poniedziałek, 26 lipca 2010

"Kalina czerwona" - W. Szukszyn

Jegor urodził się na biednej rosyjskiej wsi. Jako młody mężczyzna niezadowolony ze swego pochodzenia postanowił przekwalifikować się z chłopa na miejskiego złodziejaszka. Wyrzekłszy się swej ziemi, wsi, rodzinnego domu, matki, wiedzie dość swobodne życie, przerywane od czasu do czasu odsiadkami w celi więziennej. Poznajemy go właśnie po jednej takie "przerwie urlopowej", kiedy wychodzi na wolność i chyba po raz pierwszy nie ma, nie wie, co ze sobą począć.  Na szczęście nie zatracił się jeszcze w swej przestępczej profesji do końca, tak naprawdę źle się czuje w swej fałszywej skórze miejskiego cwaniaczka.  W głębi serca tęskni za matką, do której nie odzywał się przez kilkanaście lat. Zaczyna mu brakować tego prawdziwego poczucia wolności, którego nie daje mu jego złodziejski fach ( na co tak kiedyś liczył),  a które wie, może poczuć tylko będąc tam, na ziemi, z której pochodzi. Po tylu latach, wreszcie przekonuje się, że tak naprawdę, to w środku nadal jest chłopem, kochającym wieś, tylko tam, może odetchnąć pełną piersią. Nie udało mu się przyrosnąć do nowej, obcej skóry, a wysiłki, które w tym celu czynił poszły na marne, sprawiły, że poczuł się wyczerpany,  jeszcze bardziej zagubiony niż był kiedyś, przed wyjazdem do miasta. Jegor będąc w więzieniu nawiązał korespondencję z Lubą, mieszkającą niedaleko jego rodzinnej wsi. Postanawia spróbować zerwać z przeszłością, kumplami od włamań, jedzie w odwiedziny do swej nowej znajomej. Rodzina dziewczyny najpierw przyjmuje go nieufnie, wręcz z obawą, w końcu wyszedł z więzienia. Po jakimś czasie wszystko zaczyna się jako tako układać, lecz od przeszłości nie da się odciąć raz na zawsze.  Jegorowi przyjdzie zapłacić za swe grzechy, nie tylko wyrzutami sumienia i bólem duszy w jakim się zatracił.

Bardzo piękny, ale i bardzo smutny film, jak rosyjska dusza, która nie może zaznać spokoju, którą gdzieś zawsze gna, podatna tak samo na wielkie porywy jak i na czarną rozpacz. Taki właśnie jest Jegor - prosty, bardzo wrażliwy człowiek, który wie gdzie jego miejsce, ale nie chce go zagrzać, chce stawić czoła wielkiemu światu, nawet za cenę groteskowości życia, jakie przyjdzie mu tam prowadzić. Pokusa poznania nowego, strach przed nudą i monotonnią życia, są silniejsze od wszystkiego, od miłości do matki, od wstydu i hańby, jaka czeka każdego uciekiniera i zdrajcę (bo takim niestety stał się, gdy bez słowa wyszedł kiedyś z domu i nie wrócił).

"Kalina czerwona" to ostatni film reżysera żyjącego i tworzącego w ZSRR Wasilija Szukszyna, który niemal całą swa twórczość (był także pisarzem) poświęcił tematyce wiejskiej. Interesowali go głównie ludzie, ich prostota, ale i wielka szlachetność, otwartość - (rodzina Luby mimo strachu przed nieznajomym kryminalistą bądź co bądź, nie rezygnuje z przyjęcia pod swój dach, ufa, w mądrość Luby i jej intuicję), ciekawość świata, ale i pewien ostracyzm z jakim sie spotykają, gdy do tego świata miejskiego odważą się wejść - bo i o zderzenie wsi z miastem głównie Szukszynowi w jego twórczości chodzi i o tego zderzenia konsekwencje. Pamiętajmy - filmy Szukszyna powstawały około 40 lat temu i to za czasów głębokiej komuny, gdy władzom wygodne było dzielenie narodu, podkreślanie różnic między poszczególnymi społecznościami. Do jednych z ostatnich scen filmu należy wypowiedź miejskiego cwaniaczka i złodzieja o Jegorze:  "to nie był człowiek, to był chłop (dokładnie "mużyk") spod Archangielska, takich mamy tysiące".  Pogarda i kompletny brak szacunku dla człowieka, tylko dlatego, że pochodzi ze wsi, że jest  mużykiem, a tym bardziej przykre, że pochodząca z ust mieszczucha, mającego dokładnie te same korzenie - no bo któż jak nie wieśniacy zaludniali powstające po rewolucji miejskie "metropolie" (jak to zresztą bywa i bywało na całym świecie).  Szkoda, że nie wszyscy pamiętają o jednym bardzo prostym powiedzeniu, dotykającym najgłębiej kwestii naszego pochodzenia - "wszyscy jesteśmy ze wsi".

