sobota, 10 marca 2012

Wierna kopia. Zapiski z Toskanii - reż. Abbas Kiarostami

Uwaga, uwaga! Abbas Kiarostami, klasyk irańskiego kina, reżyseruje w Europie! Do współpracy zaprosił jedną z najjaśniejszych gwiazd kina europejskiego - Juliette Binoche i, być może, przyszłą wschodzącą gwiazdą - Williama Schimella, który tuż po debiucie kinowym u Irańczyka, zagra u Haneke'go w jego najnowszej produkcji "Amour". Już trzymam za niego (i oczywiście za film także) kciuki. Ten 60-letni aktor, o którym poza tym, że (jak się gdzieś w sieci przebąkuje) dobrze włada swym barytonem, nie wiemy nic, ma olbrzymią szansę zdobycia dużej popularności i uznania także w świecie filmu.
Kiarostami, będący także autorem scenariusza, zajął się tym razem problemem powielania, powtarzalności.  Rewelacyjny pomysł na scenariusz, taki, o którym nie powiemy tuż na wejściu "to już było!".  Miejsce na akcję filmu trafione w 10-tkę. Nie tylko dlatego, że Toskania jest naturalną kopalnią dla mistrzów kopiowania, nie tylko dziel sztuki, ale zachowań czy ludzkich upodobań - któż nie chciałby spacerować po wąskich uroczych uliczkach toskańskich miasteczek, marząc o przytulnym toskańskim domku z  małą winniczką za płotem, czy chociażby ślubie z nocą poślubną w zacisznym toskańskim pensjonaciku.

 Punktem wyjścia do opowieści jest wieczór autorski Jamesa Millera, angielskiego pisarza, autora książki "Wierna kopia. Zapiski z Toskanii". Jak sam mówi, wolałby inny tytuł, ale musiał ulec specom od marketingu i dystrybucji. Na spotkaniu pojawiła się właścicielka sklepu z antykami, nazwana po prostu Elle/ Ona. Niestety, towarzyszy jej głodny syn, w związku z czym opuszcza ona salę, prosząc organizatora wieczoru o przekazanie pisarzowi jej numeru telefonu, z zapewnieniem, że Brytyjczyk będzie zainteresowany, z racji jej profesji, rozmową z nią.
 I rzeczywiście, tak się dzieje, pisarz dysponuje kilkoma godzinami do wyjazdu z Włoch, zagospodarowuje je więc, ulegając owej intrygującej propozycji Włoszki, która tak naprawdę okazuje się Francuzką. Dochodzi do spotkania, wyjazdu poza miasto, wymiany kilku uwag na temat książki, z czasem temat rozmowy zostaje poszerzony o sprawy życiowe, wychowania dzieci, aż po problemy małżeńskie. Okazuje się, iż nie na próżno Kiarostami nie nadał imienia głównej bohaterce filmu, jest Ona bowiem kopią milionów kobiet na świecie, borykających się z samotnością, a może raczej z poczuciem samotności w małżeństwie, czy w ogóle w związku.
 Podobne problemy zauważa w swym małżeństwie James. Dochodzi do tego, i to jest kapitalne, że już sami nie wiemy, czy na ekranie oglądamy oryginał, czyli czy są oni małżeństwem, które postanowiło spotkać się i pogadać w Toskanii, przy okazji promocji książki, (bo tylko wtedy Miller ma czas). Czy pisarz oraz Elle kopiują swe małżeństwa, biorąc udział w grze, odtwarzając role małżonków, których problemy pokrywają się w ich rzeczywistym życiu.  Po prostu mistrzostwo świata - tak wymyśleć scenariusz, i tak go zagrać (wielkie brawa dla tej pary!), by widz nie był do końca pewny, czy ogląda oryginał czy kopię. Niesamowita precyzja ( z podobną mieliśmy ostatnio do czynienia w dziele innego Irańczyka, Fahradiego w "Rozstaniu"),  dbałość by najmniejsza nawet scena miała swój wyraz, będąc kolejnym klockiem idealnie dobranym w budowaniu wieży melancholii,  z powodu przemijania, nieuchronności zmian i różnic jakie niesie przynależność do płci.

Musimy bowiem pamiętać o najważniejszym, mimo, że należymy do tego samego gatunku, jesteśmy ludźmi, kopiami swych oryginałów - przodków, ale mężczyzna i kobieta w stosunku do siebie, to ciągle dwa oryginały, które nigdy nie staną się swymi kopiami. Może warto o tym pamiętać, zdaje się mówić, Kiarostami, wywodzący sie z kultury, gdzie ów podział między płciami jest wyjątkowo mocno zaznaczony. Może warto pamiętać i pogodzić się ze słabościami obu stron, być bardziej dla nich wyrozumiałym, a wtedy może poczucie osamotnienia będzie mniejsze? Konkretny przykład, jeśli mężczyzna przysypia po powrocie z pracy, to nie myśl kobieto, że on cię nie kocha, czy ma kochankę, on jest po prostu zmęczony. Albo, gdy nie chwali twoich wystrzałowych klipsów w uszach, które założyłaś tylko dla niego, to nie znaczy, że on cię nie kocha, czy nie zauważa, że jesteś piękna - on kocha i widzi, ale nie zwracając uwagi na szczegły, nie rozumie, że to z powodu właśnie tych nowych klipsów. I nie martwmy się kobiety, jeśli jedynym problemem naszego małżeństwa, jest praca waszego męża, którą traktuje jak kochankę. Wiśta wio, łatwo powiedzieć, nie martw się, nie smuć i nie płacz... skoro nam pewne gesty są potrzebne do życia jak powietrze.  Ale czy faktycznie jest to nieosiągalne, może zamiast gniewać się, że mąż przysnął w dzień rocznicy,  położyć się obok niego?  Albo, gdy gdy ty leżysz (niczym Elle) na hotelowym łóżku rozmarzona wspomnieniami poślubnej nocy sprzed 15-tu lat,  a on w tym czasie obserwuje w skupieniu swoją twarz, odbijającą się w lustrze wiszącym nad pisuarem, nie załamuj się, mimo, że to tak tragicznie smutne, żyj i ciesz się kopią swoich dziewczęcych marzeń! 

Film Kiarostamiego jest naszpikowany wieloma życiowymi mądrościami, zawartymi w zwyczajnych opowieściach, jakie snują, spacerujac po toskańskim miasteczku, Elle i James.  Dla mnie jedną z ważniejszych jest pochwała prostoty, radości z życia, bedącego czasem marną kopią oryginału, jaki chcielibyśmy posiadać. Bo czy nie szkoda czasu, by żyć ciągle w dążeniu do niego, do doskonałości, nieosiągalnego ideału - co ilustruje w filmie świetna opowieść o Marie, siostrze Elle (jąkający się mąż). Może lepiej być prostym człowiekiem, choć o to też trudno i zadowolić się kopią (także życia), czasem może i nie tak doskonałą, ale czasem bywa, że piękną jak oryginał i cieszyć się nią, bez lęku, że stracimy coś cennego. Co z tego, że ktoś sięga wyżyn, będąc ciągle niezadowolonym z tego co może mieć, i tak wszyscy umrzemy (w filmie opowieść o beztrosce i mądrości dzieci).  I tu dochodzimy do kwestii najważniejszej, wszystko w życiu, tak jak i w sztuce, zależy od tego jak i z jakimi intencjami na nie spojrzymy (scena z małżeństwem, które interpertuje pomnik na rynku miasteczka).

Film "Wierna kopia. Zapiski z Toskanii" polecam, a jakże by inaczej, mimo że nie jest za bardzo optymistyczny. Z każdego kadru przebija ogromny smutek,  jesteśmy zdani na życie w otoczeniu podróbek, które zastępują nam często marzenia, ale przecież tak jak wspomniałam na końcu, wszystko zależy od spojrzenia i nastawienia, można żyć w pustce i smucić się brakiem oryginału, można też radować się samym dążeniem do niego,  ale można również cieszyć się z posiadania kopii. Wybór należy do nas.
Tak czy siak,  jestem pewna, że wielu, wielu widzów zakończy oglądanie westchnieniem, iż zobaczyli wierną kopię swojego życia.

