Uwaga, uwaga! Abbas Kiarostami, klasyk irańskiego kina, reżyseruje w Europie! Do współpracy zaprosił jedną z najjaśniejszych gwiazd kina europejskiego - Juliette Binoche i, być może, przyszłą wschodzącą gwiazdą - Williama Schimella, który tuż po debiucie kinowym u Irańczyka, zagra u Haneke'go w jego najnowszej produkcji "Amour". Już trzymam za niego (i oczywiście za film także) kciuki. Ten 60-letni aktor, o którym poza tym, że (jak się gdzieś w sieci przebąkuje) dobrze włada swym barytonem, nie wiemy nic, ma olbrzymią szansę zdobycia dużej popularności i uznania także w świecie filmu.
Kiarostami, będący także autorem scenariusza, zajął się tym razem problemem powielania, powtarzalności. Rewelacyjny pomysł na scenariusz, taki, o którym nie powiemy tuż na wejściu "to już było!". Miejsce na akcję filmu trafione w 10-tkę. Nie tylko dlatego, że Toskania jest naturalną kopalnią dla mistrzów kopiowania, nie tylko dziel sztuki, ale zachowań czy ludzkich upodobań - któż nie chciałby spacerować po wąskich uroczych uliczkach toskańskich miasteczek, marząc o przytulnym toskańskim domku z małą winniczką za płotem, czy chociażby ślubie z nocą poślubną w zacisznym toskańskim pensjonaciku.
Punktem wyjścia do opowieści jest wieczór autorski Jamesa Millera, angielskiego pisarza, autora książki "Wierna kopia. Zapiski z Toskanii". Jak sam mówi, wolałby inny tytuł, ale musiał ulec specom od marketingu i dystrybucji. Na spotkaniu pojawiła się właścicielka sklepu z antykami, nazwana po prostu Elle/ Ona. Niestety, towarzyszy jej głodny syn, w związku z czym opuszcza ona salę, prosząc organizatora wieczoru o przekazanie pisarzowi jej numeru telefonu, z zapewnieniem, że Brytyjczyk będzie zainteresowany, z racji jej profesji, rozmową z nią.
I rzeczywiście, tak się dzieje, pisarz dysponuje kilkoma godzinami do wyjazdu z Włoch, zagospodarowuje je więc, ulegając owej intrygującej propozycji Włoszki, która tak naprawdę okazuje się Francuzką. Dochodzi do spotkania, wyjazdu poza miasto, wymiany kilku uwag na temat książki, z czasem temat rozmowy zostaje poszerzony o sprawy życiowe, wychowania dzieci, aż po problemy małżeńskie. Okazuje się, iż nie na próżno Kiarostami nie nadał imienia głównej bohaterce filmu, jest Ona bowiem kopią milionów kobiet na świecie, borykających się z samotnością, a może raczej z poczuciem samotności w małżeństwie, czy w ogóle w związku.
Podobne problemy zauważa w swym małżeństwie James. Dochodzi do tego, i to jest kapitalne, że już sami nie wiemy, czy na ekranie oglądamy oryginał, czyli czy są oni małżeństwem, które postanowiło spotkać się i pogadać w Toskanii, przy okazji promocji książki, (bo tylko wtedy Miller ma czas). Czy pisarz oraz Elle kopiują swe małżeństwa, biorąc udział w grze, odtwarzając role małżonków, których problemy pokrywają się w ich rzeczywistym życiu. Po prostu mistrzostwo świata - tak wymyśleć scenariusz, i tak go zagrać (wielkie brawa dla tej pary!), by widz nie był do końca pewny, czy ogląda oryginał czy kopię. Niesamowita precyzja ( z podobną mieliśmy ostatnio do czynienia w dziele innego Irańczyka, Fahradiego w "Rozstaniu"), dbałość by najmniejsza nawet scena miała swój wyraz, będąc kolejnym klockiem idealnie dobranym w budowaniu wieży melancholii, z powodu przemijania, nieuchronności zmian i różnic jakie niesie przynależność do płci.
