poniedziałek, 22 października 2012

Popiełuszko. Wolność jest w nas - reż. Rafał Wieczyński

Nie rwałam się specjalnie, by zobaczyć wcześniej hagiografię księdza Jerzego Popiełuszki. Wszak najważniejsze fakty i etapy jego życia były mi znane z prasy i telewizji. Jakbym czuła, że film po patronatem śp. przeydenta Lecha Kaczyńskiego i IPN-u oraz instytutcji Kościoła niczym nie zaskoczy, ani nic nowego nie doda. I nie myliłam się. Scenariusz prezentuje poziom wypracowania licealnego na temat "Życie i śmierć księdza J. Popiełuszki", choć podejrzewam, że co bardziej kreatywna młoda głowa wymyśliłaby lepszy.
Rafał Wieczyński, reżyser i scenarzysta, poszedł na bezwstydną łatwiznę i stworzył płaską zupełnie ilustrację CV duchownego. Śmiem twierdzić, że gdybyśmy nie znali całego kontekstu wydarzeń przed 1984 r., nie żyli w czasach opresji, biografia ta nie zrobiłaby na nikim większego wrażenia. Pomijam, oczywiście, ostatnie sceny nękania i zabójstwa księdza. Są mocne, nie zaprzeczam, ale obrazy okrutnego morderstwa niewinnego człowieka zawsze działają na naszą wrażliwość, a tym bardziej, jeśli zabija się osobę, która poświęciła, narażała swoje życie w imię wolności innych.
Moim zdaniem, szkoda, że autor filmu nie skupił się głównie na okresie działalności księdza na rzecz Solidarności, jego prześladowań, śmierci i procesie jego zabójców. Mógłby wyjść z tego porażający dramat sądowy, który kiedyś mieliśmy okazję oglądać z przerażeniem i osłupieniem na żywo.   Wiadomo, najtrudniej jest wybrać, z czegoś zrezygnować, coś od siebie wymyślić.  Dlatego napisałam, że Wieczyński poszedł na łatwiznę, usiadł i niemal przepisał ogólnie dostępną biografię, wtykając między najważniejsze daty czasem lepsze, czasem gorsze dialogi.

Pierwsza połowa filmu, przelatująca po dzieciństwie i wczesnej młodości oraz początki strajku jest  nudna i stereotypowa. Brakuje mi jakiegoś przełomu w życiu  Popiełuszki. Zazwyczaj, choć to nie jest regułą, każdy święty (czy błogosławiony) zanim się nim stał, wcześniej nieco nagrzeszył. Nasz bohater zaś jest bez skazy, nie licząc niewinnego nałogu nikotynowego. No chyba, że faktycznie urodził się świętym. Może czasem ludzie tak mają.

Nie mam zastrzeżeń do kreacji Adama Woronowicza, a już tym bardziej do jego twarzy, która świetnie pasuje do rysów oryginału.  Zagrał całkiem dobrze (to on mnie zatrzymał przed ekranem, zwłaszcza jeśli chodzi o pierwszą połowę filmu) tak jak mu kazano i na miarę, jak przypuszczam, charakteru, osobowości Popiełuszki. Nie razi mnie, że ksiądz Jerzy jest w filmie osobą wyciszoną, opanowaną, nie krzyczy i nie odgraża się z ambony, jak wielu innych sług bożych. Nie wzywa do nienawiści, głosi, jak Chrystus (nakazał), ewangelię pokoju. "Zło dobrem zwyciężaj" to jego maksyma . I tu w celu jej zobrazowania -  mocna w zamierzeniu, ale gorzej już z realizacją, scena wybuchu oburzonej anonimami Doroty (Joanna Szczepkowska).  Aczkolwiek, gdy trzeba, ksiądz Jerzy zawsze ma w pogotowiu dla swych adwersarzy jakąś ciętą, a często nawet złośliwą, ripostę. I nie jest pokorny, oj, nie,  jak można by sądzić po pozorach.

