wtorek, 19 sierpnia 2008

"Strajk" - Volker Schlondorff

Byłam ciekawa tego filmu. Między innymi też dlatego, by sprawdzić, z jakiego powodu po ukazaniu się go w Polsce Anna Walentynowicz i cała antywałęsowska solidarnościowa ekipa była aż tak bardzo zbulwersowana schlondorffowską wizją strajków w stoczni gdańskiej. Najpierw zobaczyłam film, później poczytałam troszkę w internecie o pretensjach stoczniowców. I cóż, film uważam, za całkiem udany, nowoczesny: świetny, szybki, ale wyważony, montaż z migawkami autentycznych filmów dokumentalnych. Nowoczesna muzyka Jeana Michela Jarre'a. Ale przede wszystkim - “Strajk” nie nuży. A tego się najbardziej obawiałam. Bo i temat zgrany i taki, że nic tylko go na klęczkach oglądać.  Na szczęście, można było wstać z klęczek i popatrzeć, jak to onegdaj Solidarność wyglądała od kuchni, kiedy powstawał jej zaczyn. 
Stricte historyczne wydarzenia ożywione są epizodami z życia osobistego głównej bohaterki, niejakiej suwnicowej Agnieszki Kowalskiej, po mężu Walczak (czyli incjały obu pań jak najbardziej się zgadzają AW). 

Po seansie byłam zdumiona, czego ci wszyscy skwaszeni ludzie chcą od tego filmu?  Co im się nie podoba?  Przecież, jeśli prototypem filmowej Agnieszki Kowalskiej jest Anna Walentynowicz, to tylko się cieszyć, jak wspaniale została tu ukazana. Przecież tu jak wół stoi, że najwiekszą charyzmą w stoczni cieszyła się właśnie ta kobieta. To ona była drożdżami walki o wolne związki zawodowe. To ona była w stoczni niemal “od zawsze”, Wałęsa był człowiekiem przybyłym “skądś”, którego na przywódcę robotników wypromowała współpracująca z robotnikami inteligencja. A Agnieszka mu, bez żalu, dla dobra sprawy, miejsca ustąpiła, bo ”kto z rządu zechce negocjować z prostą kobietą”? I to o niej w zwycięskiej euforii Sierpnia 1980 zapomniano, a Wałęsę noszono na rękach.
Więc dlaczego, na Boga, ta kobieta i jej przyjaciele (np. Państwo Gwiazdowie) z Solidarnosci tak pomstowali na niemieckiego reżysera? Że niby Niemiec nie będzie nam pluł w twarz?! Nie będzie pokazywał, że niektórzy polscy komunistyczni robotnicy popijają sobie w pracy?! Nie będzie bluźnił, że wierząca kobieta, robotnica, przodownica pracy socjalistycznej, KATOLICZKA! ma nieślubne dziecko i to z komunistycznym działaczem związkowym! Nie będzie nas Niemiec pouczał, że komuch na stanowisku może mieć ludzkie odruchy i pomagać dziewczynie, która marząc o morzu przybywa z zapadłej wsi do portowego miasta, a on załatwia jej pracę, mieszkanie oraz przy okazji dziecko. Nie będzie nam Niemiec pokazywał, że tuż po wojnie ludzie w Polsce mogą być jeszcze analfabetami... itd. itp.

Żałosne są te pretensje  Polaków, którzy nie mogą przyjąć do wiadomości, że robiąc rewolucję, nie stali się, i  nie byli,  świętymi. Że rewolucja nie od razu miała być rewolucją, że jej początkiem była zwyczajna walka o chleb  i godne warunki pracy, a dopiero później inteligencja i kościół poderwali robotników do walki z hasłami o Polskę wolną od “okupacji” radzieckiej i katolicką. Ludzie nie bywają bezinteresownymi altruistami, a na pewno nie przez długi czas. W końcu - każda rewolucja zaczyna się bardzo szlachetnie i humanitarnie bitwą o symboliczną kromkę chleba, ewentualnie o wyzwolenie spod niewoli, a kończy na walce o władzę. 

Portret Agnieszki Kowalskiej/Walczak w filmie “Strajk” jest piękny. Agnieszka na początku jest prostą, niewykształconą (wojna, wiejskie pochodzenie – nie jej wina), ale bardzo dzielną, szlachetną, inteligentną i mądrą kobietą. W pracy daje z siebie wszystko – jest uczciwa, solidna, ambitna, i bardzo koleżeńska, powszechnie lubiana. Ma syna. Wie kto jest jego ojcem (wszak to porządna kobieta, nie sypia na codzień z mężczyznami), ale wychowuje go samodzielnie. Syna kocha i nie zaniedbuje. Po czasie, spotyka miłość swego życia, trębacza z zakładowej orkiestry dętej. Wychodzi za niego za mąż. Niestety, mąż jest chory na serce – szczęście w życiu osobistym Agnieszce nie sprzyja. Ale za to świetnie daje radę w pracy i w organizowaniu protestów, tak jak wspomniałam – ma ogromną charyzmę i posłuch w zakładzie. To ona jest motorem strajkowych działań, z pewnością niedocenionym przez działaczy Solidarnosci ze świecznika. Tak wynika z filmu. A więc, czego tu sie wstydzić pani Anno W. ? Nawet jeśli fakty z życia osobistego filmowej bohaterki nie zgadzają się z pani dziejami, to trzeba pamiętać, że jest to film fabularny na motywach wydarzeń historycznych, nie o Annie Walentynowicz. Niektóre fakty mogą się i nie zgadzać, wierzę w to. Ale uważam, że reżyser i inni autorzy filmu w niczym bohaterce filmu nie uwłaczyli, takie jest życie. Święci nie rodzą się na kamieniu, a przez pewne ubarwienia postać Agnieszki jest bardziej wiarygodna, prawdziwie ludzka i przez to piękna. Nawet niektórzy święci zanim zostali świętymi, też nieźle w życiu grzeszyli. A że NIELICZNI robotnicy pili?  Tak bywało w socjaliźmie – “czy sie stoi czy się leży 1000 zł się należy”. Być może to oni wymyślili to hasło.  O co się tu obrażać? Chyba nikt nie ma złudzeń co do realiów socjalnych ukazanych w filmie? Tylko, kurcze, że też to Niemiec musiał pokazać! Mogł przecież alkohol zastąpić wodą święconą i różańcem. No właśnie, a może cnotliwym Polakom za mało było modlitwy w stoczni? Za mało księży (był tylko raz jeden, ito nie w stoczni, a w kościele - pewnie Jankowski). Polacy są czasem tacy śmieszni, tacy małostkowi, tacy obłudni,  chceliby się oglądać tylko w rozdartych w patriotycznym geście koszulach na piersiach. Nie mają odwagi spojrzeć na siebie krytycznie, by wyciągnąć jakieś wnioski na przyszłość. 

Podsumowując – film jako skrócona, ale solidna, opowieść o ruchu solidarnościowym i ludziach, ktorzy go tworzyli, jest udany. Jedyny zarzut to polski dubbing niemieckiej aktorki (K. Tchalbach) grającej Agnieszkę. Szkoda, że nie udało się znaleźć do tej roli kogoś, kto mówi w naszym języku. Poza tym, czasem, czasem, można by miec zarzuty co do warsztatu aktorskiego pani Tchalbach, pewne sceny były słabe (pogrzeb Walczaka np.). Nie oceniam "Strajku" pod względem merytorycznym, nie jestem historykiem, ani tym bardziej pracownikiem IPN-u. I tylko się cieszyć, że znalazł się ktoś, nawet Niemiec, kto spojrzał na problem podziałów w Solidarności, bo i o tym jest także ten film. I być może to najbardziej uwiera naszych rodaków, że Niemiec nam pokazuje, że Solidarność Solidarnością, a tak naprawdę to nie jesteśmy wcale solidarni. 
 
