piątek, 26 października 2007

Pachnidło

Opowieść piękna. Zmysłowa. A to za sprawą bardzo nastrojowych zdjęć Franka Griebe, stałego operatora Tykwera. A i muzyka (autorstwa m.in. samego reżysera) nie pozostawała obrazowi dłużna - delikatny kobiecy głos pięknie komponował się z uniesieniami młodego adepta sztuki branży perfumeryjnej. A i aktorzy, na czele z Benem Wishawem – zagrali koncertowo. Może czasem, czasem Rickman odstawał, ale można to było nawet zrzucić na karb nieporadności postaci jaką grał – wdowca i ojca młodej pannicy. A płacz po jej stracie, nie był jakoś wstrząsający, bo może mu już łez brakło?
Czułam także wszystkie zapachy, te bardzo zróżnicowane i bardzo mocne, wyraziste, jak i te subtelne, wyczuwalne tylko przez Jana Baptystę G.

Jedno z pytań filmu: "czy cel może uświęcać środki"? Dlaczego jednym wolno zabijać tysiące w majestacie Bogów, czy w imię innych swoiście pojmowanych dobroczynnych idei? A nie wolno było tego czynić Grenouille’owi? Wszak pracował nad zapachem miłości, takim, który załagodzi wszelkie spory, pozbawi zahamowań, otumani i porwie do czynu i uczuć wszystkich bez wyjątków: największą biedotę, która już dawno zapomniała jak smakuje miłość, jak i biskupa, któremu nie wolno sobie jej smaku nawet przypomnieć. Kilka istnień ludzkich dla błogiej szczęśliwości wszystkich, które stąpają po Ziemi.

Nie żebym kibicowała, że użyję tej sportowej terminologii Janowi Baptyście. Trudno popierać tak beznamiętne i interesowne mordy, w dodatku na tak pięknych istotach płci żeńskiej, bo tylko piękne, choć niekoniecznie niewinne, padały jak muchy z ręki mistrza. No, może nie do końca można te morderstwa nazwać „beznamiętnymi”, wszak brały się z wielkiej pasji i idei tworzenia czegoś wyjątkowego dla ludzkości – rozkosznego zapachu, którego woń łagodziłaby międzyludzkie obyczaje i stosunki. Niestety, Grenouille zapomniał, że cechą zapachu jest jego nietrwałość, i nie wiedział jeszcze, że ludzie, dla zmysłowych rozkoszy tracą rozum.
A więc, nie żebym kibicowała, ale na pewno patrzyłam z zainteresowaniem, czy mu się uda. O tych dziewczynach wiedzieliśmy tak mało...A Jana B. znaliśmy od niemowlęcia, na tyle, by mu nawet współczuć - od urodzenia był dzieckiem niechcianym, odrzucanym, porzucanym, przekazywanym sobie z rąk do rąk, bitym, poniewieranym – jednym słowem zawsze, całe życie niekochanym. Na szczęście urodził się z genialnym powonieniem co nadało jego życiu sens,niestety innych tego życia pozbawiło.
Jego perfumy miłości nie mogły więc być zapachem doskonałym - Jan Baptysta nie umiał kochać, cały on był raczej miłości pragnieniem, niż jej spełnieniem. Ot, taka bajka, ale bardzo ładnie i malowniczo opowiedziana.

Ben Wishaw – wspaniały. Cały on świetnie wpisał się w rolę oszołomionego zapachami życia Jana Baptysty Grenouille’a – sylwetka wiotka i "zwiewna" niczym zapachy, którym się poświęcił. Twarz również, szczupła, prawie ascetyczna, ciągle napięta, skupiona, ze sporym nosem, w myśl powiedzenia „organ używany...itd.”. Ben w większości filmu grał nosem. Na takie wrażenie złożył się także świetny montaż. Nozdrza dokładnie w odpowiednim momencie drżały, rozdymały się, ożywały wiodąc Jana Baptyste śladem zapachów, nie samych dziewczyn, tak bardzo potrzebnych mu do spełnienia swej życiowej powinności.

„Pachnidło” to film nawet urzekający, głownie obrazem – wspaniała scenografia, dbałość o szczegóły zarówno wnętrz jak i kostiumów oraz postaci żyjących w tamtych czasach. Świetna scena końcowa, zbiorowego aktu seksualnego spełnionego wskutek cudownego zapachu, jaki nagle poczuli, rozjuszeni wcześniej do białości wizją ukarania mordercy, ludzie. No właśnie, bo to nie miłość nimi powodowała, że nagle zaczęli się kochać, ulegli obezwładniającemu zapachowi PRAGNIENIA miłości. Sprawił on, że musieli się kochać fizycznie od razu, tu i teraz z kimkolwiek obok. Czy po to urodził się Jan Baptysta Grenouille? Zakończenie filmu jest tego pytania odpowiedzią. A scena była piękna, także wizualnie, bo prawdziwa, wykonana przez żywych statystów, a nie przez program komputerowy (mam nadzieję). Setki twarzy i ciał ludzkich, niby wszyscy tacy sami, ale każde inne. Brawa za przedsięwzięcie.

I tu mała dygresja. Przy okazji tej wieńczącej film sceny, przypomniał mi się inny film, dokumentalny "Nagi świat". O Spencerze Tunicku, amerykańskim fotografiku, specjalizującym się w monumentalnych instalacjach złożonych z setek, setek, czasem nawet tysięcy, nagich ciał wkomponowanych w środowisko, w jakimś żyje człowiek. Przeważnie są to ulice, place wielkich miast, czasem jakieś budowle, pomniki, portowe nabrzeża, czy wybrzeża morskie. Jeździ on sobie wraz z dwoam czy trzema asystentami po całym świecie i nawołuje ludzi do swych fotograficzno-artystycznych happeningów, nie płacąc im za udział ani grosza. Takie zdjęcia wyglądają naprawdę niesamowicie. Jego największym osiągnięciem logistyczno-artystycznym jest fotka zrobiona w Barcelonie na wielkim placu przed Narodowym Instytutem Kultury , gdzie udało mu się w czerwcu 2003 roku zgromadzić, rozebrać, odpowiednio ułożyć i sfotografować ponad 7 tysięcy rozebranych Hiszpanów. Ten sam plac, wykorzystał właśnie Tykwer do sfilmowania sceny finałowej „Pachnidła”. Czy był to przypadek, czy może niemiecki reżyser został zainspirowany tak a nie inaczej do tej sceny właśnie przez Tunicka? W każdym razie tak to mi się jakos ładnie skojarzyło, i tym sposobem XXI-wieczny artysta wkradł mi się niepostrzeżenie w tę opowieść rodem z XVIII – wiecznej Francji.