Dlaczego taka duża Karen płacze w autobusie?
Może jest
chora? Właśnie dowiedziała się o śmierci kogoś bliskiego? A może
rozstała się
na zawsze z kochankiem? A może mąż ją pobił? Może się czegoś boi? Może
czegoś
żałuje? Może, może, może… ileż pytań bez odpowiedzi ciśnie się na usta,
gdy
widzimy kogoś pochlipującego w środku transportu publicznego. Jeśli ktoś
nie
może się opanować i daje upust swoim emocjom nie bacząc na miejsce,
otoczenie,
sprawa może być poważna... Przejechawszy
kilka przystanków, Karen wysiada. Jest już późny wieczór, ulice miasta,
daleko
poza centrum, są puste. Karen łomocze do drzwi zaniedbanej kamienicy,
prosi
o pokój. Z głębi domu odzywa się głos gospodyni, że takim nie dysponuje.
Karen
obiecuje, że zapłaci za trzy miesiące z góry. Zostaje zakwaterowana.
Domyslamy się,
że bohaterka filmu nie jest biedna (na co wskazuje także duże
obrzydzenie do brudu i karaluchów), ale może być
nieszczęśliwa. I nie mylimy się, o czym przekonujemy się nazajutrz, gdy
telefonuje ona do swojej matki, z prośbą o pomoc. Lecz nie znajduje
Karen zrozumienia u rodzicielki. Wręcz przeciwnie, namawia ją ona do
powrotu do domu, do męża, albo choćby na
spotkanie z nim. Znamy, więc już powód łez Karen. Tylko nie wiemy
jeszcz, czy są to łzy szczęścia, czy radości. Karen godzi się na
spotkanie z mężem, dzięki temu
mamy okazję przekonać się, że jest on dobrze ubranym, przystojnym i
kulturalnym mężczyzną w
średnim wieku, przyzwoicie sytuowanym, mogącym sobie pozwolić na
utrzymanie domu i żony. Oczywiście, mąż namawia grzecznie żonę do powrotu, ale Karen nie ma już
ochoty służyć jako szatniarka, pomoc
kuchenna, pokojówka oraz pani do towarzystwa w jednym. Ma
ochotę
sama zarobić na swoje utrzymanie, żyć na własny rachunek. Podjęła to
ryzyko, mimo
nie pierwszej młodości, średniej urody i takiejż figury, zaczynając "od
zera", ale za to z
kilkoma tysiącami pesos w portfelu. Niestety, o pracę dla takiej
kobiety, jak ona nie
jest łatwo, a torebkę z pieniędzmi ukradziono. Na szczęście za pokój
zapłaciła
z góry. Aby przeżyć zaczyna żebrać. To znaczy prosić na przystankach
autobusowych
o parę drobnych monet na przejazd. Ludzie są współczujący i litościwi,
dzięki temu Karen
egzystuje, cierpliwie szukając pracy. Jej upór zostaje nagrodzony.
Karen znajduje jakąś marną pracę, ale i nowych znajomych, i to z całkiem
przyzwoitych kręgów,
zarówno mężczyzn jak i kobiety, które śmiało zadają Karen pytanie „czym
się
zajmujesz”? A ona ciągle jeszcze odpowiada z zakłopotaniem, jak do tej
pory: „czytaniem książek”, np.
Ibsena. Trudno przecież chwalić sie pracą rozdawacza ulotek. Dzięki
znajomej z wynajmowanego obok pokoju, Patricii, osóbki nader wyzwolonej,
zaprzyjaźnia się z miejscowym dramatopisarzem, zaczyna bywać, w
teatrze, na bankietach, zostaje jego kochanką, dostaje od niego
propozycję wyjazdu do
Argentyny (sztuki przyjaciela zyskują rozgłos w krajach ościennych)
zwieńczoną
prośbą o podanie marynarki. Czy Karen ją poda, czy nadal będzie jeździła
autobusem, i czy będzie jeszcze w nim płakać? Zobaczcie debiut fabularny
kolumbijskiego,
34-letniego reżysera Gabriela Rojas Vera. Film nie poraża tempem akcji,
bo i w
życiu Karen, która postanowiła być „kimś”, nic specjalnego się nie
dzieje, ale cały
czas utrzymuje stały poziom zainteresowania zmaganiem Karen z
codziennością,
jakże różniącą się od tej, którą wiodła u boku męża, i... oczekiwaniem
na odpowiedź na pytanie, czy Karen będzie teraz szczęśliwa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz