Nie rwałam się specjalnie, by zobaczyć wcześniej hagiografię księdza Jerzego Popiełuszki. Wszak najważniejsze fakty i etapy jego życia były mi znane z prasy i telewizji. Jakbym czuła, że film po patronatem śp. przeydenta Lecha Kaczyńskiego i IPN-u oraz instytutcji Kościoła niczym nie zaskoczy, ani nic nowego nie doda. I nie myliłam się. Scenariusz prezentuje poziom wypracowania licealnego na temat "Życie i śmierć księdza J. Popiełuszki", choć podejrzewam, że co bardziej kreatywna młoda głowa wymyśliłaby lepszy.
Rafał Wieczyński, reżyser i scenarzysta, poszedł na bezwstydną łatwiznę i stworzył płaską zupełnie ilustrację CV duchownego. Śmiem twierdzić, że gdybyśmy nie znali całego kontekstu wydarzeń przed 1984 r., nie żyli w czasach opresji, biografia ta nie zrobiłaby na nikim większego wrażenia. Pomijam, oczywiście, ostatnie sceny nękania i zabójstwa księdza. Są mocne, nie zaprzeczam, ale obrazy okrutnego morderstwa niewinnego człowieka zawsze działają na naszą wrażliwość, a tym bardziej, jeśli zabija się osobę, która poświęciła, narażała swoje życie w imię wolności innych.
Moim zdaniem, szkoda, że autor filmu nie skupił się głównie na okresie działalności księdza na rzecz Solidarności, jego prześladowań, śmierci i procesie jego zabójców. Mógłby wyjść z tego porażający dramat sądowy, który kiedyś mieliśmy okazję oglądać z przerażeniem i osłupieniem na żywo. Wiadomo, najtrudniej jest wybrać, z czegoś zrezygnować, coś od siebie wymyślić. Dlatego napisałam, że Wieczyński poszedł na łatwiznę, usiadł i niemal przepisał ogólnie dostępną biografię, wtykając między najważniejsze daty czasem lepsze, czasem gorsze dialogi.
Pierwsza połowa filmu, przelatująca po dzieciństwie i wczesnej młodości oraz początki strajku jest nudna i stereotypowa. Brakuje mi jakiegoś przełomu w życiu Popiełuszki. Zazwyczaj, choć to nie jest regułą, każdy święty (czy błogosławiony) zanim się nim stał, wcześniej nieco nagrzeszył. Nasz bohater zaś jest bez skazy, nie licząc niewinnego nałogu nikotynowego. No chyba, że faktycznie urodził się świętym. Może czasem ludzie tak mają.
Nie mam zastrzeżeń do kreacji Adama Woronowicza, a już tym bardziej do jego twarzy, która świetnie pasuje do rysów oryginału. Zagrał całkiem dobrze (to on mnie zatrzymał przed ekranem, zwłaszcza jeśli chodzi o pierwszą połowę filmu) tak jak mu kazano i na miarę, jak przypuszczam, charakteru, osobowości Popiełuszki. Nie razi mnie, że ksiądz Jerzy jest w filmie osobą wyciszoną, opanowaną, nie krzyczy i nie odgraża się z ambony, jak wielu innych sług bożych. Nie wzywa do nienawiści, głosi, jak Chrystus (nakazał), ewangelię pokoju. "Zło dobrem zwyciężaj" to jego maksyma . I tu w celu jej zobrazowania - mocna w zamierzeniu, ale gorzej już z realizacją, scena wybuchu oburzonej anonimami Doroty (Joanna Szczepkowska). Aczkolwiek, gdy trzeba, ksiądz Jerzy zawsze ma w pogotowiu dla swych adwersarzy jakąś ciętą, a często nawet złośliwą, ripostę. I nie jest pokorny, oj, nie, jak można by sądzić po pozorach.
W filmie ma swój osobisty udział kardynał Glemp, który gra siebie, w lekkiej opozycji do Popiełuszki i jego solidarnościowej działalności. Nie wiem, jak stosunki obu panów układały sie w rzeczywistości, ale słyszałam, że były dosyć napięte. Tym bardziej podziwiam, iż J. Glemp
odważył się wystąpić na planie filmu. A może było to wielce przemyślane i chytre z jego strony - zaszczycając mógł sam zadecydować co i jak zagra w tej kwestii. Przybierając postać dobrodusznego ojca, który w trosce o los swego syna w czasach zawieruchy próbuje go ochronić wysyłając na studia nie byle gdzie, bo do samego Rzymu. Jak wiemy, propozycja ta nie doczekała się realizacji.
Niestety, a może nie ma się czemu dziwić, że "Popiełuszko. Wolność jest w nas" przegrywa z filmem Agnieszki Holland z roku 1988 "Zabić księdza". Już patrząc na same tytuły i lata realizacji, możemy stwierdzić, który z nich ma większą moc. Te dwa filmy różni zasadnicza rzecz, mająca fundamentalne znaczenie w powodzeniu roboty filmowej. Holland stworzyła dzieło z odruchu i potrzeby serca, Wieczyński zaś odrobił zadanie. W związku z czym wystawiam mu 3 z plusem. Plus idzie na konto Woronowicza.
Jeśli ktoś chciałby sobie utrwalić wiedzę/ dane o Księdzu Popiełuszko odsyłam do internetu, ot choćby na pierwszą lepszą stronę pojawiającą się na googlach, np. Skautów św. Bernarda z Clairvaux http://ssbc.pl/archives/2810. Film wcale jej nie przewyższa.
Rafał Wieczyński, reżyser i scenarzysta, poszedł na bezwstydną łatwiznę i stworzył płaską zupełnie ilustrację CV duchownego. Śmiem twierdzić, że gdybyśmy nie znali całego kontekstu wydarzeń przed 1984 r., nie żyli w czasach opresji, biografia ta nie zrobiłaby na nikim większego wrażenia. Pomijam, oczywiście, ostatnie sceny nękania i zabójstwa księdza. Są mocne, nie zaprzeczam, ale obrazy okrutnego morderstwa niewinnego człowieka zawsze działają na naszą wrażliwość, a tym bardziej, jeśli zabija się osobę, która poświęciła, narażała swoje życie w imię wolności innych.
Moim zdaniem, szkoda, że autor filmu nie skupił się głównie na okresie działalności księdza na rzecz Solidarności, jego prześladowań, śmierci i procesie jego zabójców. Mógłby wyjść z tego porażający dramat sądowy, który kiedyś mieliśmy okazję oglądać z przerażeniem i osłupieniem na żywo. Wiadomo, najtrudniej jest wybrać, z czegoś zrezygnować, coś od siebie wymyślić. Dlatego napisałam, że Wieczyński poszedł na łatwiznę, usiadł i niemal przepisał ogólnie dostępną biografię, wtykając między najważniejsze daty czasem lepsze, czasem gorsze dialogi.
Pierwsza połowa filmu, przelatująca po dzieciństwie i wczesnej młodości oraz początki strajku jest nudna i stereotypowa. Brakuje mi jakiegoś przełomu w życiu Popiełuszki. Zazwyczaj, choć to nie jest regułą, każdy święty (czy błogosławiony) zanim się nim stał, wcześniej nieco nagrzeszył. Nasz bohater zaś jest bez skazy, nie licząc niewinnego nałogu nikotynowego. No chyba, że faktycznie urodził się świętym. Może czasem ludzie tak mają.
Nie mam zastrzeżeń do kreacji Adama Woronowicza, a już tym bardziej do jego twarzy, która świetnie pasuje do rysów oryginału. Zagrał całkiem dobrze (to on mnie zatrzymał przed ekranem, zwłaszcza jeśli chodzi o pierwszą połowę filmu) tak jak mu kazano i na miarę, jak przypuszczam, charakteru, osobowości Popiełuszki. Nie razi mnie, że ksiądz Jerzy jest w filmie osobą wyciszoną, opanowaną, nie krzyczy i nie odgraża się z ambony, jak wielu innych sług bożych. Nie wzywa do nienawiści, głosi, jak Chrystus (nakazał), ewangelię pokoju. "Zło dobrem zwyciężaj" to jego maksyma . I tu w celu jej zobrazowania - mocna w zamierzeniu, ale gorzej już z realizacją, scena wybuchu oburzonej anonimami Doroty (Joanna Szczepkowska). Aczkolwiek, gdy trzeba, ksiądz Jerzy zawsze ma w pogotowiu dla swych adwersarzy jakąś ciętą, a często nawet złośliwą, ripostę. I nie jest pokorny, oj, nie, jak można by sądzić po pozorach.
W filmie ma swój osobisty udział kardynał Glemp, który gra siebie, w lekkiej opozycji do Popiełuszki i jego solidarnościowej działalności. Nie wiem, jak stosunki obu panów układały sie w rzeczywistości, ale słyszałam, że były dosyć napięte. Tym bardziej podziwiam, iż J. Glemp
odważył się wystąpić na planie filmu. A może było to wielce przemyślane i chytre z jego strony - zaszczycając mógł sam zadecydować co i jak zagra w tej kwestii. Przybierając postać dobrodusznego ojca, który w trosce o los swego syna w czasach zawieruchy próbuje go ochronić wysyłając na studia nie byle gdzie, bo do samego Rzymu. Jak wiemy, propozycja ta nie doczekała się realizacji.
Niestety, a może nie ma się czemu dziwić, że "Popiełuszko. Wolność jest w nas" przegrywa z filmem Agnieszki Holland z roku 1988 "Zabić księdza". Już patrząc na same tytuły i lata realizacji, możemy stwierdzić, który z nich ma większą moc. Te dwa filmy różni zasadnicza rzecz, mająca fundamentalne znaczenie w powodzeniu roboty filmowej. Holland stworzyła dzieło z odruchu i potrzeby serca, Wieczyński zaś odrobił zadanie. W związku z czym wystawiam mu 3 z plusem. Plus idzie na konto Woronowicza.
Jeśli ktoś chciałby sobie utrwalić wiedzę/ dane o Księdzu Popiełuszko odsyłam do internetu, ot choćby na pierwszą lepszą stronę pojawiającą się na googlach, np. Skautów św. Bernarda z Clairvaux http://ssbc.pl/archives/2810. Film wcale jej nie przewyższa.