piątek, 8 czerwca 2012

Ki - reż. Leszek Dawid

Ki, Go, Pio, Dor, Anto, Miko - Kinga operuje skrótami, to są imiona jej najbliższych przyjaciółek i syna "Pio", męża i innych -  ekonomia wysiłku,  oszczędność czasu, skróty,  I nie ma się co dziwić, jest na wskroś współczesną zabieganą dziewczyną, a nawet matką, która mając dziecko, nie ma zamiaru z niczego rezygnować. Jedyne z czego rezygnuje, to z męża, gdyż ten, jak Ki zaraz na wstępie jemu, i widzom, obwieszcza - jest nikim. I trudno się dziwić tym słowom, skoro Anto, nie pracując zawodowo, nie chce się zająć dzieckiem, podczas gdy Ki szuka, a czasem nawet i chwyta się, jakiejkolwiek pracy.

Ki chce być niezależna, chce mieć pieniądze, chce mieć przy sobie syna, a o tę niezależność bardzo ciężko, kiedy się jest matką wychowującą w pojedynkę dziecko. Ki radzi sobie jak umie, często niczym kukułka podrzucająca syna na przechowanie każdemu, kto się jej nawinie pod rękę. Niestety, to nie zjednuje jej przyjaciół, wszyscy czują się przez nią osaczeni i wykorzystywani.

Oj, nie za bardzo budujący obraz polskiego mężczyzny jawi się w filmie pana Leszka Dawida. Anto (mąż), Miko współlokator Ki -samotnik alpinista - to faceci, którzy nie potrafią, lub nie chcą - w przypadku Miko - zbudować związku, z tym, że Miko (naprawdę lubię Adama Woronowicza) w odróżnieniu od Anto, jest przynajmniej odpowiedzialny i nie płodzi dzieci. W międzyczasie przez ekran przewija się para sympatycznych, uśmiechniętych i przyjaznych gejów. Oj, nie mają biedne Polki z kim budować rodziny, nie mają się na kim oprzeć, a samej jednak, bez pomocy mamy, teściowej czy niani jest ciężko. Tym bardziej, gdy na każdym kroku czyha opieka społeczna, chętna na przejęcie dziecka z rąk bezrobotnej matki. Bo największym problemem Ki nie jest brak męskiego ramienia, ale brak pracy i pieniędzy, które załatwiłyby jej wszystkie kłopoty, a przede wszystkim jeden najważniejszy - opiekę dla syna.

 "Ki" nie otwiera żadnych drzwi, jest w miarę poprawnie, ale niezbyt interesująco, opowiedzianą historią o dziewczynie, która żadnej pracy się nie boi. No tak, przez ok 1,5 godziny towarzyszymy bowiem Ki w poszukiwaniu roboty i podrzucaniu syna znajomym. Cały film dźwiga na barkach Roma Gąsiorowska jako Ki, niestety, momentami daje się odczuć, że ciężar jest dość duży. Czasem doskoczy, by jej, z powodzeniem, pomóc, jakiś mężczyzna,  a to Adam Woronowicz, a to Krzysztof Globisz czy Krzysztof Ogłoza. Roma naprawdę się stara, w końcu wytrzymałam do końca filmu, ale niestety nie poczułam większej sympatii do Ki.  A szkoda, bo to pomogłyby bardziej pozytywnej ocenie, choć doceniam w pełni jej desperację, zdecydowaną postawę, by macierzyństwo nie odarło jej z radości życia.
Ki jest dzielna, ale czasem bezczelna, cyniczna, no i co tu dużo ukrywać bywa strasznie naiwna (np. gdy próbuje zostać artystką filmową), na co z pewnością miała wpływ także dzieje jej dzieciństwa, ona również wychowywała się bez ojca. Ciągle jest dużym, niedopieszczonym, hardym dzieckiem,  nie potrafiącym odwrócić koła historii, która tak bardzo lubi się powtarzać.

Co mi się w filmie najbardziej podobało to kostiumy (Dorota Roqueplo), które bardzo trafnie określały Ki - bogactwo kolorów, duża fantazja, luz kontrolowany - ona taka dokładnie była. Mimo kłopotów, mimo samotności, braku miłości i wsparcia, braku jakiejkolwiek pomocy ze strony państwa. Jedyne co państwo może jej zapewnić to odebranie dziecka i umieszczenie go w domu opieki społecznej.  Nie dowiadujemy się jak zakończy się jej walka o syna, czy znajdzie pracę, może jakiegoś mężczyznę, zdolnego nie tylko do kochania ale i odpowiedzialności, oby się udało. I oby skończyło się to także powiększeniem rodziny, wszak ojczyzna czeka na nowych obywateli. Niestety, tylko czeka, nie stając nawet frontem do ludzi, którzy mogliby się o to postarać.