Musimy bowiem pamiętać o najważniejszym, mimo, że należymy do tego samego gatunku, jesteśmy ludźmi, kopiami swych oryginałów - przodków, ale mężczyzna i kobieta w stosunku do siebie, to ciągle dwa oryginały, które nigdy nie staną się swymi kopiami. Może warto o tym pamiętać, zdaje się mówić, Kiarostami, wywodzący sie z kultury, gdzie ów podział między płciami jest wyjątkowo mocno zaznaczony. Może warto pamiętać i pogodzić się ze słabościami obu stron, być bardziej dla nich wyrozumiałym, a wtedy może poczucie osamotnienia będzie mniejsze? Konkretny przykład, jeśli mężczyzna przysypia po powrocie z pracy, to nie myśl kobieto, że on cię nie kocha, czy ma kochankę, on jest po prostu zmęczony. Albo, gdy nie chwali twoich wystrzałowych klipsów w uszach, które założyłaś tylko dla niego, to nie znaczy, że on cię nie kocha, czy nie zauważa, że jesteś piękna - on kocha i widzi, ale nie zwracając uwagi na szczegły, nie rozumie, że to z powodu właśnie tych nowych klipsów. I nie martwmy się kobiety, jeśli jedynym problemem naszego małżeństwa, jest praca waszego męża, którą traktuje jak kochankę. Wiśta wio, łatwo powiedzieć, nie martw się, nie smuć i nie płacz... skoro nam pewne gesty są potrzebne do życia jak powietrze. Ale czy faktycznie jest to nieosiągalne, może zamiast gniewać się, że mąż przysnął w dzień rocznicy, położyć się obok niego? Albo, gdy gdy ty leżysz (niczym Elle) na hotelowym łóżku rozmarzona wspomnieniami poślubnej nocy sprzed 15-tu lat, a on w tym czasie obserwuje w skupieniu swoją twarz, odbijającą się w lustrze wiszącym nad pisuarem, nie załamuj się, mimo, że to tak tragicznie smutne, żyj i ciesz się kopią swoich dziewczęcych marzeń!
Film Kiarostamiego jest naszpikowany wieloma życiowymi mądrościami, zawartymi w zwyczajnych opowieściach, jakie snują, spacerujac po toskańskim miasteczku, Elle i James. Dla mnie jedną z ważniejszych jest pochwała prostoty, radości z życia, bedącego czasem marną kopią oryginału, jaki chcielibyśmy posiadać. Bo czy nie szkoda czasu, by żyć ciągle w dążeniu do niego, do doskonałości, nieosiągalnego ideału - co ilustruje w filmie świetna opowieść o Marie, siostrze Elle (jąkający się mąż). Może lepiej być prostym człowiekiem, choć o to też trudno i zadowolić się kopią (także życia), czasem może i nie tak doskonałą, ale czasem bywa, że piękną jak oryginał i cieszyć się nią, bez lęku, że stracimy coś cennego. Co z tego, że ktoś sięga wyżyn, będąc ciągle niezadowolonym z tego co może mieć, i tak wszyscy umrzemy (w filmie opowieść o beztrosce i mądrości dzieci). I tu dochodzimy do kwestii najważniejszej, wszystko w życiu, tak jak i w sztuce, zależy od tego jak i z jakimi intencjami na nie spojrzymy (scena z małżeństwem, które interpertuje pomnik na rynku miasteczka).
Film "Wierna kopia. Zapiski z Toskanii" polecam, a jakże by inaczej, mimo że nie jest za bardzo optymistyczny. Z każdego kadru przebija ogromny smutek, jesteśmy zdani na życie w otoczeniu podróbek, które zastępują nam często marzenia, ale przecież tak jak wspomniałam na końcu, wszystko zależy od spojrzenia i nastawienia, można żyć w pustce i smucić się brakiem oryginału, można też radować się samym dążeniem do niego, ale można również cieszyć się z posiadania kopii. Wybór należy do nas.