"Kalina czerwona" należy do moich ulubionych filmów. Nakręcony przy pomocy nieskomplikowanych środków wyrazu, może chwilami zbyt ekspresyjnie zagrany przez samego Szukszyna, odtwarzającego rolę Jegora, ale mimo wszystko, zawsze, w każdej minucie wiarygodny. Nawet wtedy, gdy Jegor chodzi po polu i przemawia do brzózek jak do małych dzieci, gdy rzuca się na ziemię, którą przed chwilą zaorał, przeczuwając, że już niedługo przyjdzie mu sie z nią pożegnać, nie wydaje się ani przez moment nieprawdziwy, czy nie daj Boże, zabawny, z ekranu bije szczerość i niekłamane utożsamienie się twórcy ze swoim dziełem i jego bohaterem. Wszak Szukszyn to jeden z takich reżyserów i aktorów, który w pełni zasługuje na opinię, iż robił filmy z autentycznej potrzeby duszy, a takie zawsze chwytają za serce.  

"Zwierzęca miłość" - U. Seidl

Dokument autora takich głośnych (no, powiedzmy, w miarę głośnych) ostatnio fabuł jak "Upały" czy "Import-Export".  Tytuł "Zwierzęca miłość" działa dwustronnie, może określać miłość zwierzęcia do człowieka, lub przenośnie (choć niekoniecznie - patrząc na człowieka jako na ogniwo w łańcuchu ewolucji), miłość człowieka do zwierzęcia.  Autor filmu przedstawia ludzi z bardzo różnych środowisk, na pierwszy rzut oka wcale nie samotnych, bo żyjących w rozmaitych związkach, którzy jednak największą i prawdziwą głębię uczuć znajdują w obcowaniu ze zwierzętami.  Przeważnie są to psy, czasem inne, na przykład królik. Poznajemy przeróżne typy ludzkie.  Na przykład dwoje młodych bezdomnych mężczyzn, żyjących razem z  kundlem  w jakimś nędznym składziku, kupujący za ostatnie grosze do swego stada jeszcze królika, który ma pomagać im zarabiać na życie, to znaczy teraz na dworcu kolejowym, zamiast o datek dla siebie, będą prosić o grosz na karmę dla "kicka". Jest też para mężczyzn w średnim wieku, żadnych gejów,  pragnących część potencjału  miłości jaki posiadają wyładować na psie. Przygarniając  go, posiłkują  się wiedzą fachową, czytają książki z zakresu hodowli psów , czy przysposabiania ich do życia w ludzkim stadle.  Nie brakuje w tym towarzystwie i pań. Jedna z nich - piękna kobieta,  chyba jakaś artystka (śpiewaczka), traktuje swego rasowego husky, jak prawdziwego przyjaciela, czyta mu listy od swych kochanków i wielbicieli, ubolewając przed zwierzęciem, że wszyscy widzą w niej tylko atrakcyjne ciało, nikt nie widzi duszy.

I tak przez dwie godziny przewijają się przed naszymi oczami portrety ludzi zawiedzionych  przez bliskich, przez życie, ktorzy nie dostali miłości w takiej postaci jakiej się spodziewali, ale nie pozbyli się jeszcze potrzeby jej dawania. A któż jak nie zwierzę, może być najwdzięczniejszym biorcą miłości i jej przejawów?  Tylko ono może słuchać wielogodzinnych zwierzeń człowieka, nie komentując i nie żądając w zamian niczego, oprócz miski karmy i wyprowadzenia na spacer za potrzebą.

Interesujący jest sposób realizacji filmu. Najczęściej są to luźne, pojedyncze, pozbawione logicznego ciągu scenki rodzajowe, jakieś  spacery,  dialogi  ludzkich par mieszkających wspólnie pod jednym dachem razem z psem, a jeszcze częściej monologi  panów i pańć zwierząt skierowane do swoich milusińskich. A tak nawiasem, jacy oni tam panowie i panie!  Są to wierni poddani swych podwładnych, uzależnieni od nich całkowicie.   Scenki owe, poprzetykane są licznymi, wyraźnie aranżowanymi na użytek dokumentu  ujęciami stricte  portretowymi. Bardzo pięknymi, refleksyjnymi, melancholijnymi  mimo scenerii nędzy  życia.  Na przykład - dwie stare kobiety z kotami na podołkach. Albo bardzo nieprzystojny mężczyzna w średnim wieku, przed chwilą rozmawiający przez sekstelefon, za chwilę ukazuje się nam nagi w całej swej niekrasie wraz z psem trzymanym na smyczy. Odważny portret, dwóch dumnych samców, i tak naprawdę nie wiemy, kto  kogo na tej smyczy trzyma. Bardzo mocne wrażenie wywołuje portret  z domu starców (to jeden z ulubionych leitmotivów Seidla)  - szereg łóżek z  ułożonymi w nich jeszcze  żywymi, lecz nieruchomymi, ciałami staruszków i biegającymi po pościeli małymi króliczkami,  figlarnie trącającymi noskami stare twarze, budząc na nich cień uśmiechu - znowu jedyną radość daje człowiekowi nie drugi człowiek, lecz zwierzę.

Filmy Seidla kojarzą mi się czasem z dokumentami naszej Ewy Borzęckiej. Obydwoje zajmuja się tą marniejszą stroną ludzkiego istnienia. I teraz pytanie, dlaczego tak lubię filmy Austriaka, a  nie znoszę filmów Polki? Przecież ukazują podobne światy używając przy tym  często gęsto (Seidl nawet częściej i gęściej) celowej inscenizacji . Różnią ich cele, myśl przewodnia ich filmowych przedsięwzięć. Borzęcka zdaje się działać ku zaspokojeniu niezdrowej sensacji, oczekiwaniu widza na obraz zła, nędzy, brudu, by mógł nakarmić głód zobaczenia życia skrajnie innego od swojego, a więc poczuć samozadowolenie " jeszcze nie jest ze mną tak źle". W obrazach Borzęckiej, wyczuwa się jakimś siódmym zmysłem kalkulację, chęć zaszokowania widza dla swej korzyści, jako autorki filmu.   Seidl, natomiast, pochyla się nad człowiekiem i oprócz powierzchownej nędzy jego istnienia, stara się wydobyć także głębię jego tęsknot, jego pragnień, ale także straszną wobec nich bezradność . Patrząc na  filmy Seidla, w przeciwieństwie do filmów Borzęckiej, widzimy, że  mimo wszystko oglądamy człowieka, rozumiemy jego emocje, ba,  czujemy wręcz  pewną więź, dzielimy z nim jego rozpacz i pustkę istnienia. Jednym słowem, filmy Seidla poruszają, po uprzednim wbiciu w fotel (bezkompromisowy sposób filmowania), a filmy Borzęckiej czynią z nas jedynie zimnych obserwatorów pod okularem mikroskopu-kamery pełzania czegoś (?), kogoś(?), co(?), kto (?) nazywa się człowiekiem.

środa, 14 lipca 2010

"On, ona i on" - reż. F. Ozpetek

Do zobaczenia tego filmu, oprócz recenzji na blogu Czarnego Kota, zachęciło mnie take poprzednie dzieło tego reżysera, a mianowicie "Okna". "On, ona i on" podobnie jak i tamto dzieło, opowiada o tym, jak bardzo możemy być daleko od siebie żyjąc z kimś wiele lat w bliskim i zupełnie przyzwoitym związku. To także filmy o kobietach, które takie związki usypiają - dobry mąż, codzienność bez żadnych wiekszych wstrząsów, ale i uniesień, sprawiają, że zamykają się one w swym małym świecie, w małych smuteczkach i radościach, nie zdając sobie sprawy, że życie obok, poza szerokimi plecami męża, tętni i ma wiele różnych barw. Różne odcienie życia, a są to kolory tęczy, poznaje właśnie mąż Antonii, Massimo, wiodący, jak się okazało po jego śmierci, przez siedem lat drugie sekretne życie, w najgłębszej tajemnicy przed żoną i pozostałą rodziną. To w gejowskiej komunie (choć nie tylko gejowskiej, bo w tej wspólnocie żyją obok siebie także lesbijki, ale i transseksualiści, oraz ludzie nieokreślający się do końca seksualnie) tak naprawdę rozkwitał, był prawdziwym sobą, duszą towarzystwa, czlowiekiem uwielbianym wprost przez tę całą małą społeczność. Takiego męża Antonia wcześniej nie znała. Zawsze był miły, elegancki, serdeczny, dbający o nią pod każdym względem, ale raczej powściągliwy w ujawnianiu emocji i absolutnie nie wzbudzający podejrzeń o jakimś "niemoralnym", wg powszechnie uznanych norm, prowadzeniu się. Dopiero po jego śmierci, Antonia, robiąc porządek w jego rzeczach, natyka sie na obraz podarowany mężowi przez tajemniczą kochankę, ktora okazuje się kochankiem o imieniu Michele. Początkowo ta wiadomość staje sie dla niej ciosem, ale jak wiadomo, co nas nie zabije, to nas wzmocni. I tak jest tym razem - to dzięki Michele i jego współmieszkańcom Antonia poczuje smak prawdziwej przyjaźni, otwarcia się na drugiego człowieka, doceni wagę szczerości w relacjach międzyludzkich, z czasem lepiej pozna także samą siebie,  swoje prawdziwie pragnienia i potrzeby. Może nawet zapyta w duchu (i zrozumie), dlaczego Massimo, jej mąż, prowadził drugie życie w ukryciu przed nią, czy byłaby wcześniej zdolna i gotowa udźwignąć ciężar wiedzy, że jest on mężczyzną biseksualnym? Czy stać by ją było na gest wybaczenia, a może jeszcze lepiej - akceptacji tego faktu?

Polecam, szczególnie tym, ktorzy nie lubią Almodovara, a chcieliby zobaczyć coś z klimatów, którym on poświęca swą twórczość. Ci, którzy lubią, też mogą popatrzeć i porównać na jakie różne sposoby można robić filmy na podobne tematy i wybrać, który się bardziej podoba. Mnie odpowiada styl, zarówno Hiszpana, jak i przysposobionego na Włocha Turka. Każdy z nich mówi o bardzo delikatnych sprawach swoim językiem, jeden kwieciście i bez ogródek, drugi stonowanie, prawie szeptem, ale obaj równie dobitnie przekonują, że ludzi nie powinniśmy dzielić według tego, kogo kochają, najważniejsze bowiem jest, że są w ogóle zdolni do miłości
.

wtorek, 13 lipca 2010

"Klasa" - reż. Laurent Cantet

Mamy gorące wakacje, a ja na przekór, o szkole i  "Klasie". Film nagrodzony : 2008 Złota Palma w Cannes jako najlepszy film festiwalu. I całkiem słusznie, bo to niezwykle oryginalny, stylizowany na dokument film o niedomaganiach, albo może nawet klęsce demokracji, jako systemie rządów na tak szczególnie wrażliwym terenie jak szkoła. Film stawia pytanie, czy w ogóle jest możliwe pełne porozumienie między nauczycielami a uczniami, gdzie zawsze będzie jednak obowiązywała jak od lat, i ze względu na relacje - dorosły i niepełnoletni, ustalona i niepodważalna hierarchia z przewagą dla nauczycieli, którą uczniowie dopuszczeni do głosu w systemie ocen z nauczania i zachowania, będą za wszelką cenę starali się obalić, a nauczyciele będą jej bronić.