39 komentarzy:

  1. pierwszy raz w życiu spotykam się z sytuacją gdy w żadnym łódzkim kinie nie grają filmu, który chcę obejrzeć ;(

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja zobaczyłam go na Cinemaxie. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. szczęściara z ciebie, ja nie mam cinemaxa

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekaw jestem tego filmu. Z wielu względów... reżyser, aktorka, lokalizacja, temat... No i jeszcze to skojarzenie z precyzją scenariusza Farhadiego ("Separation") - który ja uważam wręcz za genialny.
    Lubię, kiedy reżyser tak angażuje widza, łamiąc - nie tylko stereotypy - ale i jego wcześniejsze przyzwyczajenia w odbiorze filmu. Lubię tę otwartą niejednoznaczność irańskiego kina (nabytą prawdopodobnie dzięki niezgodzie na pewną "zamkniętość" irańskiej kultury (mocno naznaczonej religjnością).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To skojarzenie z Farhadim i "Rozstaniem" może nieco na wyrost, możesz się rozczarować, nie ma takiego napięcia i takiej układanki, ktora by się rozwijała w tak precyzyjnie utkaną całość, ale nic nie poradzę, takie mnie naszło, może ze względu, że nie ma tu żadnej zbędnej sceny, każda ma swoje przeznaczenie, choć nie układa się w tak oryginalny i fascynujący obraz, jak "Rozstanie". Może dlatego, że "wierna kopia" opowiada o życiu dwojga ludzi, ktorzy jednak nie zdecydowali się na krok ostateczny (rozstanie), dlatego tak nie iskrzy, ale swoją moc ma, nawet jeśli jest to tylko nostalgia.
      A, że kino irańskie też lubię, to już wiesz. ;)

      Usuń
  5. Widziałam ten film wiele, wiele miesięcy temu, pisałam o nim nawet ponad rok temu, bo to film nie nowy: http://chihiro.blox.pl/2011/02/Filmowa-mozaika-stereotypowa-francuskosc-i-swieze.html Dla mnie to fatalna, pretensjonalna wydmuszka (że użyję popularnego ostatnio słowa), drażnił mnie jak mało który. Nie znam wszystkim filmów Kiarostamiego, nie jestem jego wielką fanką (zdecydowanie wolę Mohsena Makhmalbafa z irańskich reżyserów, z nowszych wrażenie robią filmy Farhadiego i Rafiego Pittsa), ale z tych, które widziałam jego - kilka - ten jest najgorszy. Myślałam o tym filmie długo po projekcji, ale nie dotarło do mnie, co reżyser chciał tym filmem przekazać. Mam wrażenie, że przegadał go zwyczajnie, że sam się zagubił pośród słowotoku bohaterki granej przez Binoche. Aktorstwo także mnie nie przekonało, zdziwiona jestem Twoimi pochwałami, bo w moim odczuciu zagrali bardzo topornie i kompletnie niewiarygodnie. Ale faktem jest jedno - rzadko kiedy widzi się tak zneurotyzowane kobiety jak bohaterka :) I całe szczęście :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że bywasz na bieżaco z najnowszymi produkcjami spod ręki Irańczyków, ja, niestety, miałam okazję zobaczyć najnowszy film Kiarostamiego, z 2010 roku, dopiero teraz. Niestety, nie mogę się także pochwalić znajomością wielu filmów tego reżysera, jak i wymienionego przez ciebie Makhmalbafa (widziałam tylko "Kandahar", czy Pittsa (u nas leciał "Myśliwy", niestety, nie załapałam się). Bardziej dopieszczany jest u nas, jak zresztą i w świecie Farhadi, którego znam całą twórczość, za wyjątkiem "Pięknego miasta".
      No, to teraz, po wzajemnej prezentacji możemy przejść do rzeczy. Acha, zapomniałam jeszcze dodać, że mnie chyba najbardziej odpowiada, jako reżyser, B. Ghobadi i M. Majidi.
      Jeśli chodzi o Kiarostamiego, w przeciwieństwie do ciebie, nie znam nawet kilku jego dzieł, zaledwie dwa (choć coś tam czeka jeszcze w poczekalni do zobaczenia). "Wierna kopia" jest trzecim filmem, jaki miałam okazję podziwiać. A podziwiam go za to, że potrafi w sposób nienachalny i bez histerii opowiadać o ludzkim życiu i o tym co w sposób absolutnie nierozerwalny i pewny się z nim wiąże, czyli o przemijaniu. Widać moja konstrukcja psychiczna odpowiada tego typu tematom i poetyce jaką ten reżyser operuje. Podobnie rzecz ma się z Zapiskami z Toskanii. Ty uważasz, że Kiartostami go przegadał, a ja uważam, że w sposób bardzo subtelny opowiedział znowu o przemijaniu, tym razem dokładnie uczuć i różnicy jak przeżywają to konkretne przemijanie mężczyzna i kobieta. Jasne, że nic nowego pod słońcem, ale pomysł na opowieść - jakiż oryginalny, o czym wspominam wyżej - ludzie są swoimi kopiami, mogą się wpasować w obce życie tak łatwo jak to przyszło dwójce bohaterów.
      Czy to nie smutne, każdemu wydaje się, że jest wyjątkowy, niestety...
      O reszcie, co autor chciał powiedzieć, jak mi się wydaje, nie będę się tu rozwodzić, bo co nieco już napisałam wcześniej.
      A ja się nie dziwię twojej dezaprobacie jeśli chodzi o grę dwójki aktorów - co najwyżej może mi być żal, że tak ich nie doceniłaś. Będąc 100 minut na ekranie bez przerwy i nie zanudzić widza, to duża sztuka, przynajmniej w moim odczuciu, bo ja cały czas byłam zaintrygowana tą parą i wschłuchiwałam się w każde słowo, ktore mówią i starając się zrozumieć każdą ze stron - męską i żeńską.
      Czy Elle jest zneurotyzowana? Twoje prawo tak sądzić i twoje szczęście, że tak mało kobiet na jej podobieństwo widzisz wokół siebie. Wg mnie to nie jest żadna neurotyczka, na jakiej podstawie tak sądzisz? Co najwyżej kobieta rozczarowana, rozżalona, ale jeszcze nie zrezygnowana, na szczęście.
      W każdym razie, podtrzymuję swoje zdanie o filmie. To, że ty w tym filmie nie zauważyłaś niczego wartościowego (żałuj!), a pogodną i pełną fantazji (ciągle! I mimo wszystko) Elle nazywasz "neurotyczką" - nie przekonuje mnie by się nawet przez chwilę wahać nad zmianą opinii, czy choćby przemyśleniem w tym kierunku.:)
      Pozdrawiam:)

      Usuń
    2. Tak naprawdę to wydaje mi się, że w ogóle nie trzeba znać kina irańskiego, by docenić/nie docenić "Wierną kopię", jak myślisz? A swoją drogą to ja też chyba najbardziej cenię Ghobadiego, przede wszystkim za niezwykłe wyczucie w prezentowanie psychiki dziecka. Ale nie tylko.

      Cieszę się, że wszyscy jesteśmy inni, odbieramy filmy w inny sposób, inne dzieła trafiają do nas. Nie uważam za smutne, że każdemu wydaje się, że jest wyjątkowy. Każdy JEST wyjątkowy, nie ma drugiej osoby o takiej duszy, takim bagażu doświadczeń, skojarzeń jak Ty czy ja. Ludzie nie są swoimi kopiami, są odrębnymi jednostkami.

      Moim zdaniem właśnie bohaterowie przez 100 minut zanudzali widzów, nie tylko mnie, widziałam na seansie osoby wychodzące z sali. Nie jestem też wyjątkiem w ocenie Elle jako neurotyczki, ale tak naprawdę to nie ma znaczenia przecież, czy znajdą się inni, którzy poprą mój punkt widzenia czy Twój. Każdy w końcu odbiera film na swój sposób, prawda? Czytałam z ciekawości recenzje filmu różnych krytyków, niektórzy zgadzali się ze mną, inni z Tobą :) Zdania na temat tego filmu generalnie są bardzo podzielone. Neurozy Elle widzę w sposobie, w jakim traktuje syna, w jej rozchwianiu emocjonalnym (ze śmiechu momentalnie potrafi przejść w płacz), nadwrażliwości, rozedrganiu, które widać w jej ruchach. Widać, że jest to osoba bardzo niestabilna emocjonalnie. Naprawdę widzisz w Elle osobę pogodną? Ja widziałam tylko maskę pogody ducha, w dodatku wciąż spadającą z twarzy przy byle okazji.

      Co do Twoich dwóch komentarzy uzupełniających to aż tak dobrze film mi nie zapadł w pamięć, bym pamiętała detale. Od tamtej pory widziałam jakieś 200 innych, a ten zrobił na mnie takiego wrażenia, bym myślała o nim tak dużo jak myślę o filmach, które zdecydowanie bardziej mi się podobały. Pozwól więc, że nie odpowiem na nie.

      Usuń
    3. "Tak naprawdę to wydaje mi się, że w ogóle nie trzeba znać kina irańskiego, by docenić/nie docenić "Wierną kopię", jak myślisz?" - tak myślę, oczywiście, ale to ty zaczęłaś na wstępie, tę prezentację znanej ci filmografii irańskiej, myślałam, że to ważne. :)

      "Każdy JEST wyjątkowy, nie ma drugiej osoby o takiej duszy, takim bagażu doświadczeń, skojarzeń jak Ty czy ja. Ludzie nie są swoimi kopiami, są odrębnymi jednostkami. " - oczywiście, na swój sposób tak jest, tak jak wyjątkowe są nasze linie papilarne. Ale jeśli chodzi o zachowania, upodobania etc. niemiłosiernie się powtarzamy i bywamy do bólu przewidywalni, oczywiście nie zawsze, od każdej reguły są wyjątki.


      "Każdy w końcu odbiera film na swój sposób, prawda?" - prawda, oj prawda. O tym samym i ja cię chciałam przekonac, ale chyba nie zauważyłaś.

      Ja nie czytałam jeszcze żadnych recenzji filmu, dopiero czekam aż się jakieś ukażą w prasie. Z ciekawością porównam, czy znajdę wrażenie podobne do moich.

      "Neurozy Elle widzę w sposobie, w jakim traktuje syna, w jej rozchwianiu emocjonalnym (ze śmiechu momentalnie potrafi przejść w płacz), nadwrażliwości, rozedrganiu, które widać w jej ruchach. Widać, że jest to osoba bardzo niestabilna emocjonalnie. Naprawdę widzisz w Elle osobę pogodną? Ja widziałam tylko maskę pogody ducha, w dodatku wciąż spadającą z twarzy przy byle okazji. "
      Nie przypominam sobie, żeby Elly płakała, żeby przechodziła ze śmiechu w płacz. syna traktuje tak jak każda przeciętna matka. Nadwrażliwość - neuroza, hm, pewnie, niejeden artysta by się obruszył za nazywanie go neurotykiem. Podziwiam jak wielu widzów szafuje psychologczno-psychiatrycznymi pojęciami w swych analizach filmowych. Ale to nasza polska specjalność - każdy czuje się lekarzem.
      Tak widzę w Elly osobę pogodną i z fantazją, a że czasem smutnieje, mój Boże, ona ma prawie 40 lat, albo już nawet ponad 40! :) A że jest z gruntu pogodna - świadczy chocby pomysł zaproszenia pisarza na przejażdżke, sposób z jakim traktuje syna, jest wyluzowana, nie złości się, gdy jej zawraca głowę, itp. Poza tym, jak pięknie opowiada o swej siostrze, która ma męża jąkałę. No i jaka pomysłowośc, by zaprosic pisarza na poddasze, gdzie spędziła noc poślubną. :)

      "Od tamtej pory widziałam jakieś 200 innych, a ten zrobił na mnie takiego wrażenia, bym myślała o nim tak dużo jak myślę o filmach, które zdecydowanie bardziej mi się podobały. Pozwól więc, że nie odpowiem na nie."
      GRATULUJĘ, 200 filmów, to jest coś! No, no, ja nawet nie liczę ile filmów widziałam, ale myśle, że jakieś 150 przez rok to może i widziałam. Czy zapamiętam po kolejnych 150, czyli za rok, "Wierną kopię" to się okaże, ale myślę, że coś tam na pewno zapamiętam, mimo, że zobaczę może 20, które mi się jeszcze bardziej podobały od Tej Kopii.
      Pozwalam - możesz nie odpowiadać na moje dodatkowe komentarze, te poniżej. :)

      Usuń
    4. Nie wymieniłam znanych mi filmów irańskich (są ich dziesiątki), podkreśliłam jednak, że fanką Kiarostamiego nie jestem nie tylko przez ten film, ale też kilka innych. I podkreśliłam, że dawno ten film widziałam dlatego, że pewnych szczegółów dot. akcji czy dialogów nie pamiętam już, więc nie mogę drobiazgowo go analizować ani rozmawiać o nim opierając się na konkretnych wypowiedziach, bo nie utkwiły mi na tak długo w pamięci.
      Ale pamiętam właśnie Elle jako kobietę śmiejącą się w jednej chwili, a płaczącą zaraz potem. Jak na jedno popołudnie bardzo szybko zmienia nastroje, zbyt szybko moim zdaniem, by uznać ją za emocjonalnie zrównoważoną. Syna traktuje jak każda przeciętna matka??? Serio? Nie mogę w to uwierzyć, widocznie spotykałam się niemal z samymi nieprzeciętnymi matkami. Żal mi dzieci, które mają takie matki jak Elle.
      Czy wiek 40 lat ma skłaniać do większego smutku? Nie rozumiem tego argumentu.
      Naprawdę zaskoczona jestem tym, że oceniasz ją jako wyluzowaną... Zupełnie tego nie widzę, w żadnej scenie.

      Nie ma co gratulować, ja uwielbiam oglądać filmy i liczę je jakoś tam, zapisuję co oglądam i co czytam. Coś tam pozostaje z każdego niemal filmu, choćby tylko pojedyncze sceny czy nasza reakcja na nie.

      Usuń
    5. "Ale pamiętam właśnie Elle jako kobietę śmiejącą się w jednej chwili, a płaczącą zaraz potem."
      Nie, o ile pamiętam, ona nie płacze, jedynie roni łzę. A to jest różnica.
      Powiadasz, że co rusz zmienia nastrój, a i owszem, ale czy to takie dziwne? W końcu jest kobietą, a ona zmienną jest. Jeśliby tylko na tej podstawie (zmiany nastrojów) oceniać kobiety, to za małymi wyjątkami (Ty i twoje znajome), niemal wszystkie kobiety świata należałoby zaliczyć do neurotyczek.

      Tak, uważam, że Elle nie jest złą matką, syn jest dla niej ważny, poświęca spotkanie z pisarzem, by iść z nim na obiad (co prawda, jego jakość to już inna sprawa, ale w końcu mamy XXI wiek, kto by tam gotował w domu, gdy jest tyle fajnych rzeczy innych do zrobienia). Poza tym temat syna, dzieci, zajmuje sporą część rozmowy Elle i pisarza (tam pada jedno fajne zdanie, które i ja popieram, że dzieci są niedocenionymi mędrcami świata. Jeśli wyuczony filozof powie to co dziecko, nazywamy go geniuszem, a w przypadku dziecka - spotyka je w nagrodę ze strony dorosłych najczęściej wzruszenie ramion, jeśli w ogóle ktoś się przejmie tym co ono powiedziało.).
      Powiadasz, że żal ci takich dzieci, które mają takie matki jak Elle. Gratuluję ci ponownie, tym razem świata w jakim żyjesz. Wierz mi, znam z widzenia o wiele gorsze matki, a i tak sobie jeszcze je dzieci chwalą.

      Czy wiek 40 lat i powyżej może skłaniać do smutku... Palnęłam to pół żartem pół serio. Ale zaraz ci wytłumaczę na serio. Bo na mur beton mamy połowę życia za sobą, albo przed sobą, zależy jak kto patrzy. Bo w ogole zależy od człowieka (tu kobiety) i jak mu się zycie ułożyło. Na przykład, Czy czuje się jeszcze ciągle kochany przez wieloletniego partnera (jeśli takiego w ogóle jeszcze ma), czy czuje się w ogóle kochany i komuś potrzebny, czy jest zdrowy, czy ma pracę, czy podlicza już swój zyciowy dorobek i jaki mu wychodzi bilans ujemny czy dodatni. A może w ogóle ma wszystko w nosie i cieszy się po prostu tym, że jeszcze w ogole żyje. To zależy. Elle bywa w filmie markotna, bo niestety, myslała, że jak wyjdzie za mąż, to będzie miała męża, a tymczasem jest sama, mąż zajęty i ciągle poza domem, nie pamięta o rocznicach, a nawet jeśli pamięta to zasypia, bo taki zmęczony, nie zauważa jej nowych klipsów ani nowej szminki na ustach, Elle boi sie, że on jej nie kocha, a on jest po prostu oddany swej kochance - pracy, która go niestety wykańcza niemiłosiernie. Czy to takie dziwne? Każda kobieta lubi być adorowana, także przez męża. Czy to objawy neurozy? Jeśli tak, biada wam kobiety świata, gdy się nie udacie do psychiatry ze swoim babskim problemem. A może jeszcze wstrzymajcie się i posłuchajcie Kiarostamiego, który radzi, by mieć na uwadze różnice jakie dzielą kobiety i mężczyzn i dać sobie na luz, po prostu je zrozumieć, zaakceptować i być szczęśliwym.

      Dlaczego uważam, Elle za wyluzowaną i pogodną - jej zachowanie na wieczorze autorskim, jej relacja z synem, jej stosunek do pisarza, jej stosunek do siostry, jej rozmowy z ludźmi na rynku małego miasta w kwestii interpretacji, jej szczerość i otwartość w relacjach nie tylko z pisarzem ale i napotkanymi ludźmi na każdym kroku. To że jest z lekka kobietą zawiedziona w pokładanych nadziejach w mężczyznach nie znaczy, że jest neurotyczką czy ponuraczką, a poza tym ona ciągle uwodzi, niby niechcący, ale jednak. Nie czuje się przegrana na tym polu ani trochę. Tak nie zachowuje się kobieta spięta czy z neurozami. Konfrontuje się z pisarzem, jako mężem, to bywa bolesne, ale chce zrozumieć ich związek i to jej się udało, może. Nie wiem, jej usmiech na końcu, może być tego dowodem, albo wręcz przeciwnie - może nadal pozostanie sama, odrębna, w swoim kobiecym świecie. :)

      Usuń
    6. Zmiany nastroju same w sobie nie są dziwne, ale w ciągu jednego popołudnia, paru godzin takie skoki? To w moim odczuciu nie jest oznaką zrównoważenia, podtrzymuję zdanie. I nie mogę potraktować z humorem uwagi, że "kobieta zmienną jest" i można jej to wybaczyć - to jest moim zdaniem seksizm. Mózg kobiety naprawdę nie jest taki odmienny od mózgu mężczyzny.

      Nie pamiętam wszystkich scen Elle z synem, ale kojarzę, że to pisarz powiedział jej, czy zasugerował, by wyluzowała. Zbyt nerwowa mi się ona wydała w kontakcie z synem. Ale nie napisałam, że jest złą matką, po tych paru scenach nie śmiem oceniać jej jako matki. Ja też słyszałam (bo sama nie znam) o gorszych matkach, takich co biją i torturują psychicznie swoje dzieci. Elle na ich tle wypada świetnie, ale to znów tylko kilka scen. Nie chciałabym ani tak się zachowywać jak ona, ani mieć matkę, która by była tak niezrównoważona jak ona.

      Wiesz, ja uważam, że człowiek sam sobie życie układa, a nie ono układa się jemu. Kochający partner sam się nie trafi, o związek trzeba zabiegać. Mam to szczęście być w ponad 14-letnim związku (co na moje 33 lata jest sporym osiągnięciem), w którym oboje się bardzo kochamy, i o którym złego słowa nie mogę powiedzieć - i nigdy nie mogłam. Ale na to pracowaliśmy i pracujemy oboje, choć wychodzi mimochodem, tak się dopasowaliśmy. A jeśli Elle narzeka na swój związek, to jest to też po części jej wina. Nigdy wina nie leży po stronie jednej osoby. Jeśli Elle jest rozczarowana, to znaczy, że miała inne wyobrażenia, że wybrała być może niewłaściwego człowieka. Bo jeśli on nie pamięta o rocznicach, nie zauważa nowych klipsów to czy można powiedzieć, że ten człowiek dba o nią? Że jest nią zainteresowany? Dla mnie to niewyobrażalne, by nie zauważyć najdrobniejszej zmiany na ciele partnera czy zapomnieć o rocznicy i to samo uważa mój partner. Dlaczego Elle nie porozmawia ze swym mężem? Wyglada na to, że oni w ogóle mało ze sobą rozmawiają, że nie są przyjaciółmi. Nie mieści mi się w głowie fakt, że ona to toleruje, żyjąc w kulturze zachodniej w XXI wieku. Elle zdaje mi się też typem kobiety, która łudzi się, że może zmienić partnera, ukształtować go według swojego widzimisię, a to wielki błąd, jaki kobiety (szczególnie z pokolenia mojej mamy, tzn. kobiet po pięćdziesiątce) często popełniają. Elle jest z mężem, ale jest samotna w tym małżeństwie, a to jest bardzo, bardzo smutne. A co gorsza - ma do męża pretensje, zamiast do siebie (lub do obojga), że przez tyle lat nie wypracowała z mężem sposobu na wspólne życie. A może oni zwyczajnie nie pasują do siebie, może związali się pochopnie, nie znając się zbyt dobrze i połączyła ich nie miłość, a zauroczenie? Bywa, ale zawsze można się z takich związków wyplątać. A Elle w nim tkwi, zamiast sama kształtować swoje życie, budować to, co by chciała. Nie rozumiem jej frustracji, albo inaczej: nie rozumiem, jak można frustrować się czymś, co się tyle lat akceptowało, a co przeszkadza.

      Usuń
    7. Zmiany nastroju nie były aż tak dramatyczne, takie jest moje zdanie i je nadal podtrzymuję. Uważam, że krzywdzisz Elle, jesteś zbyt bezwzględna w jej ocenie. I nie przesadzaj z tym seksizmem, dobrze? :) Kobieta zmienną jest bardziej niż mężczyzna, to wcale nie jest wada, po prostu tak bywa i nie dam się przekonać, że kobieta i mężczyzna tak samo przeżywają życie, pod względem emocjonalnym. Ja uważam, że akurat to jest wspaniałe (natura wie co robi), że nie jesteśmy tacy sami, jeśli chodzi o płeć, możemy się dzięki temu wspaniale uzupełniać.

      Poza tym, zgadzam się z Tobą w wielu sprawach, które poruszasz. Także to, że człowiek sam sobie życie układa (filmowa Elle, też to z pewnościa wie, bo przecież nie jest głupia tylko trochę jej się ta układanka zburzyła, błąd w sztuce zdarza się nawet największym architektom).
      Podziwiam twój związek, ale musisz pamiętac, że niestety nie wszystkie kobiety są tak silne, zdecydowane, tak pewne siebie, a przy tym mają tyle szczęścia (bo mieć idealnego partnera to także szczęście, nie tylko kwestia wypracowania) co Ty. Ale smiem podejrzewać, że Ty ze swoim szczęściem (oby tak dalej wam się układało, także w przypadku, gdy będzieci mieli dziecko, bo to przyjście dziecka na świat bywa najlepszym sprawdzianem związku) jesteś jednak w mniejszości. Większość kobiet na świecie chyba jednak bardziej by się zidentyfikowała z Elle, niż z tobą.

      A skąd wiesz, że Elle nie zerwała z mężem (syn w lokalu wspomina o swoim nazwisku, ktore różni się od jej nazwiska obecnego). Może wciągajac się w grę z pisarzem przenosi się do swej przeszłości? A jeśli nie zerwała, bo w tym filmie nic nie jest jednoznaczne, mimo, że czuje się przy nim samotna, to dlatego, że go kocha? Tego, czyli miłości, nie bierzez pod uwagę? Bo jej na nim ciągle zależy? Bo mimo wszsytko jest jej z nim dobrze (choć czasem źle) i nie chce szukać kogoś innego? A może jest tchórzem (tacy ludzie też się trafiają) i boi sie ryzyka?

      Pytasz dlaczego ona nie rozmawia z mężem? Może dlatego, że go ciągle nie ma w domu, a jeśli się w nim pojawia, wieczorem oczywiście, to po to by w nim odpocząć i rano znowu udac się do pracy. Wydaje mi sie, że obraz związku jaki przedstawia Kiarostami jest jak najbardziej charakterytyczny dla związków naszej cywilizacji. Zagonienie, brak czasu, nieobecność męża i ojca na co dzień, samotne matki-żony, samotne dzieci - to jest powszechna bolączka naszych czasów. Elle jest nerwowa, zarzucasz jej to, sama się przy tym denerwując, może dlatego taka jest bo na jej głowie jest wychowanie dziecka, nie ma wsparcia ze stronyh męża? Pamietasz, jak starszy mężczyzna w miasteczku radzi Pisarzowi, biorąc go za męża Elle, by tylko połozył rękę na jej ramieniu, nic więcej tylko to. I Będzie dobrze.
      Powiem ci szczerze, że bawi mnie trochę twoje święte oburzenie na Elle, tak jakbyś miała pretensje do niej, że nie jest taka jak ty ( i zapewne twoje bliskie znajome). Ja ze zrozuemieniem przyjmuję, że świat składa się z kopii, ale nie tego samego obrazu, że tych obrazów jest jednak nieco więcej niż tylko ten jeden na "moje" (w tym przypadku na Twoje) podobieństwo.
      I na koniec, mnie tez się wydaje, o czym zresztą wspominam w "recenzji", że Elle chciałaby, by mężczyzna spełniał jej wyobrażenia, jej idealny obraz jaki sobie kiedyś wymarzyła. A Kiarostami mówi, z czym się zgadzam (tak jak i ty, o ile dobrze zrozumiałam) - nie, musimy pogodzić się, że jesteśmy inni, w ogóle - że nie jesteśmy idealni i nauczyć się z tym żyć. I tu znowu przywołam po raz kolejny, jako dowód na to, opowieśc o siostrze Elle, która kocha męża jąkałę i słucha jego jąkania z rozkoszą.

      Usuń
    8. Nie przesadzam z seksizmem. Uważam Twoją uwagę za seksistowską (że kobiecie można wybaczyć zmiany nastroju, bo... jest kobietą) i zdanie nie zmienię. Mężczyźni i kobiety są inni, nikt nie twierdzi nic przeciwnego, ale to Ty przesadzasz z tą zmiennością jako domeną kobiet.

      Nie wierzę w coś takiego jak szczęście, kłóci się to z moją wizją świata. Nie będziemy mieli dzieci, pomnażanie ludzkości w ogóle nas nie interesuje i nie potrzebujemy dziecka/dzieci do niczego, więc tego sprawdzianu w związku uniknę. Być może więcej kobiet identyfikowałaby się z Elle niż ze mną jeśli chodzi o związki, tak się jednak składa, że w moim otoczeniu większość osób, przyjaciół i znajomych, jest w długoletnich związkach, niektórzy w ponad dziesięcioletnich. Być może kryzysy jeszcze nadejdą, a być może otaczam się po prostu dojrzałymi, mądrymi ludźmi, którzy są bardzo do siebie dopasowani, jeśli są w związkach.

      Nie wiem, czy Elle jest jeszcze z mężem, fakt, ale widać, że przeżywa jeszcze swoją sytuację. Inne nazwisko dziecka i matki to żaden wyjątek, wiele moich znajomych i przyjaciółek nie zmienia nazwiska po ślubie, a dziecku nadają nazwiska ojca - to o niczym nie świadczy.

      Nie biorę pod uwagę miłości, jeśli jest się nieszczęśliwym w związku. Tkwienie w związku, który nie spełnia oczekiwań, tyle pretensji do męża, ile ma Elle, raczej nie świadczy o miłości. Możliwe, że Elle jest tchórzem, taka intepretacja by mi odpowiadała. Przykre, ale znowu nie tak rzadkie. Wiele kobiet tkwi przy mężczyznach, mimo że im się z nimi nie układa, przez co krzywdzą siebie i dzieci. Bo jaki model rodziny przedstawiają dzieciom?

      Och, nie mogę się zgodzić, że związek, jaki przedstawia Kiarostami, jest charakterystyczny dla naszej cywilizacji. Chyba żyjemy w innych światach. Mój partner pracuje bardzo dużo, praktycznie nie wraca do domu przed 20:00, a bywa, że pracuje nawet do północy. A jednak weekendy mamy dla siebie, i te kilka godzin niemal codziennie też się znajdą. Rozmawiamy wiele o naszych marzeniach, lękach, planach, wymieniamy się opiniami na mnóstwo spraw, analizujemy wydarzenia ze świata, chodzimy do kina, teatru, muzeum, czytamy wspólnie książki, spotykamy się z przyjaciółmi. Nie znam nikogo, kto pracowałby więcej niż mój ukochany, a jednak nigdy nie mamy wrażenia, że zaniedbujemy się nawzajem. Więc można, trzeba tylko zdobyć się na wysiłek - jak pisałam, dobry związek nie bierze się z powietrza.

      Nie mam pretensji, że Elle nie jest taka jak ja, nie jestem też w ogóle oburzona, skąd ten pomysł? Nie rozumiem jednak Twoich prób przekonania mnie, że Elle jest wyluzowana, radosna, jedynie nieco markotna (bo ma ponad 40 lat :)). Dla mnie ten film był pretensjonalny, problemy były może typowe, ale przedstawione w nieciekawy, dość sztampowy sposób. No i zwyczajnie cały film był nudny. Więc nie zamierzam już się na jego temat wypowiadać - jak na dzieło, które nie zrobiło na mnie wrażenia już i tak za wiele napisałam :)

      Jak widzisz nie jestem odosobniona w ocenie Elle, a definicja neurotyczki (taka podawana jest przez wikipedię przynajmniej) zgadza się z zachowaniem Elle idealnie. Może to Ty powinnaś sprawdzić, jak się objawia neuroza? http://pl.wikipedia.org/wiki/Neuroza

      Usuń
    9. - Piszesz, że: "Mężczyźni i kobiety są inni, nikt nie twierdzi nic przeciwnego". Kilka postów wyżej sugerowałaś coś innego. Widzisz, kobieta jednak zmienną jest. :) A może po prostu czasem jej się myli, jak każdemu człowiekowi. Wybór opcji należy do Ciebie. Tak, tak, wiem co wybierasz.

      - Dziesięcioletni związek to nie jest długi związek.

      - piszesz: " Inne nazwisko dziecka i matki to żaden wyjątek, wiele moich znajomych i przyjaciółek nie zmienia nazwiska po ślubie, a dziecku nadają nazwiska ojca - to o niczym nie świadczy.' - ja to wszystko wiem, ale dziękuje, że sie pofatygowałaś. :) Ale uważam, że skoro tak dbały reżyser jak Kiarostami poświęcił kwestii nazwiska chwilę w filmie, nie zrobił tego na darmo.

      Piszesz: "Nie biorę pod uwagę miłości, jeśli jest się nieszczęśliwym w związku. Tkwienie w związku, który nie spełnia oczekiwań, tyle pretensji do męża, ile ma Elle, raczej nie świadczy o miłości."
      Jest takie proste powiedzenie, że nie kocha się za coś (tu jak piszesz - za spełnianie oczekiwań), tylko za to że ten ktoś jest.
      Elle ma tylko jedną pretensję, przynajmniej tylko tę jedna eksponuje w filmie, że mąż zbyt mało poświęca jej uwagi, czyli czasu, podejrzewając go, że jego miłość do niej już się skończyła. Ale przecież, nie histeryzuje, nie rozpacza, jej nastrój jest bardziej nostalgiczny niż histeryczny.

      Opisałaś swój związek, jako przykład, czy kontrapunkt dla Elle. Nie jestem pewna, czy słusznie. Podejrzewam, na podstawie filmowego dialogu, że Elle wiele weekendów spędza także samotnie (mąż często wyjeżdża, jak ten pisarz). Poza tym nie możesz porównywać bezdzietnego związku ze związkiem w którym są dzieci, przynajmniej w początkowym okresie ich wychowania. Nie będę tu wymieniała różnic, bo uważam, że jesteś w stanie sama się ich domyśleć.
      Żeby nie było wątpliwości, cenię sobie ludzi i to bardzo, którzy świadomie nie decyduja się dziecko, z jakichś względów. uważam, że najgorzej w życiu mają dzieci niechciane. Tak że masz mój ukłon ze zdjęciem kapelusza!

      - piszesz: " Och, nie mogę się zgodzić, że związek, jaki przedstawia Kiarostami, jest charakterystyczny dla naszej cywilizacji."
      Och, a ja tak uważam. Rosnące bezrobocie, a przy tym rosnący konsumpcjonizm, a przy tym pazerność pracodawców, co wszystko się sprzęga, powoduje, że zaczyna sie ludzi wykorzystywać jak niewolników.
      Problem nieobecnego ojca jest jak najbardziej powszechny, to doskonale widać po tym jacy zniewieściali mężczyźni nam obecnie rosną. A poza tym ogromna samotność dzieci. I wierz mi, że gdybyście mieli wraz z twoim ukochanym dziecko, do czego was oczywiście nie namawiam, któreś z was musiało by z czegoś zrezygnować, by je wychować. Dlatego mówię, że rodzicielstwo jest najlepszym sprawdzianem związku.

      Oczywiście, znam juz coś takiego jak wikipedia, sprawdziłam wcześniej definicję. Nie zauważyłam u Elle żadnych natręctw, żadnych chorych lęków, fobii a już objawów somatycznych wcale. A perfekcjonizm, egocentryzm (wymieniony w regułce) mój Boże, z tego by wynikało, że jesteśmy cywilizacją neurotyków. Niech i tak będzie.


      Na zakończenie mam tylko pytanie, czy ty lubisz wyłącznie filmy i bohaterów idealnych (z twojego punktu widzenia) albo tylko podobnych do Ciebie. Jako argument przeciwko Elle wytaczasz przeważnie fakty z twojej biografii, stawiasz siebie w opozycji ukazując jaką Elle jest osobą bylejaką i żałosną. Ja oglądając filmy nie szukam potwierdzenia swojej doskonałości, czy ludzi podobnych do mnie, wręcz przeciwnie. Oprócz poznawania siebie lubię także poznawać innych, o innej konstrukcji psychicznej, żyjących w zupełnie odmiennych warunkach. Może dopuścisz do siebie myśl, że Kiarostami poświęcił film ludziom, jakich są na Ziemi miliony, nie negując wcale, że takich jak ty są drugie miliony, a może jednak tysiące... Rozumiem, że może ci nie odpowiadać forma, styl filmu, że jest za mało atrakcyjny (chociaż tak bardzo sie starał - ta Toskania i Binoche), kategorycznie negując Elle, stawiając przy tym za wzór swoją osobę - stąd mój pomysł na twoje oburzenie.

      Usuń
    10. Babko, kobiety i mężczyźni są inni pod względem fizycznym (nie napisałam tego, mój błąd, a to miałam na myśli), ale ich mózgi aż tak odmienne nie są, przynajmniej to wynika z najnowszych badań - kilkadziesiąt lat temu sądzono, że różnice są większe i może na tym się opierasz.

      10 lat w związku to moim zdaniem długo u osób poniżej 30. roku życia, albo około trzydziestki, a w tym wieku jest większość moich przyjaciół. Fakt, że dla większości moich przyjaciół pierwszy poważny związek trwa tak długo i w niektórych przypadkach został zapoczątkowany jeszcze w liceum, to pewne osiągnięcie, moim zdaniem.

      Nie zgadzam się odnośnie tego, że kocha się za to, że ten ktoś jest. Mogę znaleźć sporo mężczyzn, chcących ze mną być, ale ten fakt nie powoduje, że będę ich wszystkich kochać. To może być powiedzenie, ja go chyba nie słyszałam. Znam inne "nie kocha się za coś, ale pomimo czegoś".

      Nie pisałam o histerii, pisałam o neurotycznych zachowaniach, a to różnica.

      Elle nie jest częścią rodziny z małym dzieckiem - piszesz o początkowym stadium wychowania. Jej syn nie ma paru miesięcy, a dobre kilka lat.

      Nie wiem, w jakim otoczeniu żyjesz, ale ja żyję ewidentnie w innym. Ludzi traktuje się w pracy coraz lepiej, a nie gorzej. Podobnie nie widzę jakoś zniewieściałych mężczyzn, uważam, że mężczyźni z mojego pokolenia są zdecydowanie dojrzalsi i bardziej "męscy" niż mężczyźni z pokolenia moich rodziców (ale zaznaczam, że mogą mieć tu wpływ różnice kulturowe, ja prawie nie znam Polaków w moim wieku). Zwłaszcza jeśli chodzi o udział w wychowaniu dzieci, co obserwuję z radością, oraz brak tego sztywnego podziału na zainteresowania czy zajęcia męskie i kobiece w świadomości mężczyzn i kobiet z mojego pokolenia i młodszych.

      Nie, nie lubię wyłącznie filmy i bohaterów idealnych ani podobnych do mnie. Wystarczy poczytać moje recenzje filmów, które oglądałam. Wolę, gdy bohaterowie nie są podobni do mnie. Przytaczam fakty z własnej biografii lub otoczenia, bo Ty podajesz sytuację Elle i jej otoczenie jako typowe, więc ja Ci pokazuję na własnym przykładzie (a uważam się za dość typową osobę), że tak nie jest. Przypisujesz mi słowa, których nie napisałam. Nie napisałam nigdzie, że Elle jest bylejaka czy żałosna. To, co mi w tym filmie przeszkadzało, to sposób pokazania Elle i jej historii przez Kiarostamiego, który zrobił to słabo. Znam sporo filmów z bardziej irytującymi bohaterami niż Elle, ale filmów dobrych, ciekawych. Ten jest wyjątkowo nudny i zwyczajnie kiepski. I w moim odczuciu reżyser (a może scenarzysta?) nakreślił dość nieprawdopodobny obraz bohaterki i popołudnia, jakie spędziła z pisarzem. Mnie film nie oburza, mnie nuży, a rozmowę zaczęłam właściwie niepotrzebnie - bo ani ja ani zapewne Ty nie miałyśmy na celu przekonać drugą osobę do zmiany zdania o filmie. Mnie dziwiło tylko, że tak Ci się ten film podobał. Jesteś pierwszą osobą, o jakiej czytałam (poza niektórymi krytykami - którzy jednak oceniali film w całości, nie skupiali się na bohaterce), której ten film nie nudził i nie drażnił, to mnie zaskoczyło.

      Usuń
    11. "Nie zgadzam się odnośnie tego, że kocha się za to, że ten ktoś jest. Mogę znaleźć sporo mężczyzn, chcących ze mną być, ale ten fakt nie powoduje, że będę ich wszystkich kochać. To może być powiedzenie, ja go chyba nie słyszałam. Znam inne "nie kocha się za coś, ale pomimo czegoś".
      Oczywiście, chodziło mi o to powiedzenie. Dobrze, że spercyzowałaś, ale podejrzewam, że nie miałaś z tym za wiele problemu i od razu domyśliłaś się, że chodzi mi dokładnie o nie.

      "Nie pisałam o histerii, pisałam o neurotycznych zachowaniach, a to różnica.' - rozumiem różnice, użyłam tego słowa bardziej w znaczeniu potocznym, choć co prawda i ją zalicza się do zaburzeń nerwicowych, o które tak walczysz dla Elle.

      - piszesz; "Elle nie jest częścią rodziny z małym dzieckiem - piszesz o początkowym stadium wychowania. Jej syn nie ma paru miesięcy, a dobre kilka lat.'
      Po tego typu reakcji, wskazującej, że zaczynasz już czytać ( nie wiem, może to nerwy?), z widocznym negatywnym nastawieniem (to rozkoszne łapanie za słówka) co do mojej osoby, stwierdzam, że przyszedł czas, by przerwać naszą dyskusje, która zaczyna przypominać psa kręcącego się wokół swego ogona.
      Słowa o początkowym stadium wychowania odnosiły się nie do Elle, chociaż też po trosze (bo wiek 12-14 lat i trochę powyżej, to najtrudniejszy wiek dziecka dla rodziców) do kwestii rodzicielstwa i jego trudów, kiedy to najlepiej wychodzi, na ile, jako rodzice i partnerzy jednocześnie, jesteśmy zdolni do ustępstw, do rezygnacji z siebie, na rzecz związku i dziecka.

      Pisząc o mężczyznach zniewieściałych, coraz bardziej niedojrzałych, bojących się podjąć samodzielną życiową decyzję, miałam na myśli, nie facetów 30-tce i wyżej, ale raczej tych poniżej. Nie twiedzę, że żyję w takim środowisku, wystarczy mi zmysł obserwacji mój i twórców filmowych także, który ten problem często poruszają, np. "Patrzę na ciebie Marysiu" teraz mi się nasunął.
      Co do zanikania podziału ról na męskie i żeńskie, też mnie bardzo cieszy, że ma to miejsce, a myślałaś, że nie? Jakkolwiek, nigdy nie chciałabym być górnikiem, czy operatorem dźwigu i nigdy nie przestanę wielbić podziwiać facetów, którzy potrafią zbudować dom, dołączyć do niego prąd i autostradę. W ogóle, to uwielbiam i bardzo mi imponuje jak facet umie coś czego ja nie umiem, nawet jeśli jest to tylko gra na gitarze. :)

      "Nie napisałam nigdzie, że Elle jest bylejaka czy żałosna."
      czasem aura jaką budują inne słowa wystarczą za jedno, to najbardziej przykre, którego boimy sie wypowiedzieć. A twój stosunek do Elle nie był raczej pozytywny i raczej był z góry.

      Miałam wrażenie, że w swojej recenzji nie skupiłam się tylko na bohaterce, która cię tak drażniła, ale także ogolnie na relacjach męsko-damskich, na przemijaniu, życia, ale także emocji, uczuć. Ale tak to już jest, bez obrazy, że każdy widzi i słyszy to co chce zobaczyć.

      Nie zaliczam tego filmu do największych osiągnięć kinematografii, ale uważam, że jest w nim kawałek prawdziwego zyciowego mięska. Dziekuję za dyskusję, ja również nie miałam zamiaru cię przekonywać do zmiany zdania, bo doskonale rozumiem, że film jest specyficzny i może się nie podobać, ale nie mogłam przejść obojętnie obok dość zniecierpliwionej opinii typu: "co też za neurotyczkę nam ten Kiarostami przedstawia" (nie piszesz tak dosłównie, ale to wynika z tonu i treści). A nawet gdyby, z czym się nie zgadzam (z tą diagnozą)to co, nie może? Skoro mogłaby by to być jedna z najbardziej uroczych neurotyczek świata. Powiadasz, że spotkanie i popłudnie jakie wysmażył Kiarostami na ekranie jest dość nieprawdopodobne... Hm, dlaczego? Dlaczego wolisz je opisać jako nieprawdopodobne, zamiast przyznać, że Elle wykazała się sporą fantazją i odwagą (jeśli faktycznie nie była żoną pisarza, bo w tym filmie ta kwestia nie jest jednoznaczna) w aranżacji tego spotkania.

      Usuń
    12. I jeszcze słówko na koniec, bo się nie zmieściłam wcześniej;

      Zauważ, że w mojej recenzji mam sporo symaptii i zrozumienia nie tylko dla Elle, ale także dla faceta Millera. Bo o to właśnie Kiarostamiemiu chodzi - o zrozumienie i akceptację niedoskonałości jakie ma każdy, bez żadnego przerabiania się nawzajem, na siłę, bo czasem, czemu nie? Można się i zmienić na lepsze, dzięki i dla partnera, czy partnerki. Czego wszystkim życzę. :)
      A Chichiro serdecznie pozdrawiam. :)

      Usuń
  6. Chichiro - przeczytałam twoją notkę nt filmu - moja odpowiedź zawiera się w : "Miejsce na akcję filmu trafione w 10-tkę. Nie tylko dlatego, że Toskania jest naturalną kopalnią dla mistrzów kopiowania, nie tylko dziel sztuki, ale zachowań czy ludzkich upodobań - któż nie chciałby spacerować po wąskich uroczych uliczkach toskańskich miasteczek, marząc o przytulnym toskańskim domku z małą winniczką za płotem, czy chociażby ślubie z nocą poślubną w zacisznym toskańskim pensjonaciku. "
    Może spróbuj spojrzeć na ten film z odrobiną humoru. Ten film jest swoistą zabawą reżysera z widzem i to mi się w nim podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ot, choćby jedno z pierwszych zdań, jakim Miller wita zebranych na wieczorze autorskim, kiedy mówi, że wolałby inny tytuł, ale musiał ulec specom od marketingu i dystrybucji i dodać także podtytuł "Zapiski z Toskanii". To jest oko puszczone do nas, robię taki film dla was ludzie z Zachodu Europy, specjalnie z plenerami Toskanii, bo wiem, że jak jeden mąż lubujecie się (w domyśle - snobujecie) w tej słodkiej krainie.
      No i później dalej mruga, starsza pani mówi, że problem długiego siedzenia męża w pracy to szczęście, podczas gdy Elle, jest zupełnie innego zdania itd., a już cudownym mrugnięciem ale takim z łezką, jest scena, gdy ona marzy, a on sika i najazd na dwa bijące zgodnie stare dzwony w starej dzwonnicy. Życie! :)

      Usuń
  7. a mnie ten film znudził totalnie. Jest zbyt napuszony, zdecydowanie brakuje mu uroku i lekkości

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, nie poraża tempem akcji ani żadną wybuchowością, jak to u Kiarostamieg, i innych irańskich twórców, zazwyczaj bywa. Napuszony? Dlaczego? Że traktuje o normalnych relacjach damsko-męskich, z wyłączeniem relacji łóżkowych (może dlatego jest nudno?). Ale żeby mu odmawiać uroku i lekkości, to już przesada. Wystarczy spojrzeć na melancholijnie uśmiechniętą Binoche na plakacie, czy innych fotach z filmu. Toż to sam urok. A i samemu Schimellowi nic nie brakuje mimo sześciu dziesiątek na karku, niejeden młokos mógłby mu pozazdrościć uroku. Ale cóż, o gustach się nie dyskutuje, można je tylko przyjąć do wiadomości. Może za kilkanaście lat znajdziesz coś zajmującego w tym filmie, inaczej spojrzysz na jego bohaterów. Jakby nie było średnia ich wieku oraz problemy, dość daleko odbiegają od wieku i przeżyć przecietnego (statystycznie) widza, ale to też nie powód, by się nimi nie interesować.
      No to mamy 2:1 na niekorzyść filmu. Ktoś jeszcze?

      Usuń
  8. Trochę nie w temacie. Obejrzałem polecane "Pogorzelisko".
    Nie wiedziałem gdzie opisać swoje wrażenia, bo nie masz recenzji tego filmu. Krótka notka więc u mnie.

    http://sotionx.blogspot.com/2012/03/normal-0-21-false-false-false.html?showComment=1331928601711#c7696056289117943495

    Recenzowane natomiast w tej notce filmu nie widziałem.
    Jednak dyskusja jaka rozgorzała zachęca mnie do obejrzenia go.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobacz, zobacz, ciekawa jestem twojego zdania. Film naprawdę nie jest zły, czego dowodem może być powyższa dyskusja.

      Co do "Pogorzeliska" - niebawem wpadnę do Ciebie, żeby zobaczyć jakie wrażenia.
      A ja właśnie kilka godzin temu skończyłam "Pod prąd". :)

      Usuń
  9. Bohaterka Binoche jest irytującą neurotyczką a bohater Schimellowa to buc prawiący jedynie jakieś filozoficzne kwestie. Szłam na ten film z niemal 100% pewnością, że wyjdę zauroczona a kompletnie się nie wkręciłam w tę historię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to Chichiro - nie jesteś tu sama! :) Natalio, przy okazji zerknij do źródeł co to jest neuroza i czym się objawia. :)
      Pisarz czyli Shimell prawi filozoficzne kwestie? Jakiś przykład? Akurat on jest jak najdalej od tego. Może pomyliłaś filozofię z historią sztuki czy socjologią, czy jakąś jeszcze antropologią czy licho wie jeszcze z czym. bo na początku rozprawiaja wraz z Elle o jego książce. Ale później sie rozkręcają i gadają jak ludzie. :)
      A ten pseudointelektualny wstęp ma widzowi zasygnalizować, że w filmie mamy do czynienia z ludźmi z wyższej półki, światłymi, świadomymi, światowymi wręcz, a mimo to tak nieporadnymi, zagubionymi i mało szczęśliwymi.

      Usuń
  10. Szukaj w komentarzach do " Skóry " Almodóvara :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie jesteś sama babko :) :

    http://www.rottentomatoes.com/m/certified_copy/reviews/?type=top_critics

    Wszyscy na tej stronie (wybór najważniejszych recenzji filmowych) - jak jeden mąż i jedna żona - chwalą film Kiarostamiego (przy każdej recenzji jest dorodny czerwony pomidorek - ani jednego zgniłka ;) )

    Przeczytałem Waszą ciekawą dyskusję (z Chihiro).
    Sporo się można z niej dowiedzieć o Chihiro - i o jej idealnym związku z jej partnerem :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Cieszy mnie fakt, że film został także doceniony przez wielu ludzi. No bo jakże by inaczej? Skoro w tak piękny, spokojny, ciepły i pełen zrozumienia, oraz wyrozumiałości,pokazuje kobietę i mężczyznę we wzajemnej relacji jak życie długie i szerokie.
    Dla mnie Kiarostamiego uosabia w filmie ów starszy mężczyzna spod pomnika na rynku toskańskiego miasteczka, doradzający na dyskretnie na ucho Millerowi, że nie trzeba wiele w relacji kobieta- mężczyzna, wystarczy męskie ramię położone na ramieniu kobiety. Niestety, czasem tę prostą mądrość wykorzystują niecnoty, pragnący się wkraść w życie kobiety, by ją wykorzystać. Zawsze musimy być czujne, gdyż żyjemy w dżungli, wiadomo. :) :)

    A jeśli ktoś pójdzie z nastawieniem, że film jest nudny, niech poczeka na scenę, gdy dowie się po co Elle weszła do kościoła!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Logosie, a czy ty masz zamiar ten film zobaczyć? Byłabym ciekawa męskiego punktu widzenia na najnowsze dzieło Kiarostamiego.

      Usuń
    2. Jak już napisałem wcześniej - chciałbym ten film obejrzeć. Jeśli więc tylko będę miał taką możliwość to zrobię to i oczywiście postaram się podzielić (pzynajmniej z Tobą) swoimi wrażeniami.

      PS. Bardzo lubię Toskanię - mimo tego, że podobno jest teraz tratowana przez turystów (i przez to banalizowana). Swój pobyt w Toskanii wspominam jako jeden z najwspanialszych momentów życia. Nie tylko dlatego, że była to ziemia Leonarda i Michała Anioła ;)

      Usuń
  13. LA:
    "Swój pobyt w Toskanii wspominam jako jeden z najwspanialszych momentów życia."
    Ja, na swój sposób, bo bez żadnych zdjęć, a rodzaj pobytu był najbanalniejszy z banalnych - wycieczka, również, i nie jest to czcze przytaknięcie. I mam jeszcze, niknący coraz bardziej, ale mam, cień nadziei, że uda mi się jeszcze kiedyś to spotkanie z Toskanią powtórzyć, dobrze by było, by w innej formie. :)
    A tymczasem łowię filmy, wszelkie, gdzie się ona choć na moment przewinie.
    Oglądałam kiedyś twoje zdjęcia, ale przerwałam, bo mi serce krwawiło. Inaczej jest oglądać Toskanię w filmie, a inaczej jest być sam na sam ze zdjęciem. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie przesadzaj z tym krwawieniem :)

      Ale to prawda, najlepiej wybrać się do Toskanii prywatnie (byłem tam dwukrotnie i bez żadnej zorganizowanej wycieczki).

      A ja chciałbym żebyś z oglądania zdjęć z Toskanii miała przyjemność.
      Nie wiem czy widziałaś te:

      http://swiatowid.bloog.pl/id,6290965,title,TOSKANIA-KRAINA-SLONCA-WINA-I-SZTUKI,index.html

      Napisałem też o tym parę słów tutaj:

      http://wizjalokalna.wordpress.com/2010/08/18/toskania-w-drodze-do-krain-z-mitow-i-snow/

      Mam nadzieję, że mi nie weźmiesz tych linków za złe - a być może zmobilizują Cię one do wybrania się do Toskanii.
      Czego Ci życzę.

      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Tak się złożyło, że chyba w tym samym czasie, gdy ty pisałeś ten komentarz, ja zachwycałam się twoimi osobistymi Zapiskami z Toskanii. Polecam każdemu, kto tu przypadkiem zaglądnie.
      Linków nie mam za złe. Traktuję je zawsze (jak każde zresztą) jako drogowskazy, za niektórymi bywa, że podążam trochę dłużej, a nawet bardzo długo.

      Serce mi krwawi nie żeby z nieprzyjemności, czy zgrozy, o nie! krwawi mi z tęsknoty i bólu, takiego, z którego powodu poeci by się go pozbyć, piszą wiersze, a ja, jako, że nie umiem, aby nie cierpieć, wolę nie patrzeć.

      Do wyjazdu do Toskanii najbardziej by mnie zmobilizowała kupa pieniędzy. Bo następnym razem wolałabym, żeby to była wędrówka osobista, taka spokojna, leniwa, rozkoszna, jaką ty opisujesz, a nie przelot autokarem po najważniejszych miejscach, które są przepiekne, ale też i tratowane niemiłosiernie przez rzesze turystów.
      Za życzenia dziękuję, w razie, gdy się nie spełnią, zawsze mi pozostaną zdjęcia (także twoje), filmy, wspomnienia, książki - jest tyle róznych dzienników spisanych z podróży do Włoch, że i tak mi czasu nie starczy, by je wszystkie przeczytać. :)

      Usuń
    3. Zacząłem czytać Twoje zapiski z Toskanii. Na razie jestem w Sienie ;)

      Usuń
  14. " Zapiski z Toskanii" przyznam szczerze, że mam mieszane uczucia. Bardzo teatralny i przegadany to jest dla mnie wielkim plusem. Świetne aktorstwo , bez wątpienia. Ale ten film nas zwodzi , mam niedosyt i brakuje mi odpowiedzi czy ona i on, znają się od pięciu minut czy może są małżeństwem… prawie dwie godziny czekałam na zakończenie , które mnie zmiażdży, wciśnie w fotel – niestety.
    Czytają komentarze wyżej, „Pogorzelisko” i ja bardzo polecam ten film.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszesz: "brakuje mi odpowiedzi czy ona i on, znają się od pięciu minut czy może są małżeństwem" i traktujesz to jako wadę filmu. A ja wręcz przeciwnie, to jest największa zaleta filmu, dzięki temu, tej niejednoznaczności i niepewności nie mamy do czynienia z kolejną banalną wariacją na temat, przeorany już milionkrotnie wzdłuż i wszerz, w każdej dziedzinie sztuki.
      Ciebie zakończenie nie zmiażdżyło ani nie wcisnęło w fotel. Podejrzewam, nie o to chodziło Kiarostamiemu. Bardziej chyba chodziło mu o refleksję, uśmiech aprobaty i zadumę nad tym czym jest miłość. Co robi z nią czas, kim są dla siebie kobieta i mężczyzna o ich drogach, jakimi podążają przez życie, że nie zawsze mimo miłości, są to trakty zbieżne. Ale zawsze można sprawić by takimi były.

      "Pogorzelisko" - owszem dobre, ale przecież to całkiem inna para kaloszy.

      Usuń
  15. A ja dopiero teraz obejrzałem "Wierną kopię", że będę się trzymał oryginalnego tytułu i muszę przyznać,że dawno nie widziałem filmu, w którym nie ma scen nieznaczących. Z czego zdałem sobie sprawę po dłuższym zastanowieniu. Dyskusja powyżej bardzo inspirująca.Ten obraz jest wymagający, także w czasie projekcji, pełno tu niedziania się i pomimo gadatliwości obrazy też są znaczące... Odważnie Abbas zwalnia, wytrzymuje, pozwala dostrzec na twarzy mikro zmiany, aktorsko genialnie, pozdrawiam adam (30-letni staż małżeński :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Witam w klubie. :) Nie tylko miłośników tego filmu. :)

    OdpowiedzUsuń