Tak czy siak, jestem pewna, że wielu, wielu widzów zakończy oglądanie westchnieniem, iż zobaczyli wierną kopię swojego życia.
Kiarostami, będący także autorem scenariusza, zajął się tym razem problemem powielania, powtarzalności. Rewelacyjny pomysł na scenariusz, taki, o którym nie powiemy tuż na wejściu "to już było!". Miejsce na akcję filmu trafione w 10-tkę. Nie tylko dlatego, że Toskania jest naturalną kopalnią dla mistrzów kopiowania, nie tylko dziel sztuki, ale zachowań czy ludzkich upodobań - któż nie chciałby spacerować po wąskich uroczych uliczkach toskańskich miasteczek, marząc o przytulnym toskańskim domku z małą winniczką za płotem, czy chociażby ślubie z nocą poślubną w zacisznym toskańskim pensjonaciku.
Punktem wyjścia do opowieści jest wieczór autorski Jamesa Millera, angielskiego pisarza, autora książki "Wierna kopia. Zapiski z Toskanii". Jak sam mówi, wolałby inny tytuł, ale musiał ulec specom od marketingu i dystrybucji. Na spotkaniu pojawiła się właścicielka sklepu z antykami, nazwana po prostu Elle/ Ona. Niestety, towarzyszy jej głodny syn, w związku z czym opuszcza ona salę, prosząc organizatora wieczoru o przekazanie pisarzowi jej numeru telefonu, z zapewnieniem, że Brytyjczyk będzie zainteresowany, z racji jej profesji, rozmową z nią.
I rzeczywiście, tak się dzieje, pisarz dysponuje kilkoma godzinami do wyjazdu z Włoch, zagospodarowuje je więc, ulegając owej intrygującej propozycji Włoszki, która tak naprawdę okazuje się Francuzką. Dochodzi do spotkania, wyjazdu poza miasto, wymiany kilku uwag na temat książki, z czasem temat rozmowy zostaje poszerzony o sprawy życiowe, wychowania dzieci, aż po problemy małżeńskie. Okazuje się, iż nie na próżno Kiarostami nie nadał imienia głównej bohaterce filmu, jest Ona bowiem kopią milionów kobiet na świecie, borykających się z samotnością, a może raczej z poczuciem samotności w małżeństwie, czy w ogóle w związku.
Podobne problemy zauważa w swym małżeństwie James. Dochodzi do tego, i to jest kapitalne, że już sami nie wiemy, czy na ekranie oglądamy oryginał, czyli czy są oni małżeństwem, które postanowiło spotkać się i pogadać w Toskanii, przy okazji promocji książki, (bo tylko wtedy Miller ma czas). Czy pisarz oraz Elle kopiują swe małżeństwa, biorąc udział w grze, odtwarzając role małżonków, których problemy pokrywają się w ich rzeczywistym życiu. Po prostu mistrzostwo świata - tak wymyśleć scenariusz, i tak go zagrać (wielkie brawa dla tej pary!), by widz nie był do końca pewny, czy ogląda oryginał czy kopię. Niesamowita precyzja ( z podobną mieliśmy ostatnio do czynienia w dziele innego Irańczyka, Fahradiego w "Rozstaniu"), dbałość by najmniejsza nawet scena miała swój wyraz, będąc kolejnym klockiem idealnie dobranym w budowaniu wieży melancholii, z powodu przemijania, nieuchronności zmian i różnic jakie niesie przynależność do płci.