Oryginalny tytuł filmu  brzmi chyba "pomiędzy murami" i jest bardziej adekwatny do wymowy filmu. Polski tytuł "Klasa", jest zdecydowanie za obszerny i nic nie mówiący, choć wskazuje na miejsce i bohatera akcji - czyli klasę jako salę lekcyjną oraz jako zbiorowisko młodych ludzi, zebranych w niej zupełnie przypadkowo, nie licząc jednego roku urodzenia i rejonu zamieszkania. Postaci filmowe, nauczycieli i uczniów gimnazjum pewnej szkoły na peryferiach Paryża, grają ciż sami uczniowie i nauczyciele tejże samej szkoły. I robią to genialnie. W roli głównej, nauczyciela języka francuskiego i wychowawcy klasy, wystąpił François Bégaudeau, będący również współautorem scenariusza. Wydaje się, że lepszego nauczyciela i pedagoga w jednej osobie, przyjaciela młodzieży, ciekawego swych podopiecznych każdego z osobna, człowieka tak bardzo otwartego na bolączki swych podopiecznych ze świecą szukać. Jego lekcja literatury i języka to nie tylko wykłady, są one także okazją do dyskusji nad wieloma tematami, począwszy od kolonializmu po dojrzewanie seksualne i niepokoje z nim związane. A jednak - jak się okazuje i jemu, nayczycielowi wydawałoby się wręcz idealnemu,  nie udaje się uniknąć pułapek związanych z wolnością i skutkami wiążącymi się z daniem uczniom głosu w zarządzaniu szkoła.  Okazuje się, że mur między uczniem a ciałem pedagogicznym, mimo usilnych starań ze strony dorosłych,  prędzej czy później wyrośnie, a próby jego zburzenia, zawsze kogoś zranią.

Film pozostawia widza z wieloma pytaniami, nie dając żadnych odpowiedzi, w tym leży jego wielka siła, dlatego jest tak poruszający. Widzimy, jak trudno jest rozwiązać jednoznacznie problemy współczesnej szkoły, a już tym bardziej szkoły, w której występuje wielorasowość, a co za tym i wielokulturowość, bo w takiej szkole się właśnie znajdujemy oglądając "Klasę". Tym bardziej jeszcze jest trudniej, jeśli ma sie do czynienia z młodzieżą gimnazjalną, w okresie dojrzewania, także emocjonalnego, a więc szczególnie uwrażliwioną na to jak sie ją traktuje. Każde odchylenie od idealnego wzorca zachowań zakodowanego w ich głowach, jest okazją do buntu i gniewu, czasem zupełnie bezkrytycznego i niepotrzebnego, czasem słusznego. A co najważniejsze, i najsmutniejsze, podczas tych mniej lub bardziej ukrytych wojen nauczyciel a uczeń, zazwyczaj pokonanym zostaje ten drugi, a zwycięstwo nauczyciela czy szkoły ma często bardzo gorzki smak.

Chciałabym zwrócić na świetne zakończenie filmu, czyli scenę z dziewczyną, która przez cały film była niewidoczna, niczego się, jak sama mówi, nie nauczyła, ale nie chce iść do zawodówki i postawienie jej w opozycji do głównego bohatera wśród uczniów, czarnego Nassima, bardzo zdolnego i bystrego modego człowieka, który wykluczył się ze społeczności szkoły jakby na własne życzenie.  A między nimi - Esmeralda - dziewczyna, ktora daje radę być jednocześnie sobą i nie zniknąć z powierzchni szkoły (tak nawiasem, zestawienie tej trójki to dobry przykład na zilustrowanie terminu "inteligencja emocjnalna"). :)

Bardzo, bardzo polecam - zero łopatologii, mnóstwo pytań w głowie po filmie.