robiło się coraz ckliwiej, ale to nic. Liczy się dobry pomysł na film i jego dobra realizacja. A ta się udała. Świetne aktorstwo, montaż, zdjęcia i muzyka.

Brutalny, kompletnie pozbawiony skrupułów Afrykanin z przedmieść Pretorii (takie południowoafrykańskie Miasto Boga), bez imienia, z ksywą Tsotsi, dla którego życia człowieka nie ma żadnej wartości, zaspokaja swoje potrzeby i domaga się swoich praw zawsze z bronią w ręk. Któregoś dnia kradnie samochód i nagle – postanawia zabrać ze sobą niemowlę, które znajduje się na tylnym siedzeniu.  Właśnie, dlaczego to robi? Najłatwiej byłoby wysadzić maludę na zewnątrz, ale ono tak strasznie kwili. Może Tsotsiemu przypomniało się własne dzieciństwo, rodzina, matka, której mu tak bardzo brak?. Nie zważając na przyszłe kłopoty, zatrzymuje dziecko, a my dzięki temu mamy okazję poznać drugie oblicze tego zabijaki.

Jak się okazuje, Tsotsi to całkiem wrażliwy młody mężczyzna, tęskniący za ciepłem drugiego człowieka, ojcostwem, kobietą i strawą, jaką mu ona może podawać na stół, kiedy wraca strudzony do domu. Tsotsi przechodzi prawdziwą przemianę, żałuje za swoje dotychczasowe grzechy, a tych, których zachował przy życiu prosi o ich wybaczenie.
Wszystko to dzieje się w ciągu trzech dni. Jasne, jak sobie tak teraz jeszcze raz analizuję ten film – wydaje się nieco naiwny, za ckliwy, taki do rany przyłóż. Ale w trakcie oglądania autentycznie byłam poważnie zaangażowana w losy Tsotsiego. Polubiłam go, współczułam mu, wzruszały mnie jego łzy i chciałam, żeby mu się wszystko udało, bo dzięki temu też mniej trupów byłoby położonych z jego ręki na drodze, którą kroczy. Ale jako bardzo umiarkowana optymistka nie bardzo w to wierzyłam.

Dialogi w filmie są raczej ubogie.  Tsotsi mało mówi, bo raz, że nie bywał w żadnych szkołach, nie ma więc daru wysławiania. Dwa - zamiast gadać wolał działać.  A poza tym – o czym miał mówić? Był przecież  bardzo samotny, zamknięty w sobie, życie miał nijakie, mimo, że należał do tego swojego małego podłego gangu.

Podsumowując – film zadowalajacy. Przeżyłam dotkliwie dramat jego bohaterów. Lubię opowieści o tym, że ludzie z gruntu nie rodzą się źli, zło nie bierze się z powietrza, rodzi się wskutek różnych okoliczności. A czyniąc dobro, można nad nim odnieść zwycięstwo.Naiwne to może, ale budujące.

I jeszcze jedno – film zwraca bardzo wyraźnie uwagę na obecną zmorę Afryki czyli Aids. Na dworcu metra, gdzie „pracuje” główny bohater nad holem wisi wielki transparent z napisem o zagrożeniu tą chorobą, no i matka Tsotsiego jest jej śmiertelną ofiarą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz