Wyolbrzymiony wstyd z powodu jakiejś naszej niedoskonałości, jaką odczuwamy, może być toksyczny, może hamować, zaburzać nasze funkcjonowanie w społeczeństwie, rodzić poczucie izolacji, wyobcowania, prowadzić do całkowitego osamotnienia. Można wpaść w zaklęty krąg – uzależnienia z powodu wstydu, a później wstyd z powodu tego, co robimy będąc uzależnionym (alkohol, objadanie się, narkotyki, hazard, seks itd.) uzależnia coraz bardziej. I tak w koło, aż do znienawidzenia samego siebie, a wtedy już jedynym wyjściem z tego kręgu wydaje się być samozagłada. Do czego właśnie dąży dwójka filmowych bohaterów, rodzeństwo, Brandon i jego słodka siostrzyczka Sissy. On wierząc, że orgazm jest dobry na wszystko, popada w seksoholizm. Ona chorobliwie poszukuje miłości, dokonując, pomiędzy kolejnymi zerwania z nią przez przygodnych partnerów, samookaleczeń i aktów samobójczych.
Tak naprawdę nie wiemy nic bliższego o tej parze. „Nie jesteśmy źli, pochodzimy tylko ze złych miejsc” – tymi słowami siostra pociesza brata, gdy ten wyrzuca ją ze swego domu (do którego wtargnęła wbrew jego woli), bo nakryła go na samozaspokojaniu się. Możemy się domyślać, że ich dzieciństwo nie było łatwe, ale nic poza tym. Najlepiej znamy ich imiona – Brandon, który jak twierdzi reżyser w jednym z wywiadów, imię zawdzięcza Marlonowi Brando, grającemu główną, legendarną już rolę, w skandalizującym 40 lat temu „Ostatnim tangu w Paryżu". Bratnie dusze, jeśli chodzi o zatracenie się w seksie. Jednak przyczyny i techniki zatracenia się obu panów różnią się nieco. XXI wiecznemu Brandonowi jakże jest łatwiej, zalewająca naszą codzienność pornografia, dostępna na wyciągnięcie ręki (nie tylko dla dorosłych), internet i cyberseks, rozluźnienie obyczajów, dostarczają zaspokojenie na pstrykniecie palcem. Zgnębiony Amerykanin, błąkający się po Paryżu, musi włożyć zdecydowanie więcej wysiłku i własnej twórczej inwencji, by znaleźć ukojenie w seksie.
Brandon z Nowego Jorku to mężczyzna, któremu nic na pozór nie brakuje do szczęścia – jest przystojny, zdrowy, jeszcze młody i bogaty. Na dodatek emanuje urokiem, który sprawia, że każda dziewczynę może mieć na kiwniecie palcem, z czego zresztą skwapliwie korzysta.
Sissy, to piękna blondynka o słodkim głosie, śpiewająca po knajpach, która pewnego wieczoru swą interpretacją piosenki „New York, New York" z filmu o tym samym tytule (M. Scorsese) doprowadza brata do łez.
Steve McQueen, nie dba o to, żebyśmy się z nimi zżyli, polubili ich czy znienawidzili. Nie. Mamy ich obserwować chłodnym okiem, może czasem coś poczuć i zastanowić się nad tym co to jest, czy aby nie święte oburzenie, a może obojętność, może ciekawość, zastanowienie, może współczucie, albo współodczucie, zrozumienie, obrzydzenie, strach, zgorszenie, a może wstyd? Brandon z ekranu może być jedenym z wielu przechodniów jakich mijamy codziennie na ulicy. Tu chciałabym pochwalić za świetny kostium w jaki ubierano Fassbendera na planie – kompletnie kryjący, szary nie wyróżniający go w żaden sposób. Szara marynarka, szare spodnie, szary szetlandowy sweter, wszystko w świetnym gatunku i doskonałym kroju (stać go na to). Jedynie wełniany gruby szalik okręcony wokół szyi nadaje mu jakiś koloryt, rys indywidualności, a jednocześnie... to opatulenie może dawać mu poczucie jeszcze większego schowania się do środka, swego wnętrza. W mieszkaniu zrzuca z siebie wszystko i porusza się w bieliźnie, albo nago, tym bardziej, że przychodzi tu raczej tylko na szybkie cybser/seks/randki i na spanie.
Ale jego codzienne rytuały zostają zaburzone, gdy niespodziewanie wprowadza się do niego siostra. Jest wtedy w rozpaczy, czuje się zagrożony, obserwowany, kontrolowany, wstydzi się swych obyczajów, które przez siostrę zostają odkryte. Nie potrafi z nią rozmawiać, zwierzyć się, mimo jej wielkiej przychylności i otwartości, ucieka ze swego domu, przyobleka jeszcze bardziej maskujący strój (dresowe spodnie, bluza z kapturem) i wyrusza do najpodlejszych dzielnic Nowego Jorku, chcąc jak to zwykle, odreagować, znaleźć pocieszenie, a może zatracenie, w jednym wielkim orgaźmie. Próbuje rzeczy które były mu do tej pory obce (seks homoseksualny). Mamy wrażenie, jakby zstąpił do piekła. Czerwona pulsująca kolorystyka przybytków cielesnych rozkoszy, ma przywodzić takie skojarzenia – nieustająca grzeszna przyjemność i nieustające cierpienie. Bo czymże jest seks bez drgnień serca, bez miłości? Jest tylko zaspokojeniem pożądania, nie bez racji byłoby dodanie przymiotnika „zwierzęcego”, zaspokojeniem wyrzutów sumienia, rekompensatą albo nawet zemstą za jakieś doznane krzywdy (może czasem urojone). Taki seks na pewno nie jest ukojeniem. Co najlepiej widzimy patrząc na twarz Brandona podczas kolejnej seksualnej orgii. Jego rysy nie są wygładzone, twarz nie jest piękna, jest pełna napięcia, wykrzywiona grymasem bólu i nienawiści na przemian. Taki seks, mechaniczny, orgiastyczny, obliczony tylko na orgazm, a nie na miłosne połączenie, działa tylko na moment, jest jak tabletka przeciwibólowa o szybkim działaniu, na dłuższą metę uzależnia i niszczy,
A przecież Brandon jest zdolny do miłości i autentycznych uniesień . Ech, gdybyż tylko nie ten WSTYD! Gdyby potrafił go olać. Mamy tego dowody w dwóch scenach, gdy wzrusza się słuchając śpiewajacej siostry i w drugiej, gdy nawiązuje bliższą znajomość z koleżanką z pracy, z piekną ciemnoskórą Marianne. Marianne jest gotowa na dłuższy zaangażowany z nim związek. W odróżnieniu od Brandona lubi siebie, taką jaka jest, tu i teraz. I wszystko mogłoby się może i dobrze ułożyć, wyglądała na mądrą kobietę, gdyby tylko nie ten WSTYD, który znowu zawładnął Brandonem, tym razem z powodu jego niemocy. O paradoksie i złośliwości fizjologii męskiej! Dlaczego byłaś tak okrutna. Zamiast mu pomóc, popchnęłaś Brandona, znowu, na drogę zatracenia. A miłość była tak blisko....
No właśnie, czy dlatego mężczyźni tak bardzo boją się, bo wstydzą, rozmawiać o swoich uczuciach i emocjach? Co jest zauważalne na każdym kroku, w internecie czy w realnym życiu (te twarde, cyniczne,brutalne męskie rozmowy). Boją się oceny, opinii, kontroli, słabości? Może dlatego, uciekając ze strachu, od głębszych i długotrwałych związków, są głównymi, masowymi klientami wszelkich usług pornograficznych czy seksualnych. Szukając gorączkowo bliskości znajdując jej erzac jedynie w bliskości ciał, a konkretnie okolic płciowych, bez krzty erotyki czy drgnień serca. Pornografia i prostytutka profesjonalistka jest bezpieczna, bezkrytyczna, na każde zawołanie, bez zbędnych ceregieli, zaspokajająca wg aktulanych potrzeb i z pełną ich akceptacją . Niestety, cały ten pornograficzny „dobrobyt” nie eliminuje u klientów potrzeby miłości, tęsknoty za bliskością, lecz potęgują jeszcze bardziej strach przed prawdziwymi uczuciami i zaangażowaniem, bo te niosą wstyd przed obnażeniem słabości, słabości określanych jakże niesłusznie, od wczesnej młodości przez modele wychowania, stereotypy kulturowe, głupie obyczaje (to słynne „chłopaki nie płaczą” na przykład, czy tyczące magicznej długości penisa, albo jak najwcześniejszej inicjacji seksualnej).
Bo przecież łez wzruszenia, jakie pojawiają się w oczach Brandona podczas występu siostry Sissy, nikt rozsądny, a już na pewno nie kobieta, nie potraktuje jako powód do wstydu. Gdyby Brandon zdobył się na zatrzymanie Marianne po nieudanym pierwszym zbliżeniu, spojrzał odważnie w jej zatroskaną twarz, porozmawiał z nią, może byłby to pierwszy krok do wyzwolenia? Ale on wybrał najkrótszą i najprostszą drogę – ostry seks z prostytutką na szybie okna pokoju hotelowego. Taki sam, jaki wcześniej podpatrzył podczas nocnego spaceru – jakże poczuł się wtedy zadziwiony, zafascynowany – tego jeszcze nie próbował. No to spróbował. Czy to nie smutne? O ileż łatwiej żyło by się niektórym panom, gdyby nie czuli przymusu bycia na każdym kroku herosami zdolnym do podboju całego świata na czele z całym jego żeńskim gatunkiem.
Ciekawym zabiegiem formalnym, mającym znaczenie w ocenie czy raczej obserwacji Brandona, jest taka sam scena - klamra, otwierająca i zamykająca „Wstyd”. Metro, Brandon i młoda ładna blondynka (Lucy Walters – może warto zapamietać to nazwisko?) wymieniają przez całą drogę spojrzenia, widać, jak narasta nich napięcie seksualne. Finał sceny otwierającej znamy, a zamykającej film nie... Otrzymujemy pewne sugestie, ale to my sami wymyślimy jej zakończenie, określając w ten sposób wybór życiowy Brandona, sposób zagospodarowania jego sił witalnych, czy przetrwoni to co mu z nich jeszcze zostało, na tysiącach mechanicznych orgazmów, czy ofiaruje te siły i całego siebie, pozbywając się wcześniej wstydu, strachu i samoobrzydzenia, ukochanej kobiecie.
Co tu dużo gadać, film bardzo dobry, choć, jak dla mnie, od pierwszego „Głodu” McQueena nie lepszy. Obraz tamtego głodu, jego plastyka, zaskakujaca estetyzacja fizjologii równie „wstydliwej’ (kwestia umowna – co dla kogo jest wstydem), jak głód seksu i uczuć, czy umierania (bo tu i tu Fassbender kona powolną śmiercią z jakiegoś głodu), ujęła mnie, a może właśnie zaskoczyła, bardziej.
Fassbender oczywiście doskonały, odważnie realizujący renesansową maksymę „nic co ludzkie nie jest nam obce”. Ale bez przesady, nie ma gorszących scen, niczego czego byśmy wcześniej już na ekranie, albo na obrazkach (także z podręczników), czy w życiu, nie widzieli. Żadnego skandalu, nie obawiajcie się, gdzież tam „Wstydowi” do „Ostatniego tanga w Paryżu”. Owszem, ten film opowiada o niszczącej sile uzależnienia od pornografii, jak zresztą każdego uzależnienia, ale nie jest filmem pornograficznym, czy ocierającym się o pornografię, jakby to niektórzy spece od reklamy sobie życzyli. Można by jeszcze wiele o zdjęciach, ujęciach, kolorystyce, muzyce, grze pozostałych aktorów, klimacie, ale o tym przekonajcie się sami.
Nie wstydzić się, oglądać!
Tak naprawdę nie wiemy nic bliższego o tej parze. „Nie jesteśmy źli, pochodzimy tylko ze złych miejsc” – tymi słowami siostra pociesza brata, gdy ten wyrzuca ją ze swego domu (do którego wtargnęła wbrew jego woli), bo nakryła go na samozaspokojaniu się. Możemy się domyślać, że ich dzieciństwo nie było łatwe, ale nic poza tym. Najlepiej znamy ich imiona – Brandon, który jak twierdzi reżyser w jednym z wywiadów, imię zawdzięcza Marlonowi Brando, grającemu główną, legendarną już rolę, w skandalizującym 40 lat temu „Ostatnim tangu w Paryżu". Bratnie dusze, jeśli chodzi o zatracenie się w seksie. Jednak przyczyny i techniki zatracenia się obu panów różnią się nieco. XXI wiecznemu Brandonowi jakże jest łatwiej, zalewająca naszą codzienność pornografia, dostępna na wyciągnięcie ręki (nie tylko dla dorosłych), internet i cyberseks, rozluźnienie obyczajów, dostarczają zaspokojenie na pstrykniecie palcem. Zgnębiony Amerykanin, błąkający się po Paryżu, musi włożyć zdecydowanie więcej wysiłku i własnej twórczej inwencji, by znaleźć ukojenie w seksie.
Brandon z Nowego Jorku to mężczyzna, któremu nic na pozór nie brakuje do szczęścia – jest przystojny, zdrowy, jeszcze młody i bogaty. Na dodatek emanuje urokiem, który sprawia, że każda dziewczynę może mieć na kiwniecie palcem, z czego zresztą skwapliwie korzysta.
Sissy, to piękna blondynka o słodkim głosie, śpiewająca po knajpach, która pewnego wieczoru swą interpretacją piosenki „New York, New York" z filmu o tym samym tytule (M. Scorsese) doprowadza brata do łez.
Steve McQueen, nie dba o to, żebyśmy się z nimi zżyli, polubili ich czy znienawidzili. Nie. Mamy ich obserwować chłodnym okiem, może czasem coś poczuć i zastanowić się nad tym co to jest, czy aby nie święte oburzenie, a może obojętność, może ciekawość, zastanowienie, może współczucie, albo współodczucie, zrozumienie, obrzydzenie, strach, zgorszenie, a może wstyd? Brandon z ekranu może być jedenym z wielu przechodniów jakich mijamy codziennie na ulicy. Tu chciałabym pochwalić za świetny kostium w jaki ubierano Fassbendera na planie – kompletnie kryjący, szary nie wyróżniający go w żaden sposób. Szara marynarka, szare spodnie, szary szetlandowy sweter, wszystko w świetnym gatunku i doskonałym kroju (stać go na to). Jedynie wełniany gruby szalik okręcony wokół szyi nadaje mu jakiś koloryt, rys indywidualności, a jednocześnie... to opatulenie może dawać mu poczucie jeszcze większego schowania się do środka, swego wnętrza. W mieszkaniu zrzuca z siebie wszystko i porusza się w bieliźnie, albo nago, tym bardziej, że przychodzi tu raczej tylko na szybkie cybser/seks/randki i na spanie.
Ale jego codzienne rytuały zostają zaburzone, gdy niespodziewanie wprowadza się do niego siostra. Jest wtedy w rozpaczy, czuje się zagrożony, obserwowany, kontrolowany, wstydzi się swych obyczajów, które przez siostrę zostają odkryte. Nie potrafi z nią rozmawiać, zwierzyć się, mimo jej wielkiej przychylności i otwartości, ucieka ze swego domu, przyobleka jeszcze bardziej maskujący strój (dresowe spodnie, bluza z kapturem) i wyrusza do najpodlejszych dzielnic Nowego Jorku, chcąc jak to zwykle, odreagować, znaleźć pocieszenie, a może zatracenie, w jednym wielkim orgaźmie. Próbuje rzeczy które były mu do tej pory obce (seks homoseksualny). Mamy wrażenie, jakby zstąpił do piekła. Czerwona pulsująca kolorystyka przybytków cielesnych rozkoszy, ma przywodzić takie skojarzenia – nieustająca grzeszna przyjemność i nieustające cierpienie. Bo czymże jest seks bez drgnień serca, bez miłości? Jest tylko zaspokojeniem pożądania, nie bez racji byłoby dodanie przymiotnika „zwierzęcego”, zaspokojeniem wyrzutów sumienia, rekompensatą albo nawet zemstą za jakieś doznane krzywdy (może czasem urojone). Taki seks na pewno nie jest ukojeniem. Co najlepiej widzimy patrząc na twarz Brandona podczas kolejnej seksualnej orgii. Jego rysy nie są wygładzone, twarz nie jest piękna, jest pełna napięcia, wykrzywiona grymasem bólu i nienawiści na przemian. Taki seks, mechaniczny, orgiastyczny, obliczony tylko na orgazm, a nie na miłosne połączenie, działa tylko na moment, jest jak tabletka przeciwibólowa o szybkim działaniu, na dłuższą metę uzależnia i niszczy,
A przecież Brandon jest zdolny do miłości i autentycznych uniesień . Ech, gdybyż tylko nie ten WSTYD! Gdyby potrafił go olać. Mamy tego dowody w dwóch scenach, gdy wzrusza się słuchając śpiewajacej siostry i w drugiej, gdy nawiązuje bliższą znajomość z koleżanką z pracy, z piekną ciemnoskórą Marianne. Marianne jest gotowa na dłuższy zaangażowany z nim związek. W odróżnieniu od Brandona lubi siebie, taką jaka jest, tu i teraz. I wszystko mogłoby się może i dobrze ułożyć, wyglądała na mądrą kobietę, gdyby tylko nie ten WSTYD, który znowu zawładnął Brandonem, tym razem z powodu jego niemocy. O paradoksie i złośliwości fizjologii męskiej! Dlaczego byłaś tak okrutna. Zamiast mu pomóc, popchnęłaś Brandona, znowu, na drogę zatracenia. A miłość była tak blisko....
No właśnie, czy dlatego mężczyźni tak bardzo boją się, bo wstydzą, rozmawiać o swoich uczuciach i emocjach? Co jest zauważalne na każdym kroku, w internecie czy w realnym życiu (te twarde, cyniczne,brutalne męskie rozmowy). Boją się oceny, opinii, kontroli, słabości? Może dlatego, uciekając ze strachu, od głębszych i długotrwałych związków, są głównymi, masowymi klientami wszelkich usług pornograficznych czy seksualnych. Szukając gorączkowo bliskości znajdując jej erzac jedynie w bliskości ciał, a konkretnie okolic płciowych, bez krzty erotyki czy drgnień serca. Pornografia i prostytutka profesjonalistka jest bezpieczna, bezkrytyczna, na każde zawołanie, bez zbędnych ceregieli, zaspokajająca wg aktulanych potrzeb i z pełną ich akceptacją . Niestety, cały ten pornograficzny „dobrobyt” nie eliminuje u klientów potrzeby miłości, tęsknoty za bliskością, lecz potęgują jeszcze bardziej strach przed prawdziwymi uczuciami i zaangażowaniem, bo te niosą wstyd przed obnażeniem słabości, słabości określanych jakże niesłusznie, od wczesnej młodości przez modele wychowania, stereotypy kulturowe, głupie obyczaje (to słynne „chłopaki nie płaczą” na przykład, czy tyczące magicznej długości penisa, albo jak najwcześniejszej inicjacji seksualnej).
Bo przecież łez wzruszenia, jakie pojawiają się w oczach Brandona podczas występu siostry Sissy, nikt rozsądny, a już na pewno nie kobieta, nie potraktuje jako powód do wstydu. Gdyby Brandon zdobył się na zatrzymanie Marianne po nieudanym pierwszym zbliżeniu, spojrzał odważnie w jej zatroskaną twarz, porozmawiał z nią, może byłby to pierwszy krok do wyzwolenia? Ale on wybrał najkrótszą i najprostszą drogę – ostry seks z prostytutką na szybie okna pokoju hotelowego. Taki sam, jaki wcześniej podpatrzył podczas nocnego spaceru – jakże poczuł się wtedy zadziwiony, zafascynowany – tego jeszcze nie próbował. No to spróbował. Czy to nie smutne? O ileż łatwiej żyło by się niektórym panom, gdyby nie czuli przymusu bycia na każdym kroku herosami zdolnym do podboju całego świata na czele z całym jego żeńskim gatunkiem.
Ciekawym zabiegiem formalnym, mającym znaczenie w ocenie czy raczej obserwacji Brandona, jest taka sam scena - klamra, otwierająca i zamykająca „Wstyd”. Metro, Brandon i młoda ładna blondynka (Lucy Walters – może warto zapamietać to nazwisko?) wymieniają przez całą drogę spojrzenia, widać, jak narasta nich napięcie seksualne. Finał sceny otwierającej znamy, a zamykającej film nie... Otrzymujemy pewne sugestie, ale to my sami wymyślimy jej zakończenie, określając w ten sposób wybór życiowy Brandona, sposób zagospodarowania jego sił witalnych, czy przetrwoni to co mu z nich jeszcze zostało, na tysiącach mechanicznych orgazmów, czy ofiaruje te siły i całego siebie, pozbywając się wcześniej wstydu, strachu i samoobrzydzenia, ukochanej kobiecie.
Co tu dużo gadać, film bardzo dobry, choć, jak dla mnie, od pierwszego „Głodu” McQueena nie lepszy. Obraz tamtego głodu, jego plastyka, zaskakujaca estetyzacja fizjologii równie „wstydliwej’ (kwestia umowna – co dla kogo jest wstydem), jak głód seksu i uczuć, czy umierania (bo tu i tu Fassbender kona powolną śmiercią z jakiegoś głodu), ujęła mnie, a może właśnie zaskoczyła, bardziej.
Fassbender oczywiście doskonały, odważnie realizujący renesansową maksymę „nic co ludzkie nie jest nam obce”. Ale bez przesady, nie ma gorszących scen, niczego czego byśmy wcześniej już na ekranie, albo na obrazkach (także z podręczników), czy w życiu, nie widzieli. Żadnego skandalu, nie obawiajcie się, gdzież tam „Wstydowi” do „Ostatniego tanga w Paryżu”. Owszem, ten film opowiada o niszczącej sile uzależnienia od pornografii, jak zresztą każdego uzależnienia, ale nie jest filmem pornograficznym, czy ocierającym się o pornografię, jakby to niektórzy spece od reklamy sobie życzyli. Można by jeszcze wiele o zdjęciach, ujęciach, kolorystyce, muzyce, grze pozostałych aktorów, klimacie, ale o tym przekonajcie się sami.
Nie wstydzić się, oglądać!