W filmie ma swój osobisty udział kardynał Glemp, który gra siebie, w lekkiej opozycji do Popiełuszki i jego solidarnościowej działalności. Nie wiem, jak stosunki obu panów układały sie w rzeczywistości, ale słyszałam, że były dosyć napięte. Tym bardziej podziwiam, iż J. Glemp
odważył się wystąpić na planie filmu. A może było to wielce przemyślane i chytre z jego strony -  zaszczycając mógł sam zadecydować co i jak zagra w tej kwestii. Przybierając postać dobrodusznego ojca, który w trosce o los swego syna w czasach zawieruchy próbuje go ochronić wysyłając na studia nie byle gdzie, bo do samego Rzymu. Jak wiemy, propozycja ta nie doczekała się realizacji.

Niestety, a może nie ma się czemu dziwić, że "Popiełuszko. Wolność jest w nas" przegrywa z filmem Agnieszki Holland z roku 1988 "Zabić księdza". Już patrząc na same tytuły i lata realizacji, możemy stwierdzić, który z nich ma większą moc. Te dwa filmy różni zasadnicza rzecz, mająca fundamentalne znaczenie w powodzeniu roboty filmowej. Holland stworzyła dzieło z odruchu i potrzeby serca, Wieczyński zaś odrobił zadanie. W związku z czym wystawiam mu 3 z plusem. Plus idzie na konto Woronowicza.
Jeśli ktoś chciałby sobie utrwalić wiedzę/ dane o Księdzu Popiełuszko odsyłam do internetu, ot choćby na pierwszą lepszą stronę pojawiającą się na googlach, np. Skautów św. Bernarda z Clairvaux http://ssbc.pl/archives/2810. Film wcale jej nie przewyższa.

sobota, 20 października 2012

Papierowy żołnierz - reż. Aleksiej German jr.

"My jesteśmy najlepsi w silnikach, Stany (Zjednoczone) wyprzedzają nas w informatyce i komunikacji" - szczera, acz nieco ryzykowna, konstatacja na temat konkurencji, jednego z pracowników radzieckiego kosmodromu. "Papierowy żołnierz" to smutny krajobraz ZSRR z czasów zimnej wojny z USA, której jednym z pól bitwy (oprócz wyścigu zbrojeń i zdobywania wpływów politycznych na świecie) był wyścig w podboju kosmosu. Doktor Daniła Pokrowskij (świetny i równie przystojny aktor gruzińskiego pochodzenia Merab Ninidze)  pracuje nad kondycją i zdrowiem pierwszego człowieka,  który wyleci w kosmos. Czuje w związku z tym olbrzymią odpowiedzialność, zżera go pionierska samotność.  Na stres nakłada się także rozłąka z piękną żoną, również lekarką, pracującą w Moskwie oraz opresyjna miłość kochanki Wiery, no i,  delikatnie mówiąc, spartańskie warunki pracy - badania i przygotowania do lotu odbywają się na kazachskim głuchym stepie.
 Jakiż straszny, przytłaczający, rozdźwięk panuje między marzeniami o potędze, nie tylko na globie ziemskim, państwa radzieckiego i zmanipulowanego odpowiednią propagandą narodu a rzeczywistością w jakiej żyje on na codzień. Walka z USA o światową palmę pierwszeństwa zarówno w zbrojeniu armii jak i budowaniu rakiet kosztuje. A przecież nie trafiło na bogatego. Zaledwie kilkanaście lat wcześniej ZSRR wykrwawił się, dosłownie i w przenośni, w II wojnie światowej. Fakt ten stawia USA od razu, z marszu, na lepszej pozycji. Tylko oszczędzając i zaniżając poziom życia przeciętnych obywateli, ZSRR może sobie pozwolić na luksus, czy kaprys, zdobywania kosmosu. Kazachski kosmodrom, tak jak i reszta Sojuzu, prezentuje się nadzwyczaj ubogo i szaro. Na szczęście są ludzie, to oni stanowią prawdziwe piękno tego kraju. To ich zapał, ambicje, patriotyzm, sprawiają, że robią dobrą minę do tej nierównej gry, dzięki czemu wpisują się na wieki w historię lotów kosmicznych.  Wśród nich pojawia się oczywiście Gagarin, główny podopieczny doktora. Po kilku latach, także w formie pośmiertnego pomnika.

"Papierowy żołnierz" nie przypomina w niczym produkcyjniaka wypuszczonego z państwowego studia filmowego ku chwale ojczyzny.  I takim nie jest. Choć formalnie, trzeba przyznać, że ktoś, kto nie zna daty jego produkcji (2008) może mieć wrażenie, że film  był nakręcony w latach jego akcji (zdjęcia, klimat, muzyka, gra aktorów). Wręcz przeciwnie, obraz ZSRR z czasów jego największych osiągnięć, przesycony jest bezgranicznym smutkiem i melancholią, przeczuciem zbliżającej się nieuchronnie klęski,  osobistym niespełnieniem radzieckiej inteligencji. Która podzielona, na pracującą na chwałę reżimu i na błądzącą swoimi ścieżkami, czuje się zagubiona i nieszczęśliwa (spotkania na podmoskiewskiej daczy) choć dzielnie nadrabia miną, przywołując na pociechę acz z nutą goryczy, fragmenty z  klasyka, piewcy tragicznego rozdźwięku między marzeniami a rzeczywistością, "Wujaszka Wani" A. Czechowa. Jak by nie było kolegi po fachu Daniły Pokrowskiego, również lekarza.

W tle filmu pojawia się ballada Bułata Okudżawy "Papierowy żołnierzyk", której słowa, jak myślę są jedną z  inspiracji dla jego scenarzystów. Mogą one być metaforą imperialistycznych zapędów ZSRR, który porywając się z przysłowiową motyką na słońce (w tym konkretnym przypadku raczej na Księżyc), przysporzył może i chwałę narodowi, ale ludziom szczęścia trochę mniej, jeśli w ogóle.

Mnie, wielką miłośniczkę kina naszych wschodnich sąsiadów, bardzo ten obraz zadowolił (jest kilka absolutnie genialnych scen- np. ostatnia z szalikami, albo na poły oniryczne spotkania Daniły z rodzicami, czy  przyjaźń kobiet, które kochały tego samego mężczyznę). Nastroił nie tylko melancholijnie, ale i po trosze nostalgicznie. Nie żebym tęskniła za komuną, co to to nie, ale natychmiast po seansie, oddałam się narkotycznemu przesłuchaniu utworów śpiewanych starego, cudownego Bułata Okudżawy, dziwiąc się, jak mogłam o nim zapomnieć. Kończąc przytoczę zwrotki "Papierowego żołnierzyka".

        Raz pewien żołnierz sobie żył,
        odważny i zawzięty,
        lecz cóż?... zabawką tylko był,
        z papieru był wycięty.

        Choć zmieniać świat i zwalczać zło
        niezmiennie był gotowy,
        lecz nad łóżeczkiem wisiał, bo
        był tylko papierowy.

        Pod kule chętnie by, jak w dym,
        szedł za was bez namowy,
        i mieliśmy sto pociech z nim -
        był przecież papierowy.

        I nigdy mu nie zwierzał sztab
        tajemnic swych wojskowych.
        A czemu tak? Dlaczego tak,
        że był on papierowy.

        Wyzywał los, w pogardzie miał
        tchórzliwych maruderów,
        i "Ognia! Ognia!" ciągle łkał,
        choć przecież był z papieru.

        Niejeden wódz już w ogniu znikł,
        niejeden szeregowy...
        I poszedł w ogień...
        Zginął w mig
        nasz żołnierz papierowy.