Musimy bowiem pamiętać o najważniejszym, mimo, że należymy do tego samego gatunku, jesteśmy ludźmi, kopiami swych oryginałów - przodków, ale mężczyzna i kobieta w stosunku do siebie, to ciągle dwa oryginały, które nigdy nie staną się swymi kopiami. Może warto o tym pamiętać, zdaje się mówić, Kiarostami, wywodzący sie z kultury, gdzie ów podział między płciami jest wyjątkowo mocno zaznaczony. Może warto pamiętać i pogodzić się ze słabościami obu stron, być bardziej dla nich wyrozumiałym, a wtedy może poczucie osamotnienia będzie mniejsze? Konkretny przykład, jeśli mężczyzna przysypia po powrocie z pracy, to nie myśl kobieto, że on cię nie kocha, czy ma kochankę, on jest po prostu zmęczony. Albo, gdy nie chwali twoich wystrzałowych klipsów w uszach, które założyłaś tylko dla niego, to nie znaczy, że on cię nie kocha, czy nie zauważa, że jesteś piękna - on kocha i widzi, ale nie zwracając uwagi na szczegły, nie rozumie, że to z powodu właśnie tych nowych klipsów. I nie martwmy się kobiety, jeśli jedynym problemem naszego małżeństwa, jest praca waszego męża, którą traktuje jak kochankę. Wiśta wio, łatwo powiedzieć, nie martw się, nie smuć i nie płacz... skoro nam pewne gesty są potrzebne do życia jak powietrze. Ale czy faktycznie jest to nieosiągalne, może zamiast gniewać się, że mąż przysnął w dzień rocznicy, położyć się obok niego? Albo, gdy gdy ty leżysz (niczym Elle) na hotelowym łóżku rozmarzona wspomnieniami poślubnej nocy sprzed 15-tu lat, a on w tym czasie obserwuje w skupieniu swoją twarz, odbijającą się w lustrze wiszącym nad pisuarem, nie załamuj się, mimo, że to tak tragicznie smutne, żyj i ciesz się kopią swoich dziewczęcych marzeń!
Film Kiarostamiego jest naszpikowany wieloma życiowymi mądrościami, zawartymi w zwyczajnych opowieściach, jakie snują, spacerujac po toskańskim miasteczku, Elle i James. Dla mnie jedną z ważniejszych jest pochwała prostoty, radości z życia, bedącego czasem marną kopią oryginału, jaki chcielibyśmy posiadać. Bo czy nie szkoda czasu, by żyć ciągle w dążeniu do niego, do doskonałości, nieosiągalnego ideału - co ilustruje w filmie świetna opowieść o Marie, siostrze Elle (jąkający się mąż). Może lepiej być prostym człowiekiem, choć o to też trudno i zadowolić się kopią (także życia), czasem może i nie tak doskonałą, ale czasem bywa, że piękną jak oryginał i cieszyć się nią, bez lęku, że stracimy coś cennego. Co z tego, że ktoś sięga wyżyn, będąc ciągle niezadowolonym z tego co może mieć, i tak wszyscy umrzemy (w filmie opowieść o beztrosce i mądrości dzieci). I tu dochodzimy do kwestii najważniejszej, wszystko w życiu, tak jak i w sztuce, zależy od tego jak i z jakimi intencjami na nie spojrzymy (scena z małżeństwem, które interpertuje pomnik na rynku miasteczka).
Film "Wierna kopia. Zapiski z Toskanii" polecam, a jakże by inaczej, mimo że nie jest za bardzo optymistyczny. Z każdego kadru przebija ogromny smutek, jesteśmy zdani na życie w otoczeniu podróbek, które zastępują nam często marzenia, ale przecież tak jak wspomniałam na końcu, wszystko zależy od spojrzenia i nastawienia, można żyć w pustce i smucić się brakiem oryginału, można też radować się samym dążeniem do niego, ale można również cieszyć się z posiadania kopii. Wybór należy do nas.
Tak czy siak, jestem pewna, że wielu, wielu widzów zakończy oglądanie westchnieniem, iż zobaczyli wierną kopię swojego życia.