Zamykane są stocznie, upadają kopalnie, z powierzchni ziemi znikają wszelkiej maści manufaktury, rolnicy oddają ziemię pod kolejne autostrady, a najstarszy zawód świata ciągle w rozkwicie. Nic nie zastąpi żywej kobiety. Nawet najlepszy japoński robot , nie da mężczyźnie tego co da mu kobieta - od poczucia własności, własnej wartości, władzy, poprzez relaks i beztroskę do namiastki bliskości i ciepła, które, owszem, można, niczym w kaloryferze odkręcić kurkiem (za opłatą), ale jakościowo, jakże od niego odbiega.
Austriacki filmowiec, Michael Glawogger poświęcił współczesnym córom Koryntu, całą ostatnią część swoistej trylogii o człowieku walczącym o przetrwanie w dzisiejszym, przeludnionym i zindustrializowanym, świecie. Wcześniej ukazały się "Megamiasta" (trudy przeżycia biedaków w metropoliach świata) i "Śmierć człowieka pracy" (wymierające zawody, oparte na większej lub mniejszej, sile mięśni). Taka perspektywa (ubóstwo) podejścia do tematu tłumaczy, dlaczego reżyser skupił się na fragmentarycznej działalności pań mieszkających w Tajlandii, Bangladeszu i Meksyku, a nie na przykład Holandii i jej czerwonej dzielnicy w Amsterdamie, placu Pigalle w Paryżu, czy tokijskiej dzielnicy czerwonych latarni (Shinjuku).
"Chwała dziwkom" - co za obrazoburcze połączenie. To tak jakby uświęcać ten zawód. Tak, w niektórych krajach to jest legalny zawód, a nie proceder prowadzony za cichym przyzwoleniem państwa, jak bodaj w Tajlandii, znanej ze swej szerokiej, acz nieoficjalnej, oferty seksturystyki. No, ale jak go nie uświęcać, skoro niezbędny od tysięcy lat? I służący panom tego świata – mężczyznom?
Tak jak w starożytnej Grecji, tak i obecnie, prostytucja ma różne twarze, a przynajmniej trzy. A każda z nich przypisana jest grubości portfela klientów. Ci z grubszym, w filmie na przykładzie Tajlandii, mogą sobie w wolnej chwili i w razie potrzeby zasiąść w restauracji eleganckiego hotelu (czytaj: burdelu) i przy piwku czy winku wybrać na godzinę damę serca. Wybór jest dość szeroki – kilkanaście kobiet, przeważnie młodziutkich, choć zdarzają się także zadbane 40-tki, siedzi przed nimi na specjalnym podium i prezentuje swoje wdzięki. Szczęśliwa wybranka i podekscytowany pan, po uiszczeniu przez niego odpowiedniej opłaty, jadą windą do nieba. Jednym słowem „elegancja – Francja”. Pełna kultura. Obopólna wymiana uśmiechów, ukłonów i innych uprzejmości – niczym za dawnych czasów hetery i kurtyzany. Z tą różnicą, że w tym przypadku (pamiętajmy, że Glawogger skupia się na nizinach społecznych), raczej bez intelektualnej wymiany zdań czy poglądów w temacie sztuki czy gospodarki i polityki zagranicznej rządu.
Druga twarz – sportretowana w Bangladeszu. Kobieta nie jest zatrudniona w instytucji, ma bezpośredniego pracodawcę, czyli sutenera, który daje jej lokum, a ona w zamian dzieli się z nim zarobkiem. Co ciekawe, rolę sutenera obejmuje niekoniecznie jakiś obleśny facet. Bywa, że staje się nim rodzina z dwójką dzieci. Była prostytutka („dziwka” jakoś nie chce mi się wklepać w klawiaturę), której wdzięki ulotniły się wraz z przeżytymi wiosnami, wychodzi za mąż, rodzi dzieci i zakłada interes. O poziomie sanitarnym tego rodzaju przybytków nie ma co pisać – ciasnota, brud, brak bieżącej wody, kanalizacji itp., ale to absolutnie nie przeszkadza panom, zatrudnionym w okolicy TAKIEJ dzielnicy, wyskoczyć dwa razy dziennie, w czasie lunchu czy innej przerwy (np. między jednym klientem a drugim w zakładzie fryzjerskim), na małe bzykanko, jak to zabawnie ujmują. Pełna symbioza. Wszyscy są radzi. Na nic nie narzekają, nawet panie nie widzą uciążliwości w nadmiarze chętnych na relaks, wręcz przeciwnie – bywa, że wydzierają sobie ich z rąk. Jak tu nie CHWALić takiej profesji?
