Ann (znowu Sarah Polley) jest młoda, ledwie skończyła 20 lat, lecz na swój sposób psychicznie bardzo dojrzała. Ma kochającego i kochanego męża, dwie udane córki i poza tym nic więcej. Któregoś dnia dowiaduje się, że ma także raka i umrze za około dwa miesiące. Szok? Jasne – szok i to jaki. I czas na to by jeszcze obudzić się ze snu jakim jest jej dotychczasowe prozaiczne życie. Wczesne małżeństwo i macierzyństwo, ubogie pochodzenie społeczne, za którym idzie, mieszkanie w przyczepie, ciągła codzienna bieganina wokół domu i dzieci, praca na noc, odsypianie w dzień, jednym słowem standardowy zestaw trosk i zmartwień okraszony mgnieniami szczęścia - wszystko to wyparło pamięć o śmierci i świadomość, że w życiu jest miejsce na coś więcej, także na czas tylko dla siebie. Ann postanawia ułożyć sobie swoją intymną, przedśmiertną listę zadań do wypełnienia. By móc odejść w spokoju, ze świadomością, że zrobiła to co należało do jej obowiązków, ale i to co spełniło by jej pragnienia w przyszłości.
Lista ta to zadania malutkie, ale jakże istotne w życiu kobiety, typu: choć raz złożyć wizytę manicurzystce, zmienić fryzurę, ale także większe, wielkie a czasem i ryzykowne – Ann chce jeszcze zdążyć przekonać się, jak smakuje inny mężczyzna ( mąż był jej pierwszym chłopakiem), chce jeszcze kogoś w sobie rozkochać. Ale myśli nie tylko o sobie - pamięta także o mężu i córkach, martwi się, co z nimi będzie, gdy jej zabraknie. Chce znaleźć kobietę, która byłaby dla nich dobrą żoną i matką. Nagrywa życzenia urodzinowe dla córek, aż do ich 18-tych urodzin, żegna się na taśmie magnetofonowej z matką, odwiedza w więzieniu ojca, którego ani ona ani matka od lat nie widziały. Stara się w przyspieszonym tempie przeżyć swe przyszłe życie, wypełnić wszystkie wg niej konieczne powinności , które, kto wie, czy by wypełniła, gdyby dłużej żyła. Wizja śmierci budzi ją do intensywniejszego i bardziej świadomego życia.
Przykład pięknej postawy – jak zachować się w obliczu tak okrutnego wyroku. Przeżyć kilkadziesiąt lat w ciągu dwóch miesięcy – to jest dopiero wyzwanie. To wcale nie jest głupie, tym bardziej jeśli się wyżej wyceni jakość niż ilość . Bo tak prawdę mówiąc, czy żyjemy 25 lat czy 80 i tak pod koniec życia pamiętamy tylko chwile i stwierdzamy, że nic nie było w życiu tak ważne jak rodzina, czy inni bliscy i pielęgnowanie naszych relacji nimi. Umierająca Ann chce pozostawić coś z siebie innym, być obecną w życiu najbliższych jak się nie da ciałem, to choć duchem i przez skutki pewnych decyzji, zabiegów jakie w swej końcówce życia podjęła.
Tu mała dygresja. Pamiętam, ostatni wywiad z Agnieszką Osiecką, gdy tuż przed śmiercią wyznała, że owszem, miała bardzo bogate życie, mnóstwo kolegów, znajomych, przyjaciół, zjechała pół świata, była nawet w Brazylii (co w tamtych czasach było ho! ho!) Ale co z tego, mówiła, wielkie NIC, skoro, nie była ze swoją córką Agatą (którą jak wiemy wychowywał ojciec). Zapamiętałam te słowa. Zresztą pamiętam też, wywiad z Agatą po śmierci Agnieszki, w którym wyrzuciła swój żal, ból i złość z powodu dużej nieobecności matki w jej życiu. Byłam wtedy nawet trochę zdziwiona, ale z czasem zrozumiałam, że te gorzkie słowa były dla niej oczyszczeniem, musiała je wyrzucić, dała sobie do tego prawo, by móc ją kochać.
"Moje życie beze mnie" to poruszający film, z bardzo dobrym pomysłem. Mniejsza czy na pewno wiarygodnym - możliwość spełnienia tak wielu skomplikowanych bądź co bądź zadań w ciągu dwóch miesięcy. Ann musiała mieć naprawde dużo szczęścia, szczególnie w przypadku rozkochania w sobie przypadkowo spotkanego mężczyznę. Niezły szmat roboty odwaliła, realizując swe postanowienia, tym bardziej, że była ciężko chora fizycznie. Ale – jak to mówią, - "dla chcącego nie ma nic trudnego", albo inaczej „chcieć to musieć?” Można przyjąć, że dała radę i zastanowić się, że może rozleniwieni mentalnie, zagłuszeni konsumpcyjnym jazgotem, przesypiamy życie, nie zauważamy jak szybko ono pędzi do celu śmierci, i nagle, któregoś dnia, być może zdziwieni spytamy „Co? To już? Koniec? A tyle miała/em do zrobienia, odwiedzić brata, naprawić dach, porozmawiać z synem, zakochać się, przeczytać Nabokova, przeprosić sąsiadkę, żonie wyznać miłość, pójść do teatru itd. Itd.
Ja zdecydowanie polecam. Film, ktory na pewno coś istotnego w pamieci pozostawi, a być może czegoś nauczy.I nie jest, przy tym pozornie melodramatycznym tonie, absolutnie przesłodzony. Jest akurat, w sam raz - subtelny, w dobrym guście, nie rozdziera dramatycznie szat nad śmiercią, wręcz przeciwnie, przechodzi nad nią spokojnie do porządku dziennego. A pewnie, niejedna z dziewczyn, będąca żoną i matką odnajdzie w tym filmie, swoje rozważania na temat, co bym zrobiła, gdybym się dowiedziała, że muszę opuścić ten świat.
/Na uwagę zasługuje jeszcze koniecznie bardzo dobre aktorstwo. Począwszy od Sarah Polley, a na epizodach skończywszy – Mark Ruffalo na przykład czy Maria de Medeiros, pamiętna Anais Nin z „Henry i June”. Tu miała maleńką rólkę do zagrania – postać dość ekstrawaganckiej fryzjerki – spisała się świetnie, jest zauważalna i zapada w pamięć, tym bardziej, jeśli ktoś jest na tę aktorkę wyczulony. /
Lista ta to zadania malutkie, ale jakże istotne w życiu kobiety, typu: choć raz złożyć wizytę manicurzystce, zmienić fryzurę, ale także większe, wielkie a czasem i ryzykowne – Ann chce jeszcze zdążyć przekonać się, jak smakuje inny mężczyzna ( mąż był jej pierwszym chłopakiem), chce jeszcze kogoś w sobie rozkochać. Ale myśli nie tylko o sobie - pamięta także o mężu i córkach, martwi się, co z nimi będzie, gdy jej zabraknie. Chce znaleźć kobietę, która byłaby dla nich dobrą żoną i matką. Nagrywa życzenia urodzinowe dla córek, aż do ich 18-tych urodzin, żegna się na taśmie magnetofonowej z matką, odwiedza w więzieniu ojca, którego ani ona ani matka od lat nie widziały. Stara się w przyspieszonym tempie przeżyć swe przyszłe życie, wypełnić wszystkie wg niej konieczne powinności , które, kto wie, czy by wypełniła, gdyby dłużej żyła. Wizja śmierci budzi ją do intensywniejszego i bardziej świadomego życia.
