piątek, 7 grudnia 2007

Przemiany

Tak się jakoś stało, że niedawno szłam jak burza w zaliczaniu filmów, w których gra pan Poniedziałek. Na przykład, niedawno miałam przyjemność być widzem filmu "Przemiany", w którym ów aktor grał główną rolę męską - Adriana Snauta. A film reżyserował wg własnego pomysłu i autorstwa scenariusza - Łukasz Barczyk.
Jak na "porządny" polski film przystało, zaczyna się on sceną erotyczną, nie do końca spełnioną. Naga kobieta (Maja Ostaszewska), podchodzi do odzianego mężczyzny, ukrytego w głebokim mroku (znowu sie przeraziłam, ze tak ciemno będzie już do końca) i błaga go o miłość. Niestety, mężczyzna (T. Karalus), który później okaże się być jej mężem, stoi niewzruszony, jak głaz, tłumacząc sie, że nie, że mieszkanie jest zbyt akustyczne. No niestety, oglądałam drugi film z Poniedziałkiem (pierwszy to był "Trzeci" - tak się dziwnie składa) każdy z nich zaczyna się podobną sceną, prawie erotyczną, kiedy rozebrana i podeksytowana pani prosi, nadarmo, męża o miłość. Czy to jakaś fobia będzie??

Ale do rzeczy, o co chodzi w "Przemianach"? Mamy pięknie położony, w zieleni, nad jeziorem, dom kobiet - sióstr i matki, niczym u "Panien z Wilka" Andrzeja Wajdy, ale skojarzenie tylko i wyłącznie na tym się kończy. Co prawda jest też mężczyzna, również przyjezdny, ale bliski tylko jednej z sióstr. Przybył, aby prosić o jej rękę u matki rodzicielki. Adrian jest mężczyzną z przeszłością i matka ma wątpliwośći, ale pozwala mu zostać w domu, w celu obserwacji przyszłego zięcia. Do Wiktora z "Panien z Wilka" również Adrianowi daleko. Mimo, że jest podobieństwo między nimi, polegające na rozkochiwaniu w sobie sióstr. Ale to już nie ta epoka, nie ci ludzie, nie tej klasy mężczyzna, nie tej wielkości kobiety. Czasy się zmieniły. Czy o te "przemiany" chodzi reżyserowi? Eeee, chyba nie... a może? Mnie sie zrobiło żal, że Adrian jest taki bezpośredni - chodzi nago po pokojach, mówi wprost przykre rzeczy kobietom, a później sięga po nie, bo taką ma ochotę, chce je poczuć, jak twierdzi. Wiktor by tak nie postąpił. A i siostry - Panny z Wilka po odkryciu swoich wzajemnych podłostek, jeśli w ogóle by taki poczyniły, nie wyzywałyby się od najgorszych i nie klęły na siebie ordynarnie. Bardzo daleko zaszły tego rodzaju obyczajowe przemiany.

A Adrian, nie wiedzieć czemu, posiada jakieś nadzwyczajne właściwości. Potrafi rozgryźć psychologicznie każdą z dwóch sióstr swojej narzeczonej. Potrafi uderzyć i zranić je w ich najczulsze punkty. Jakim cudem je odgaduje, będącym zwyczajnym, prostym mężczyzną, pozostanie tajemnicą autora filmu. Mnie on do swoich jasnowidzących zdolności nie przekonał.

No i niestety, czym Adrian dłużej przebywa w domu kobiet, tym gorzej sie w tym domu dzieje. Choć i przedtem nie bywało najlepiej. Marszałek Lepper by to określił najtrafniej - za mało chłopa im było i stąd te wszystkie nieszczęścia. No bo cóż, te tytułowe przemiany na ekranie zaczeły się dziać właśnie po przybyciu wszechwiedzącego i dosyć jurnego Adriana. A wszystko się międli w gronie ściśle rodzinnym, tak że aż mdli.

Film leci w dużym stopniu na klimaciku erotycznym. A scena kulminacyjna między Poniedziałkiem - Adrianem a jedną z sióstr narzeczonej jest żenująco udźwiękowiona, pod względem synchronizacji obrazu z odgłosami miłości. Pani dyszy jak szalona, a na ekranie na to nie wygląda, poza tym widać, że momentami się wycisza, by nabrać znowu tempa, a my słyszymy ją nadal bardzo głośno. Tak więc starania pary kochanków, by miłość ich była jak najbardziej zmysłowa i namiętna pełzną na niczym. I wychodzi nieco śmiesznie.
I tak sobie też pomyślałam, przy okazji, ze może lepiej, by się panowie aktorzy nie określali publicznie jeśli są innej orientacji. W scenach erotycznych z kobietą jakoś mniej przekonują, tak mi sie wydaje. No, niestety, żyjemy w Polsce, filmów robi sie malutko, mamy taki mały grajdołek, wiemy kto z kim, i jakoś nie potrafimy odlecieć w czasie filmu... A może to kwestia tych pechowych synchronów po prostu?

Czy film był dobry? Wiecie, ze sama już nie wiem. W czasie oglądania bywało, że sobie ziewnęłam ukradkiem, bo i aktorstwo czasem kulało (słabo wypadła matka), scenariusz wydawał mi się naciągnięty, denerwowały mnie zdjęcia - masa niepotrzebnych manierycznych zbliżeń szczegółów twarzy - lubię to, gdy trzeba, ale tutaj mnie raziły. Mimo wszystko, wysiedziałam, w końcu zapatrzyłam się, do tego stopnia, że spaliłam czajnik z wodą, co sprawi, że film ten zapamiętam na pewno. ) I jak sobie tu teraz piszę i tak o nim rozmyślam, to sądzę, że coś w sobie ma, że autor miał ambicję zrobić film o uczuciach, o szczerości uczuć - co jest ważne, że warto o tę szczerość zabiegać, nawet kosztem przemian, które mogą zaistnieć, gdy na tę otwartość się w końcu zdecydujemy. Można zobaczyć!

Małe dzieci

Ten film to taki klaps dla dorosłych małych dzieci, którzy w pewnym momencie, znudzeni zabawą w dom, mamę i tatę zapominają, że nie bawią się lalkami, a ich domy nie są z tektury. Klaps jaki otrzymują Sarah (K.Winslet) i Brad (P. Wilson) jest dosyć potężny, ale ratuje zycie im i ich rodzinom. Są wydaje mi się za wrażliwi, by ich romantyczna ucieczka w nowe wspólne życie, mogła ich w pełni uszczęśliwić. A poza tym, Brad tak naprawdę kocha żonę, jest tylko może nieco znudzony monotonią roli, jaką przyszło mu chwilowo spełniać, roli "matki" małego dziecka. A może nieco nawet odgrywa się na żonie, której zycie zawodowe ułożyło się bardziej pomyslnie niż jemu? Co innego Sarah, której mąż w jej oczach to kompletne zero. Niczym jej, i nam, nie jest w stanie zaimponować. Mógłby jedynie majątkiem, ale to nie jest dla niej najważniejsze. To Sarah jest inicjatorką grzesznego związku między nią a Bradem, to ona go ciągle wodzi na pokuszenie, a on ulega, bez wiekszych oporów. A my ją rozumiemy i nawet ją po trochu rozgrzeszamy - ten mąż! Ta świnka Cay i jej frywolny prezencik dla niego! Gdzie on ma oczy? Ta Sarah taka piękna, taka niezaspokojona! Dobrze mu tak. Ale, ale – jest przecież Lucy! Ich słodka córeczka. Tak bywa, że czasem kobieta zwycięża nad matką w kobiecie. Matka nie może być dobrą matką, jeśli nie jest szczęśliwą kobietą. Dopingujemy więc schadzkom Brada i Sarah i trzymamy kciuki, żeby się nic nie wydało.

Niestety, w pewnym momencie nasi bohaterowie dostają prztyczka w nos. Każdy na miarę takiego kim jest. Sarah jak na matkę przystało – przekonuje się, że nie ma dla niej na świecie nikogo cenniejszego niż jej córka. A Brad dostaje po głowie, dosłownie, tak jak na faceta przystało. Mały wstrząs mózgu i wszystko wraca do normy. Przynajmniej tak się nam wydaje.

Do normy wróci być może także życie Ronniego, miejscowego ekshibcjonisty, który w momentach napiecia seksualnego, nie przebiera w obiektach straszenia swoim przyrodzeniem - często są nimi dzieci, co doprowadza do psychozy mieszkańców przedmieścia. Jego powrót do społeczności, jeśli się uda, jest również okupiony wielkim wstrząsem i bólem, dosłownie i w przenośni.

A Larry, były policjant, którego tak trafnie opisuje dovi, także dostaje potężnego klapsa od losu. Kolejny raz jest winien czyjejś smierci. Tego już za wiele, bo on, tak naprawdę, nie jest z gruntu zły, tylko bardzo, bardzo nieszczęśliwy. Tak jak zresztą, wszystkie małe - duże dzieci w tym filmie. Biedne, zagubione małe dzieci ukryte w dorosłych ciałach, samotne, opuszczone, nieświadome odpowiedzialności i dorosłości, czasem naiwne, bezradne, nie dające sobie rady z życiem. Niektóre mają jeszcze matki, które czuwają nad nimi (Ronnie i żona Brada) i im jest łatwiej, mają wsparcie. Pozostali idą na żywioł w radzeniu sobie ze swymi różnego rodzaju emocjami. Na szczęście dla nich – opatrzność czuwa i w odpowiednim czasie daje im nauczkę, albo naukę.

Bo ja nie odbieram losu Sarah w tragicznym wymiarze, nie widzę jego  powiązania z zakończeniem wspomnianych w filmie przeżyć "Madame Bovary". Finał romansu Sarah nie było dla niej przyjemne, fakt. Plany ich miłosnej eskapady nie spełniły się, ale czy można zawyrokować, że to jest tragedia? Kto wie, jak długo byliby razem? Ich zauroczenie realizowało się tylko w sferze seksualnej, bo ta najbardziej kulała w obu małżeństwach. Brad ma piękną, mądrą, kochającą żonę, kto wie, jak szybko by do niej zatęsknił, i do syna. I to nie Sarah została uwiedziona przez Brada, to raczej ona się w nim zakochała i od początku brała inicjatywę w swoje ręce. To on ulegał. Czy została bez szans na przyszłość? Ma takie same szanse po romansie jak przed romansem. Obydwoje wracają do takich samych rodzin jakie zostawili. Może Sarah powinna bardziej zadbać o rodzinę, o córkę, czego do tej pory jakos nie robiła. Była zatopiona w swoim świecie, córka ją denerwowała. To Brad, jej kochanek, był bardziej spełnionym ojcem niż ona matką. Teraz, gdy poczuła TEJ nocy w parku, jak bardzo kocha Lucy, będzie miała szansę to nadrobić. Czyli jakieś szanse ma. A może i na męża spojrzy z czasem łaskawszym okiem? Może on też czuje się samotny i dlatego szuka pocieszenia u pań z ekranu komputera. To nie jest jeszcze jakaś wielka zdrada. Jest żałosny, ale nie jest zły.

To naprawdę bardzo optymistyczny film. Pełen zrozumienia dla ludzkich ułomności, błędów i błądzeń. Nieprzekreślający nikogo, dający szansę każdemu, pod warunkiem, że dorośnie i zda sobie sprawę, że przeszłości nie da się przekreślić, trzeba z nią żyć, ale jest przecież szansa w przyszłości, na której kartach możemy na nowo pisać swoje życie. I dobrze, jeśli będzie ono bazowała na od lat niewzruszonych wartościach, do których należy m.in. rodzina. Tu wspaniale przedstawiona i zagrana rola matki (Phyllis Somerville) Ronniego, czy młodsza Jennifer Conelly, jako żona Brada. One dwie, wydaje się, najlepiej zdają sobie z tego sprawę. Sarah dowie się o tym znacznie później. Aż by się chciało, żeby tak zdarzało się częściej w prawdziwym życiu. Bądźmy małymi dziećmi i uwierzmy, że to może być możliwe. :)