Trzecia odsłona. Meksyk. Praca na własny rachunek. Na ulicy, albo wynajmuje się jakąś kanciapę, na obrzeżach miasta, staje się w drzwiach, oczywiście w odpowiednim stroju, a raczej jego braku i interes się kręci. Panowie swoimi rozklekotanymi limuzynami wożą się po dzielnicy uciech, czasem wystarczy, że się tylko napatrzą, czasem któraś dostąpi zaszczytu i zostanie wybrana na godzinę, lub dwie, zależy od zawartości portfela. Klienci nie mają szacunku do towaru, z którego wdzięków korzystają. O kobietach wyrażają się, jak to o dziwkach, zazwyczaj bardzo wulgarnie (czego nie było w poprzednich odsłonach), wręcz pogardliwie. Ale panie, bywa, że odbiją sobie te upokorzenia w dwójnasób – rozliczając ich ze swoich usług co do sekundy, czasem ze szkodą dla męskiej przyjemności.
„Chwała dziwkom” ma swoistą piętrową strukturę. Zagłębiając się w obraz zdążamy, niczym sławny rzymski poeta, do kolejnych poziomów piekła. Początek, wydawałoby się, jest całkiem znośny, ale czym dalej tym więcej brudu, mizerii i upokorzenia. Nie możemy tego filmu odbierać jako dokumentu o obliczach prostytucji w poszczególnych, przedstawionych krajach. Film ma bohatera zbiorowego, mimo, że akcja dzieje się na różnych kontynentach. Nie ma tu żadnej indywidualnej opowieści, jakiejś konkretnej, typowej historii drogi od trudnego dzieciństwa do burdelu. Żadnego lamentu nad losem biednych, poniżanych kobiet i dziewcząt. Film nie jest obliczony na współczucie, czy skonfundowanie widza. Jest po prostu beznamiętnym opisem stanu rzeczy. Tak jak beznamiętny jest ton kobiet wypowiadających się do kamery. Nie biadolą, nie skarżą się na swój los. Robią to co potrafią i co do nich należy. Chyba można zaryzykować stwierdzenie - cieszą się, że w ogóle mają pracę. Przecież za kilka, kilkanaście lat, wylecą z obiegu. Wtedy dopiero będą się martwić!
Nie wiem, czy mimo tylu obrazów nędzy, nie tylko materialnej, można o filmie Glawoggera powiedzieć, „wstrząsający”. Chyba nie taki był zamiar reżysera, by potrząsnąć sytym i oglądającym, w wygodnym fotelu, film widzem. Bywa, przecież, że momentami czujemy się znużeni. Ileż można słuchać niewysublimowanych opowieści o penisach czy innych narządach płciowych. Poza tym, problem nieraz był wałkowany w innych obrazach filmowych. Dom publiczny w Tajlandii i wystawa pań na podium – żywcem z taką samą sceną mieliśmy do czynienia w „Mamucie” L. Moodyssena. Albo, oddzielny dokument o prostytucji w Indiach „Przeznaczone do burdelu”. Jak na tytuł „Chwała dziwkom” przystało, nie ma brutalnych, czy poniżających scen. No i nie ma żadnych psychologicznych wiwisekcji sprzedajnych kobiet. Po prostu nuda. Normalna robota, jak każda inna. Tak jak wspominałam, wszyscy biorący udział w tym handlu, robią wrażenie zadowolonych. A skoro tak się rzecz ma, to chwała jej!