czwartek, 15 grudnia 2011

Chłopiec na rowerze - reż. Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne

Pamiętacie Bruna (zwracam się do zwolenników braci Dardenne i znających ich „Dziecko” sprzed sześciu lat), gdy pewnego zimnego, podłego wieczoru, puka do drzwi rodzinnego domu i słyszy od matki „wynoś się”? Pamiętacie, jak pragnie zrzucić ze swych barków ciężar utrzymania i wychowania dopiero co narodzonego syna, usiłując go mi.in sprzedać do adopcji?  Na szczęście, albo i nie,  pod koniec filmu, rozstajemy się z nim i jego dziewczyną, w momencie, gdy rozważają życie razem, we trójkę, pod wspólnym dachem.

Minęło kilkanaście lat i w „Chłopcu na rowerze”, ten sam Bruno (Jeremie Renier), ma na imię Guy, a jego synek Cyryl. I Guy tak samo, jak kiedyś jego matka (przy założeniu, że Bruno i Guy to postaci nie tyle te same, co powielające ten sam schemat zachowań dziecka odrzuconego), odgania swego spragnionego miłości i uwagi syna spod swoich drzwi? Dlaczego? No, bo postanowił ułożyć sobie na nowo życie, a dziecko mu po prostu w tym przeszkadza.  Chłopiec nie ma innego wyjścia, jest niepełnoletni, musi mieszkać w domu dziecka. Nie jest mu tu źle, warunki socjalne są poprawne, wychowawcy i nauczyciele oddani. Niestety, tak to już w życiu jest, że nawet najgorszego ojca czy matkę, nie jest w stanie zastąpić najlepszy opiekun. No, chyba, że dziecko dotkliwie, najdotkliwiej poczuje wreszcie na własnej skórze i psychice, iż jego prawdziwi rodzice, zamiast miłości, czują do niego niechęć, zniecierpliwienie, złość, co tu dużo mówić - mają go w d...

Wtedy w dziecku rodzi się agresja, gniew skierowany najpierw ku samemu sobie (jestem nikim, to dlatego ojciec mnie nie chce) – tu świetna, pełna ekspresji scena w samochodzie z Cyrylem i Samantą, dziewczyną, która pomaga mu znaleźć ojca.  Następnie autoagresja zamienia się w agresję na zewnątrz. Wystarczy byle powód, by wybuchła ze zwielokrotnioną siłą (w filmie, moment, gdy Samanta zabrania Cyrylowi wyjść na spotkanie z miejscowym dilerem).

Kim jest Samanta?  No, jest to anioł, którego na swej drodze mają czasem szczęście spotkać dzieci, czy ludzie w ogóle, nie tylko odrzuceni. Istota, która sprawia, że koło fortuny, odwraca się w drugą stronę i zamiast zła zaczyna ich spotykać dobro. Cyryl poznał swego anioła w gabinecie zabiegowym. Wtargnął do niego podstępem, szukając ojca, który bez uprzedzenia zmienił adres, zostawiając uprzednio syna w domu opieki społecznej. Uciekając przed opiekunami, którzy go w tym gabinecie dopadli, Cyryl wczepił się w Samantę, z taką mocą, jakiej jeszcze do tej pory nie miała okazji poczuć. Nie mogła mu nie pomóc. Zaczęła od odzyskania tytułowego roweru, prawie przyjaciela, Cyryla, dzięki któremu mógł zawsze popędzić przed siebie, zapominając o bożym świecie, który go nie za bardzo chciał do siebie przygarnąć. Ojciec sprzedał rower, bo potrzebował pieniędzy, po prostu. Niby nic, co tam rower, kupa szmelcu, ale to była kolejna zdrada jakiej doświadczył syn ze strony ojca.

Ciekawym jest, że nie poznajemy przeszłości żadnego z filmowych bohaterów.  Mamy ich na tacy tu i teraz, takich jacy zostali ukształtowani przez dotychczasowe życie. Możemy się tylko domyślać, dlaczego są tacy, a nie inni. Samanta jest młodą fryzjerką, mieszka samotnie, ma przyjaciela. Po zaangażowaniu z jakim zainteresowała się Cyrylem, można by sądzić, że być może też kiedyś czuła się odrzucona i niekochana jak on, a może bardzo pragnęła obdarzyć kogoś miłością? Obecny partner nie wyglądał na osobę tego godną.  Nie wiemy co skłoniło ją do decyzji, by zostać matką zastępczą tego podrośniętego już chłopaka, z którym czeka ją mnóstwo kłopotów, ale i tyle samo satysfakcji, gdy im się obojgu uda być rodziną.

Kilka słów o ojcu Cyryla. To bardzo przyjemny  facet, spotykamy takich na ulicach setki. Miła aparycja, nie krzyczy, nie wyzywa.  Zakochany prawdopodobnie w swej nowej partnerce, ciężko pracuje po całych dniach, by pomóc jej rozkręcić interes (restauracja). Widać, że mocno zorientowany na nieutrudnianie sobie życia. Trudno uwierzyć, że można być tak zimnym obojętnym na los swego dziecka ojcem. No tak, ale czy on nie doświadczył tego samego ze strony swych rodziców? Czasem sobie myślę, że zamiast walczyć z aborcją, powinniśmy niektórym zakazać rozmnażania się. Tylko...obawiam się, jeśli by taki zakaz faktycznie miał obowiązywać, nasza planeta szybko stała by się bezludną, a kościoły świeciłyby pustkami.   Szczęściem w tym całym nieszczęściu jest, że  rodzimy się istotami stadnymi, społecznymi, nie zdanymi tylko i wyłącznie na swe rodziny, a miłości możemy doświadczyć poza nią.

Najnowszy film braci Dardenne, jest jak wszystkie ich pozostałe, bardzo oszczędny, zwarty, bez żadnych retrospekcji, symboliki, samo życie, w jego okrutnych, ale jakże powszechnych, chciałoby się nawet rzecz, o zgrozo! normalnych przejawach. I można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że film jest nadzwyczaj pogodny i optymistyczny, jak na wymowę, do której nas przyzwyczaili... Można by, gdyby nie pewny akcent, pewna kropka nad i... jaką stawiają na końcu, a mianowicie -  posiadanie tak zwanego, czyli wg utartych wzorców, przyzwoitego  ojca, takiego co to nakarmi, ubierze i wykształci nie gwarantuje dziecku bycia przyzwoitym.  Czyli...jednak, hurra! uśmiech, choć przez łzy -  Cyryl ma szansę!

środa, 7 grudnia 2011

Wymyk - reż. Grzegorz Zgliński

Przeciętne miasto w Polsce, średniej wielkości, sądząc po rejestracjach samochodów, jakiś Elbląg czy Ełk. Nieważne, grunt, że jest tak jak na ogół i wszędzie. I przeciętna rodzina, wielopokoleniowa, na szczęście nie w jednym domu, bo przeciętna z tych nieco lepiej sytuowanych. Są dziadkowie, są rodzice, są synowie, jest synowa, druga synowa była, są wnuki, jest dom, jest biznes i są problemy.

Bracia Alfred i Jurek, bo to oni wysuwają się na pierwszy plan tej opowieści, prowadzą wspólnie firmę -  serwer, telewizja kablowa te sprawy... Z krótkiej, bardzo sprawnie przeprowadzonej charakteryzacji (kilka scenek i dialogów) dowiadujemy się, że Jurek (Łukasz Simlat) niedawno, tuż po śmierci żony, wrócił z USA w rodzinne strony, wraz z dwójką dzieci. Może także po to, by pomóc bratu prowadzić firmę przejętą po ojcu (Marian Dziędziel), będącym po poważnym udarze mózgu. Wcześniej, to na Alfreda (Robert Więckiewicz) i jego żonę (Gabriela Muskała), którzy zostali na miejscu, spadł cały trud opieki nad ojcem, prowadzenie firmy plus obawa związana z jej utrzymaniem.  Teraz,  pomiędzy braćmi,  szczególnie ze strony Alfreda, zaczynają się rodzić żale, pretensje, zazdrość,.złość... Tym bardziej, że brat Jurek, jako człowiek obyty w świecie i z nowymi technologiami, chce wprowadzić w firmie rewolucyjne zmiany. Alfred, nie dosyć, że uważa się za pokrzywdzonego przez los (został w kraju, opieka nad chorym ojcem, brak dzieci), to teraz jeszcze czuje się gorszy od brata i urażony jego szarogęszeniem się. Nie przychodzi mu na myśl, że Jurek ma zupełnie inną, świeżą perspektywę spojrzenia na prowadzenie interesu. Alfred jest po prostu totalnie wkurzony.  Co widać już w otwierającej film scenie,  bardzo mocnej,  kiedy to mamy do czynienia z pierwszym, ale nie ostatnim, tytułowym wymykiem głównego bohatera.

Za jakiś czas los czy, jeśli ktoś woli, fatalny zbieg okoliczności sprawi, że Alfred może zechce odegrać się na bracie za wszystkie swoje (urojone i nieurojone) krzywdy. Niestety, nie przewidzi konsekwencji swego czynu, a raczej jego braku. On, wycofany, tak bardzo niechętny wszelkim technicznym nowinkom, nie przewidzi także jaką moc ma internet, jak bardzo wpłynie na jego życie.

Jak to mówią mądrzy ludzie? Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Już Kain, który dawno temu zabił Abla, udowodnił, że nie ma trudniejszej miłości od miłości braterskiej. Nie chcę, ale muszę kochać brata swego...

No właśnie, mam pytanie do tych, ktorzy zobaczą ten film. Czy Alfred (Robert Więckiewicz) popełnił wobec brata Jurka (Łukasz Simlat) grzech tchórzostwa czy bardziej grzech świadomego zaniechania. I który z nich osądzilibyście jako cięższy?

  Bo ten film jest świetny głównie z tego powodu, że dzięki scenariuszowi (nie przegadny i bardzo nie wprost) oraz  kreacji Więckiewicza, nie jesteśmy w stanie do końca jednoznacznie ocenić postawy Alfreda, czy jest zły czy dobry (ujmując najprościej), czy przechodzi pewne przemiany, czy może je udaje, by uratować swój związek z żoną, swe dobre imię i pozycję w rodzinie oraz firmie.

"Wymyk" przypomina mi inne filmy z życia braci, rodzeństwa w ogóle, K.  Zanussiego "Życie rodzinne" (tu akurat brat ma siostrę), czy "Brzezinę" A. Wajdy. Konflikt jaki zawsze istnieje między rodzeństwem, które zostaje na tzw. ojcowiźnie a tym, które wyjeżdża hen w dal i umywa ręce od wszystkiego co zostawia w domu. I kiedy to, gdy z jakichś powodów, wraca do niego,  dziwi się, że nikt nie pada przed nim na kolana z radości i  wdzięczności.  No, może czasem za wyjątkiem stęsknionych rodziców.
Oglądajcie, myślcie odważnie o  wstydliwych uczuciach czy emocjach i wyłuskujcie z ekranu najsmakowitsze sceny, takie jak ta otwierająca film, scena wyścigu, czy zamykająca -  niespodziewane spojrzenia obu braci prosto w oczy, a w środku - Alfreda wizyta w szkole.