Przykład pięknej postawy – jak zachować się w obliczu tak okrutnego wyroku. Przeżyć kilkadziesiąt lat w ciągu dwóch miesięcy – to jest dopiero wyzwanie. To wcale nie jest głupie, tym bardziej jeśli się wyżej wyceni jakość niż ilość . Bo tak prawdę mówiąc, czy żyjemy 25 lat czy 80 i tak pod koniec życia pamiętamy tylko chwile i stwierdzamy, że nic nie było w życiu tak ważne jak rodzina, czy inni bliscy i pielęgnowanie naszych relacji nimi. Umierająca Ann chce pozostawić coś z siebie innym, być obecną w życiu najbliższych jak się nie da ciałem, to choć duchem i przez skutki pewnych decyzji, zabiegów jakie w swej końcówce życia podjęła.
Tu mała dygresja. Pamiętam, ostatni wywiad z Agnieszką Osiecką, gdy tuż przed śmiercią wyznała, że owszem, miała bardzo bogate życie, mnóstwo kolegów, znajomych, przyjaciół, zjechała pół świata, była nawet w Brazylii (co w tamtych czasach było ho! ho!) Ale co z tego, mówiła, wielkie NIC, skoro, nie była ze swoją córką Agatą (którą jak wiemy wychowywał ojciec). Zapamiętałam te słowa. Zresztą pamiętam też, wywiad z Agatą po śmierci Agnieszki, w którym wyrzuciła swój żal, ból i złość z powodu dużej nieobecności matki w jej życiu. Byłam wtedy nawet trochę zdziwiona, ale z czasem zrozumiałam, że te gorzkie słowa były dla niej oczyszczeniem, musiała je wyrzucić, dała sobie do tego prawo, by móc ją kochać.
"Moje życie beze mnie" to poruszający film, z bardzo dobrym pomysłem. Mniejsza czy na pewno wiarygodnym - możliwość spełnienia tak wielu skomplikowanych bądź co bądź zadań w ciągu dwóch miesięcy. Ann musiała mieć naprawde dużo szczęścia, szczególnie w przypadku rozkochania w sobie przypadkowo spotkanego mężczyznę. Niezły szmat roboty odwaliła, realizując swe postanowienia, tym bardziej, że była ciężko chora fizycznie. Ale – jak to mówią, - "dla chcącego nie ma nic trudnego", albo inaczej „chcieć to musieć?” Można przyjąć, że dała radę i zastanowić się, że może rozleniwieni mentalnie, zagłuszeni konsumpcyjnym jazgotem, przesypiamy życie, nie zauważamy jak szybko ono pędzi do celu śmierci, i nagle, któregoś dnia, być może zdziwieni spytamy „Co? To już? Koniec? A tyle miała/em do zrobienia, odwiedzić brata, naprawić dach, porozmawiać z synem, zakochać się, przeczytać Nabokova, przeprosić sąsiadkę, żonie wyznać miłość, pójść do teatru itd. Itd.
Ja zdecydowanie polecam. Film, ktory na pewno coś istotnego w pamieci pozostawi, a być może czegoś nauczy.I nie jest, przy tym pozornie melodramatycznym tonie, absolutnie przesłodzony. Jest akurat, w sam raz - subtelny, w dobrym guście, nie rozdziera dramatycznie szat nad śmiercią, wręcz przeciwnie, przechodzi nad nią spokojnie do porządku dziennego. A pewnie, niejedna z dziewczyn, będąca żoną i matką odnajdzie w tym filmie, swoje rozważania na temat, co bym zrobiła, gdybym się dowiedziała, że muszę opuścić ten świat.
/Na uwagę zasługuje jeszcze koniecznie bardzo dobre aktorstwo. Począwszy od Sarah Polley, a na epizodach skończywszy – Mark Ruffalo na przykład czy Maria de Medeiros, pamiętna Anais Nin z „Henry i June”. Tu miała maleńką rólkę do zagrania – postać dość ekstrawaganckiej fryzjerki – spisała się świetnie, jest zauważalna i zapada w pamięć, tym bardziej, jeśli ktoś jest na tę aktorkę wyczulony. /