Link do strony z pretensjami w kierunku autorów filmu:
 

sobota, 16 sierpnia 2008

Przybyli ułani... czyli kolejne święto polskie

Jest taki cykl filmów polskich ujętych w ramy pt. „Święta polskie”. Należą tu takie tytuły jak: „Miss mokrego podkoszulka”, „Biała sukienka”, „Żółty szalik”, „Długi weekend” i jeszcze kilka innych. Jako, że Polacy lubią świętować i celebrować oraz pomnażać okazje ku temuż, cykl wydaje się nie będzie miał końca. I dobrze, bo mnie się on naprawdę podoba. Te filmy są krótkie, skondensowane, na konkretny temat, a przy okazji jakże prawdziwie polskie.

Wczoraj, z okazji 15 sierpnia, czyli w rocznicę bitwy warszawskiej w roku 1920 i Wniebostąpienia Najświętszej Marii Panny czyil - Dnia Wojska Polskiego, TVP nr 1 uczciła filmem nakręconym z tejże okazji przez Sylwestra Chęcińskiego - „PRZYBYLI UŁANI…”. Rzecz o względności historii, bohaterstwa i symboli – to co kiedyś było święte, dziś, służy jako podpórka czy moneta przetargowa do mnożenia prywatnych i często bardzo przyziemnych korzyści. Prawdziwych bohaterów już nie ma, są ludzie, o tzw. czystych rękach, którzy dla Polski nie zrobili nic, dzięki temu, jak mówi jeden z młodych ulizanych polityków „mają czyste ręce” i mogą śmiało wytrzeć sobie gęby patriotycznymi hasłami i napluć w twarz, tym, którzy mieli "pecha" żyć po wojnie w Polsce, w której może było mniej świąt kościelnych, co nie znaczy, że ludzie byli gorsi.

Film z założenia jest komedią. W wiosce Osiek trwają przygotowania do odsłonięcia tablicy, upamiętniającej bytność na tymj terenie dworu ziemiańskiego oraz datę wyzwolenia wsi z rąk bolszewików. Uroczystość mają uświetnić, prócz samego wójta, także wysokie i niższe władze kościelne, władze wojewódzkie no i dobrze by było, gdyby zjawił się jakiś bohater tamtych czasów. Okazuje się, że jest na to szansa. Marian (Zbigniew Zamachowski) ma teścia, który jako chłopiec obserwował działania wojenne. Ani Marian, ani jego żona, nie wiedzą, ani ich to kompletnie nie interesuje, że ledwo żywy staruszek, którego postanawiają "wynająć" na uroczystość (oczywiście nie za darmo) faktycznie ma swoją małą tajemnicę tyczącą tamtego wydarzenia sprzed ponad 80 lat. Bo tak naprawdę, czy kogoś na świeczniku obchodzi los czy przeżycia bohaterów naszej współczesnej historii, ważne jest by przy ich pomocy celebrować i ubijać swe polityczne, i niepolityczne, interesy.  Dowodem może być niedawna awantura z okazji obchodów Powstania Warszawskiego wywołana przez smarkatych  pisowczyków wykrzykujących wrogie hasła w twarz uczestnikom Powstania, a konkretnie W. Bartoszewskiemu, tylko dlatego, że sprzyja on partii, na którą ci 30, 40 i 50 letni smarkacze mają uczulenie.

Tak więc, film może i jest komedią, dobra rola Z. Zamachowskiego, K. Preis i w ogóle całej ekipy (Kurowska, Ciunelis, Feldman, Sapryk itd. ), ale na pewno z przedrostkiem "tragi-". Smutne te losy Polaków są - ci co naprawdę walczyli o Polskę, nie wiedząc jaka ona będzie po wojnie, bo nie od nich to zależało, tylko od tzw. wielkiej polityki, są teraz szkalowani i opluwani przez mentalnych gówniarzy, którzy dzięki ich walce mogli wyrosnąć na silnych, ale tylko w gębie, tzw. patriotów -pożal się Boże.